Stresujący system
Szefowie stacji telewizyjnej Nordisk Film zagrozili wycofaniem się z żużlowego interesu. Potrzebne były nowe pertraktacje. Rezultatem ich było wprowadzenie rewolucyjnej zmiany. Dotychczasowa wysłużona klasyczna tabelka dwudziestobiegowa miała odejść do lamusa. Na potrzeby telewizji zastosowano system drabinki pucharowej. Jej kształt był bardzo restrykcyjny. Dwa nieudane biegi (trzecie lub czwarte miejsce) eliminowały zawodnika z zawodów. - Dla zawodników był to bardzo stresujący system. Tony Rickardsson był jedynym zawodnikiem, który się z nim oswoił i przyzwyczaił. Inni zawodnicy podczas turniejów GP byli nie do poznania. Przeżywali taki stres, że nie można było z nimi przez chwilę porozmawiać. Rickardsson jest pierwszym, który sobie z tym poradził, a następnym okazał się Australijczyk Jason Crump mówi Andrzej Terlecki (sędzia żużlowy z Trójmiasta). Zawody składały się z trzech części: eliminacyjnej, turnieju głównego i finałów. System powodował niesłychaną trudność w uzyskaniu dobrego wyniku młodym zawodnikom, rozpoczynającym rywalizację wśród czołówki. - Tak to zazwyczaj jest, że najlepsi mają najłatwiej.
Musieliśmy przebrnąć bez ułatwień do tej czołówki, lecz po ciężkich próbach - nic nie dostaję się za darmo! Już od początków kariery trzeba się przebijać, nie otrzymując najlepszego sprzętu, nie będąc wystawianym do składu trzeba wszystkim udowodnić, że na gorszym sprzęcie potrafi się wygrywać z lepszymi. Następnie jest się wystawianym w drużynie na gorszych polach i pod gorszymi numerami - należy to wszystko przebrnąć. Utrudnienia są również w turniejach Grand Prix. Gdy staje się na czwartym polu, musisz wygrać z teoretycznie lepszym zawodnikiem. Trzeba to wszystko przejść i wtedy jest się na czele analizuje znany komentator sportowy, ongiś uczestnik cyklu, Krzyzstof Cegielski. Podobnego zdania jest już doświadczony Todd Wiltshire. Australijczyk przez kilka lat skutecznie ścigał się w cyrku Olsena. Nowa fala młodszych żużlowców przez okres trwania Grand Prix nie miała prostego zadania, ale to są mistrzostwa świata. System eliminacji jest bardzo skomplikowany i stwarza ogromne trudności. Młodzi zawodnicy, jeśli tylko dobrze będą sobie radzić, mają możliwość awansu i startu wśród najlepszych mówi Wiltshire.
W 1998 roku powiększono z ośmiu do dziesięciu pierwszych miejsc stawkę gwarantującą pozostanie w cyklu na następny rok. W takim formacie funkcjonował także Grand Prix Challenge. Powyższe rozwiązania powodowały, że w cyklu ciągu jeździły te same ”oklepane” nazwiska. Plusem systemu pucharowego był fakt, że przynosi walkę w każdym z biegów. Nie było wyścigów o nic. Forma turnieju była atrakcyjna dla kibiców, z czym zgadzają się sami zawodnicy - Myślę, że jest był ciekawy. W porównaniu z poprzednim był ciekawszy dla kibiców i dlatego chyba lepszy tak komentuje Jarek Hampel. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych mistrzostwa zaczęły przeżywać impas. Powody do zadowolenia mieli tylko Polacy. Żużel skurczył się geograficznie, a cykl przybrał mocno biało-czerwone barwy. Polski główny sponsor, polscy kibice ratujący frekwencję, dwie rundy w Polsce i nawet główny pretendent do tytułu był z Polski. Inna sprawa, że w tym ostatnim przypadku skończyło się na oczekiwaniach. Pierwsze dwa sezony rozgrywania rund Grand Prix nowym systemem przyniosły zwycięstwa tego samego zawodnika Tonego Rickardssona.
