Jan Gacek: Jesteś w tej chwili drugi na liście najskuteczniejszych zawodników Ekstraligi...
Janusz Kołodziej: - Mam świadomość, że tak jest. Jakoś tak się złożyło...Nie ukrywam, że chciałbym być tym pierwszym. Nie wiem jednak czy jestem teraz w aż tak wielkiej formie. Zobaczymy jaka będzie moja postawa w kolejnych meczach i czy nadal będę dobrze punktował.
Co musiałoby się stać, żebyś nareszcie otwarcie przyznał, że jesteś w życiowej formie? Skromność ci nie pozwala?
- Podchodzę do tego z dystansem. Nie jest tak, że wszystko idealnie mi się udaje. Nie trzeba daleko szukać, choćby na sobotnim, przedmeczowym treningu nie było kolorowo. Czasami miewam gorsze momenty i nie wychodzi mi tak jakbym tego chciał. Miejmy nadzieję, że to nie ja byłem wolny tylko moi koledzy tacy szybcy.
Potrafiłbyś porównać swoją aktualną formę do tej z 2005 roku, kiedy wygrałeś finał IMP?
- Jest ogromna różnica. Trudno porównywać to co się działo przed pięcioma laty z tym co jest teraz. Jestem starszy, ale sam nie wiem czy mądrzejszy. Staram się zdobywać wiedzę i umiejętności , ale czasami łapię się na tym, że popełniam błędy. Żużel jest naprawdę zwariowany. Jeśli chodzi o 2005 rok to z pewnością kapitalnie trafiłem wtedy ze sprzętem. Nawet jeśli nie dobrałem optymalnego przełożenia to motocykl dobrze sobie radził. Nie narzekam na sprzęt, którym dysponuję w tej chwili. On jest dobry, ale nie wybacza błędów. Muszę trafić z przełożeniem, żeby dobrze pojechać.
Kiedyś mówiłeś, że w 2005 roku sukcesy przychodziły ci bardzo łatwo...
- W tym roku zrozumiałem co to znaczy, że wynik rodzi się w bólu. Bardzo dużo wysiłku wkładam w pracę nad sobą. Codziennie ciężko haruję po to, żeby być dobrze przygotowanym do zawodów. Przed meczem ligowym muszę intensywnie przepracować co najmniej 2-3 dni, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Wystarczy chwila dekoncentracji, żeby sprawy wymknęły się spod kontroli. Kiedy zawodnik zaczyna się gubić strasznie trudno jest pozbierać wszystko do kupy.
Twój ostatni występ ligowy był fenomenalny. Nie przegrałeś żadnego wyścigu, pomagałeś utrzymać pozycje swoim kolegom a do tego jechałeś bardzo efektownie. Przyznam szczerze, że kilka razy zastanawiałem się czy w pełni panujesz nad motocyklem. Twoje tylne koło na wirażach niemalże ocierało się o dmuchaną bandę...
- Wszystko miałem pod kontrolą. To był dla mnie pierwszy mecz po kontuzji i nie byłoby mowy o tak śmiałej jeździe gdybym nie czuł się pewnie na motocyklu. Kiedy zdecydowanie prowadziłem biegi mogłem się trochę pobawić i przypomnieć sobie jak jeździło się w Tarnowie pod płotem. Na pewno jednak starałem się mądrze jechać pod względem taktycznym. Tak było choćby wtedy, gdy rywale naciskali Troy'a Batchelor'a. Zaczekałem na niego i pokazywałem mu ręką gdzie ma jechać. Nie było w tym żadnych popisówek. Po prostu robiłem co w mojej mocy, żeby Unia Leszno wygrała to spotkanie.
Rozmawiałeś już z Markiem Cieślakiem o Drużynowym Pucharze Świata? Byłoby sensacją gdybyś nie wziął udziału w tych zawodach...
- Podczas finału Mistrzostw Polski Par Klubowych odbyliśmy krótką rozmowę. Trener Marek Cieślak poinformował mnie, że prawdopodobnie pojadę w DPŚ.
Zgodziłbyś się ze stwierdzeniem, że Polacy są w tym roku tak mocni, że nawet na obcym torze stać ich na obronę wywalczonego w Lesznie Drużynowego Pucharu Świata?
- Dokładnie tak. W każdym finale DPŚ Polacy prezentowali się bardzo dobrze. Jeśli rzeczywiście przyjdzie mi bronić barw narodowych to z pewnością dam z siebie wszystko. Mam nadzieję, że nie zawiodę. W przeszłości zdarzało mi się słabo pojechać w tych zawodach. Wierzę, że w tym roku będzie inaczej i zakończę mój występ w DPŚ z czystym sumieniem.
Twój kolega z drużyny - Damian Baliński jest w tej chwili piątym najskuteczniejszym polskim zawodnikiem w Ekstralidze. Uważasz, że mógłby być silnym punktem drużyny narodowej?
- Jak najbardziej! Trudno jest mi wypowiadać się o Damianie, bo to jest mój starszy i bardziej doświadczony kolega. On kapitalnie spisuje się w Lesznie. Na sobotnim treningu był szybszy ode mnie. Jego forma jest świetna, ale obaj mamy pewne trudności na wyjazdach. Gdyby udało nam się dopasowywać do obcych torów tak dobrze jak do naszego byłoby idealnie.
Czy doszedłeś już do pełni sił po wypadku w Rybniku?
- Nie jest jeszcze w 100 procentach tak jak być powinno. Ciągle odczuwam bóle. Muszę sobie z tym jakoś radzić. Tak już bywa, że jak idzie dobrze to coś się musi zepsuć. Generalnie jednak z każdym dniem jest lepiej.
Wiele wskazuje na to, że niedzielny mecz z Polonią Bydgoszcz będzie jednostronnym widowiskiem...
- Tak może być, ale wcale nie musi. Podczas sobotniego treningu było bardzo gorąco i niewykluczone, że dość podobnie będzie w niedzielę. Dotychczas nie mieliśmy okazji jeździć u siebie przy tak wysokich temperaturach. Pogoda może sprawić, że trochę się pogubimy. Nie wykluczone też, że któryś z zawodników gości będzie miał "swój" dzień i zdobędzie bardzo wiele punktów. Niczego więc nie możemy być pewni.