Bartłomiej Czekański - Bez hamulców: Joker szczerzy kły

WP SportoweFakty / Wojciech Tarchalski
WP SportoweFakty / Wojciech Tarchalski

Zaraz jakoś tak po pierwszomajowym pochodzie złośliwy joker o mało nie pożarł we Wrocku królowej polskiego żużla, tj. Unii Leszno, a w Tarnowie bezczelnie (bez czego?) dobrał się do tyłka drużyny marzeń gorzowskich kiboli, czyli do Stali Caelum, teraz złośliwie zwanej też czasem „Lelum polelum”.

W tym artykule dowiesz się o:

Sam kiedyś optowałem, żeby zmałpować od Anglików instytucję jokera i przeszczepić go do naszej ligi. Przeszczep się przyjął. Dzięki jokerowi na naszych speedwayowych stadionach bywa teraz ciekawiej i dramatyczniej. Choć o ile sobie dobrze przypominam - a jeśli rzeczywiście mnie ta moja starcza pamięć zawodzi, to mnie poprawcie - jak dotąd joker pomógł wygrać mecz chyba tylko Marmie Rzeszów. I to dwukrotnie z Wrockiem u siebie. Raz w ubiegłym sezonie, a raz w tym. Gdybym coś tu pominął, to dopiszcie. Poza tym joker na ogół posłużył słabszym ekipom, żeby dzięki udanemu zastosowaniu owej złotej rezerwy uciec przed pogromem lub żeby zbliżyć się do rywala na odległość wyciągniętej pięści. Oczywiście trzeba mieć w drużynie skutecznego wykonawcę roli jokera.

Tak więc jest to słuszna koncepcja i tej wersji będę się trzymał. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, iż ów cholerny joker jest bardzo niesprawiedliwy. No bo wyrównana drużyna ciuła punkty i buduje sobie bezpieczną przewagę nad przeciwnikiem, a ten buch! Sięga skutecznie po jokera i całą dotychczasową robotę szlag trafił. Wszystko często trzeba zaczynać od nowa.

Ale przyznajmy, ta złota rezerwa niesie ze sobą większe emocje dla ludożerki i bardziej wyrównane mecze. I o to biega.

Z Wikipedii: Joker (wym. "dżoker") - jedna z kart do gry, w niektórych grach karcianych (np. kierki) służy do zastępowania dowolnej innej karty. Najczęściej spotykanym wizerunkiem na jokerze zazwyczaj jest kolorowo ubrany błazen (trefniś, ang. joker od joke - "żart", z łac. iocus czytaj jokus) w czapce z dzwoneczkami.

Kolorowo ubrany błazen? To przecież ja! Ludzie! Jestem jokerem!

Wygrali lepsi i teraz piją pepsi

Fajnie było w tej pierwszomajowej kolejce. Wreszcie to wyglądało jak Ekstraliga, a nie jak Ekstralipa. We wrocławskim dreszczowcu faworyzowana, mistrzowska Unia Leszno wygrała tylko jednym punkcikiem ze skazywanym przez wielu na pożarcie miejscowym, coraz bardziej krajowym Atlasem. Z kolei, w tarnowskim deszczowcu (czy tam zawsze pada, kiedy ma być żużel?) skazane przez fachowców na niechybny spadek „Jaskółki” też wystraszyły gorzowską drużynę marzeń (???) i uległy jej również dopiero w ostatnim wyścigu i także jednym oczkiem.

Ale nie bądźmy oszołomami. W obu wypadkach zasłużenie wygrały zespoły lepsze i mocniejsze kadrowo. Unia we Wrocku przez moment wygrywała już przecież aż 10 punktami, tak samo jak Stal w Tarnowie. Dopiero wspomniany złośliwy joker napędził im stracha. Gratki dla zwycięzców i Gloria Victis (inaczej: chwała pokonanym). Wszyscy pojechali ambitnie. No, może jedynie Sławek Drabik w swym tegorocznym debiucie w nowym klubie pojechał ambi…walentnie.