Angielskie wejście lwa
Rok 2000 przyniósł zmiany nie tylko pod tym względem. Nowym mistrzem został Anglik Mark Loram, a firma BSI, pochodząca z tego samego kraju co mistrz, postanowiła włożyć nie mały kapitał w Speedway Grand Prix. Ambitni Brytyjczycy postawili sobie za cel spopularyzowanie żużla na całym świecie i uczynienie z turniejów Grand Prix prawdziwego show. Jak sam dowodzący grupą BSI, nazywany szeryfem, John Postelwhite przyznał, pierwszy rok miał za zadanie przynieść zmiany kosmetyczne, jak np. wizerunek stadionu, mistrzowskiego podium, parkingu i band, które okazały się najciekawszym i najbardziej trafionym novum. Były to po prostu nadmuchiwane powietrzem materace. Jak pokazał już pierwszy sezon ich użytkowania, uratowały od poważnych konsekwencji niejednego kowboja żużlowych torów.
Po raz pierwszy mistrz świata juniorów z ubiegłego sezonu nie startował automatycznie w cyklu. Po kilku latach doświadczeń uznano, że jest to rzucanie na zbyt głęboką wodę młodych zawodników, którzy nie radzili sobie w dorosłym towarzystwie. Sezon 2001 był kontynuacją działań. Wprowadzenie żużla na nowoczesne, wielofunkcyjne stadiony było głównym zadaniem, jakie sobie postawili ludzie z BSI. Podniosły się komentarze, że to niedorzeczny pomysł, gdyż wielkie światowe obiekty są zamknięte, już od wielu lat, dla warkotu żużlowych maszyn. Brytyjczycy odpowiedzieli, że to żadna przeszkoda, a nawierzchnie można przygotować i ułożyć na kilka dni przed turniejem. Jak zapowiedzieli, tak uczynili. Premiera tak zwanego sztucznego toru odbyła się na inaugurację cyklu w Berlinie. Deszcz spreparował tor i poddał w wątpliwość słuszność pomysłu. Jednakże kolejne próby m.in. w Cardiff, Hamar, Sztokholmie czy Goeteborgu, przyniosły sukces. Prawdziwym hitem okazała się finałowa runda w 2002 roku, przeprowadzona w dalekiej Australii na olimpijskim stadionie w Sydney. Cykl GP po raz pierwszy przekroczył granice Europy i miejmy nadzieję, że nie po raz ostatni. Co prawda w tym roku nie uda się tego powtórzyć, ale na przyszłość organizatorzy mają w tym kierunku ogromne plany. Spekuluję się o dwóch turniejach na Antypodach. Powrót do Australii oraz Nowej Zelandii, przeżywającej obecnie wielki regres w tym sporcie. Ponadto wymienia się Malezję. Wielkim marzeniem jest zorganizowanie turniejów w Stanach Zjednoczonych.
Światek żużlowy nieustannie zastanawia się, czy żużel idzie w dobrym kierunku. Grand Prix zmierza w dobra stronę. Jeżeli chodzi o ilości rund, wydaje mi się, że jest to strzał w „dziesiątkę”, gdy im więcej turniejów, tym więcej emocji dla kibiców, a rozgrywki Grand Prix o tytuł indywidualnego mistrza świata są niewątpliwie najważniejszą rzeczą dla zawodników. Widzimy coraz większe zainteresowanie telewizji, turnieje są rozgrywane na coraz większych stadionach i to może przyniesie tylko pozytywne skutki: większą ilość kibiców na stadionach, jak i przed telewizorami, która może przynieść większą popularyzację naszej dyscypliny sportu - twierdzi popularny „Cegła”. Podobną opinię formułuje Scott Nicholls - Grand Prix podąża w dobrym kierunku. Dobrym zarówno dla żużla, jak i telewizji oraz widzów. Jednak w związku z tym rosną koszty ponoszone przez zawodników, a premie nie chcą rosnąć! Pieniądze od sponsorów nie są tak wysokie, jak tego wszyscy oczekiwali. Jest to trudne, bo wszyscy wydają ogromne pieniądze po to, żeby cały cykl wyglądał okazale.
Walka o przyszłość
W ostatnich kilku latach BSI powiększyło ilość odsłon GP z sześciu do dziesięciu. Turnieje odbywają się praktycznie, co dwa tygodnie. W tym roku będzie jedenaście turniejów. W tym miejscu rodzą się kolejne pytania o przyszłość Grand Prix i przede wszystkim rozgrywek ligowych. Zbyt dużą częstotliwość zawodów o mistrzostwo świata powoduje brak terminów, zawodnicy startują z dnia na dzień pędzić, co sił, aby zdążyć na kolejne zawody. Spada ich skuteczność i efektywność, w najgorszym przypadku są nieobecni na spotkaniu ligowym, co dla Anglików jest niedopuszczalne. W Anglii zredukowano ilość zawodników ze światowej czołówki do dwóch jeźdźców z Grand Prix w jednym zespole, a także poważnie obniżono próg średniej dla całej ekipy.
Zawodnicy powoli muszą wybierać, co jest dla nich bardziej opłacalne - starty w lidze, czy w serii Grand Prix. Minionej zimy doszło do głośnego rozwodu z Wyspami aktualnego mistrza świata, Nickiego Pedersena. Inny obecnie nurtujący problem stanowi właśnie wysokość premii za zajmowane miejsca. Pierwsze pięć osiem miejsc gwarantuje jeszcze godziwy zarobek, gorzej jest z pozostałymi. Rezygnacja z cyklu przez Billego Hamilla, byłego mistrza świata, z powodu małych środków finansowych w 2003 roku była do tej pory najgorszym prognostykiem na przyszłość. Nie wszystkich stać na godne przygotowanie się do rywalizacji z najlepszymi. Muszą odkładać z pieniędzy zarobionych na torach ligowych. Szansą są środki pieniężne od nowych sponsorów i telewizji, które coraz liczniej włączają się w przeprowadzanie relacji Speedway Grand Prix. Wśród grona pokazujących jest kilka poważnych stacji, jak np. Eurosport i jest to szansą na jeszcze lepsze czas żużla.
Słodka szesnastka
Po siedmiu latach eksperymentów z systemem pucharowym, w którym uczestniczyło 24 jeźdźców stwierdzono, że w cyklu uczestniczy zbyt duża ilość przeciętnych żużlowców. W 2005 roku znów we Wrocławiu inaugurowano nowy system. Tradycyjna dwudziestobiegowa tabelka i tylko szesnastu najlepszych na starcie. Wśród nich Krzysztof Kasprzak, który był absolutnym debiutantem na tym szczeblu rywalizacji. Przez kilka ostatnich lat Kasprzak miał kilkakrotnie okazję do spróbowania swoich sił ze żużlową śmietanką. Prawdziwym hitem okazał się zeszłoroczny występ w Bydgoszczy. Fantastyczna jazda i rakietowy sprzęt dowiózł Krzyśka na drugi stopień podium. Leszczynianin uległ tylko specjaliście bydgoskiego owalu Tomaszowi Gollobowi. Bieżący rok będzie prawdziwym przełomem dla Krzysztofa Kasprzaka i jego kibiców. Popularny Kasper zadebiutuje w roli pełnoprawnego uczestnika cyklu. Plany są ambitne. Chciałbym zmieścić się w pierwszej ósemce, która prolonguje straty w kolejnym roku mówi Krzysztof. Obok niego polscy kibice będą trzymali kciuki za Tomaszem Gollobem, który po raz kolejny zapowiada walkę o tytuł mistrza świata. Były wicemistrza świata i posiadacz trzech brązowych medali wziąć marzy o żużlowym szczycie. Dla biało-czerwonych fanów zapowiadają się fantastyczne emocje do ostatniego biegu.