Tak więc, wygrali lepsi i teraz piją pepsi. A teraz bigos, czyli przegląd faktów IV kolejki Ekstraligi („tą razą” nie napiszę „Ekstralipa”, bo nie wypada).

Najlepsze kangury rosną w Lesznie

W ubiegłym roku Łunia L. też wygrała we Wrocku, a jej czarnym koniem był Australijczyk Batchelor. Wyskoczył wtedy jak Filip z Konopi. Teraz mistrzyni uratował tyłek inny Kangur Adam Shields. Patrzyłem mu na stadionie na ręce. Cholernik miał najszybszy moment startowy ze wszystkich. Najszybciej z końcówek palców puszczał dźwigienkę sprzęgła. Niestety, tego nie można powiedzieć o kolejnym Kangurze, osławionym Leighu Adamsie. Od kilku tygodni głowa rodziny Adamsów zatraciła szybkość na starcie. Przez co teraz (chwilowo?) niewiele zostało z tego niewątpliwie znakomitego zawodnika.

A tego Shieldsa to kleiło do wrocławskiego toru wręcz nieprawdopodobnie. I jechał spokojnie, bez większych błędów.

Czy Czernicki zna się na żużlu?

Gdzieś tam za mną na trybunie głównej Olimpijskiego siedzieli dwaj nobliwie wyglądający faceci. Z ich gadki-szmatki wychodziło mi, że chyba są z Leszna, może nawet są blisko tamtejszego klubu? I oni psioczyli, że trener „Byków” Czesław Czernicki… nie zna się na żużlu! Słowo, słyszałem to na własne uszy. To oczywiście gruba przesada, ale argumenty mieli konkretne. Po cholerę na wyjazdy zabierać Roberta Kasprzaka i do tego puszczać go na dwa zera? Jedno nie wystarczyło? Poza tym, skoro Adams i tak nie mógł wyjechać ze startu, to czemu w kluczowym czternastym biegu, kiedy Jędrzejak jechał jako joker, Czernicki z lepszego, pierwszego pola startowego puścił właśnie Leigha, a nie Jarka Hampela?! Ten na pewno by daleko odjechał przynajmniej Węgrzykowi. A tak, po lekkim zamieszaniu na pierwszym łuku, które wykorzystał z tyłu „Węgorz” (bo był blisko), Hampel już tylko mógł ambitnie walczyć i gonić go. I choć się starał, to nie dał rady. 8:1 dla Atlasa.

Tako na trybunach prawili za moimi plecami leszczynianie, a ja im po trosze przyznaję rację. Z tym, iż nie zgadzam się, że Czesiu Cz. nie zna się na speedwayu, choć to teoretyk. Ale kumaty. No cóż, nie zawsze mecz taktycznie wychodzi.

W końcu nawet takiemu majstrowi jak coach Cieślak niektórzy wrocławscy kibole zarzucali, że już w VII biegu powinien puścić Crumpa jako złotą rezerwę taktyczną. A ja myślę, że pan Mareczek chyba dobrze zrobił, że wyczekał z tym prawie do końca (poza tym, on żeby zbudować drużynę na kolejne mecze, to musi teraz dać pojeździć drugiej linii). Na koło ratunkowe, oczywiście jak na mój gust, mogło być chyba jeszcze trochę za wcześnie. No, ale na trybunach co jeden to większy mądrala i taktyk. Tylko nie wiedzą, co się akurat dzieje w parku maszyn, jakie są uwarunkowania, itd. Cieślak mając do dyspozycji tylko Crumpa i Jędrzejaka ma zaiste niewielkie pole manewru. Ale musi być skoncentrowany, co mu podpowiadam, bo jak widać, fani patrzą mu na ręce. Czernickiemu, też jak widać, chyba też.

Słaboń, a sprawa wrocławska, czyli dajcie chłopakowi pojeździć

Wrocławscy kibice jak kania dżdżu łakną trzeciego zawodnika, który punktowałby jak człowiek obok Crumpa (też kangur i podobnie jak Adams ma teraz problemy z wyjazdem ze startu - epidemia jakaś czy co?) i Jędrzejaka (chłopak obecnie postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko i np. martwi się bez sensu, że w XV biegu ze startu dźwignęło go na koło i Atlas przez to ostatecznie przegrał; nie przez to Tomku, nie przez to). Owszem, w meczu z Unią błysnął „warszawski” Mariusz Węgrzyk, zwłaszcza w XIV biegu, gdy dynamicznym slalomem (gaz mu się zaciął, czy co?) przedarł się na pierwszym łuku na drugie miejsce, ale widać, iż on zimę przezimował i wyraźnie brakuje mu siły w „ręcach”. Czy jest w stanie to teraz nadrobić? To pytanie do Mariusza… ale Cieślińskiego. Jeleniewski uczy się Ekstraligi, acz na razie czasem sprawia wrażenie, że w ogóle uczy się jeździć na żużlu. Ja mu nie wróg i życzę jak najlepiej, bo fajnie jest, gdy Atlas, jak to drzewiej bywało, ma prawie krajowy skład, jedynie z Crumpem i Siterą. Przeciw „Węgorzowi” też nie jestem, bo przecież kiedyś na polecenie prezesa Rusko sam go sprowadzałem do Wrocławia z Rybnika. I znam rodzinę Węgrzyków z Ochojca. Świetni ludzie. Dziwię się tylko, że najgorsze recenzje zbiera od dziennikarzy rodowity wrockmen Krzysiek Słaboń. Ślepi na jedno ucho są, czy co? No dobra, rzeczywiście on na razie słabo punktuje, ale naprawdę nie kaleczy jazdy i zasuwa w kontakcie z rywalami. A to, może jeszcze nie teraz, ale niebawem powinno przełożyć się na większą zdobycz punktową. Tak sądzę. Pamiętajmy, że w ubiegłym roku Chris bardzo mało sobie pojeździł. Musi to nadrobić.

Światła na młodego Janowskiego, też rodowitego wrockmena! W czwartek, choć był porozbijany, przyćmił samego Pavlicia.

Słynny Darek Śledź uważa, że WTS jeszcze nie pokazał pełni swych możliwości i czas pracuje dla tej ekipy. Może. W „odwodzie” są przecież jeszcze Schlein i Max. Ten pierwszy w słabej Anglii zrobił sześć punktów, a ten drugi przywiózł komplet oczek w szwedzkiej odpowiedniczce naszej… drugiej ligi (tzw. Division I)! On się chyba odbudowuje jak Małysz, który po niepowodzeniach jedzie potrenować na małej skoczni w Wiśle. Ale czy to dobry patent na żużel?

Szalik zamiast skalpu

Zaimponował mi (i zapewne ucieszył księgową WTS-u) ten masowy najazd biało-niebieskich na wrocławski Stadion Olimpijski. Widać, po pochodzie pierwszomajowym, jak za dawnych słusznych lat, postanowili sobie zrobić na trybunach majówkę. I było ich fajnie widać. Co śpiewali, nie słyszałem, bo byli za daleko. Nawet przez moment podczas prezentacji oklaskiwali pierwszych wyczytanych żużlowców… wrocławskich, ale chyba przez pomyłkę, bo zaraz ucichli. Żółto –czerwoni wrocławscy fani spod wieży również wymiatali aż miło było na to patrzeć, aczkolwiek mogli sobie odpuścić ordynarną śpiewkę: „ K…y pokonamy”. Zdaje się zresztą, że obie strony nie były sobie dłużne. Przed meczem mała grupka pijanych z Leszna próbował zadymić przy kasach. Bez skutku, na szczęście. W internecie czytam natomiast, że miejscowi łysi pozabierali klubowe szaliki kilku przyjezdnym, w tym… dziewięciolatkowi (aż mu kredki z tornistra wypadły, bohaterowie od siedmiu boleści?). Boże, co za badziewie, jeśli to w ogóle prawda! A ja myślałem, że wreszcie się pogodzą. Przecież już nie jestem menedżerem Sparty, już nie kaperuję „Łabędzia”. Ten zresztą też już nie jeździ, co najwyżej pływa. A w latach 70. Sparta jako klub trzymała z Unią wielką sztamę i ściśle z nią współpracowała! To o jakie wy tradycje dbacie?

Rzeczywiście dużo dziś piszę o meczu Atlas – Leszno, bo okazał się hitem, a poza tym chcę wam udowodnić, że nie zawsze oglądam żużel na tiwi w pubie z piwem w ręku. Czasem chodzę też na stadion… też z piwem w ręku (podrożało- 5 zł sztuka).

Noga Golloba

Skoro byłem na Olimpijskim, to na tiwi nie widziałem innego pierwszomajowego hitu w Tarnowie, znanego pod nazwą „Deszczowiec”. Gollob ma pecha, gdzie pojedzie, tam pada (deszcz). Ale „Mister Dżi” daje radę. Jak wyczytałem na jakimś forum, mecz w Tarnowie… wygrała noga Golloba, którą w ostatnim wyścigu Tomasz dość niebezpiecznie ponoć wymachiwał przed nosem (a fuj!) Jacka Rempały (najstarszy „Rempalski” redivivus!) i go blokował. Gospodarze, choć nie mają składu (weteran Drabik tylko statystował), to ambitnie postawili się faworyzowanym gorzowianom. Lider „Jaskółek”, Janusz „Koldi” Kołodziej skuteczny w tym sezonie niczym Nicki Pedersen, cwanie „wymusił” na Hlibie jokera. I go wykorzystał. Do szczęścia zabrakło tylko punktów „Slammera”. Ale mówiąc w stylu Sławka: „On wypije jabola i jeszcze zobaczycie w akcji starego, dobrego Drabola”.

„Jaskółki” waleczną postawą pięknie odwdzięczyły się swym fanom (PROSTAKOM 05 - jak ja kocham takie piękne autoironiczne nazwy), którzy postanowili nie opuszczać swoich zawodników w nieszczęściu. Spadną z ligi razem z nimi. A co do dynamicznego Kołodzieja, to albo wreszcie poukładał sobie logistykę, albo może zaprzyjaźniony „Cegła” poukładał mu w głowie? I zawsze to łatwiej błyszczeć na tle słabych kolegów.

A z kolei co do Gorzowa, to już nie będę go nazywał „Dream Teamem”. Bo jak na razie, to drużyna raczej z tych złych snów ambitnych przecież gorzowskich fanów. Są Gollob i Holta, jest talenciak Hlib (supersylwetka na motocyklu), ale już Peter „Kobra” Karlsson to pieśń przeszłości, zdolny do jednorazowych wyskoków, zaś cała reszta to solidni… pierwszoligowcy. Nawet nie na Ekstralipę. Zwłaszcza na wyjazdach.

A przy okazji: słyszałem, że trochę wcześniej czterech zadymiarzy z Gorzowa dostało zakaz stadionowy. To znak, że tam nie ma pobłażania dla chuligaństwa. Świetnie. Tylko ciekawe, kto go od nich wyegzekwuje, skoro na tamtejszym imponującym obiekcie są teraz takie piękne, obszerne dwupiętrowe trybuny. Szukaj igły w stogu siana!

Huszcza na łuku

Fani speedwaya z pięknego grodu Bachusa (serduszko puka w rytmie czacza, każdemu, kto nadużyje zielonogórskiego sikacza) nadal świetnie się bawią. Jak czytam, ostatnio na łuku swego stadionu wywiesili portret „Niezatapialnego” Andrzeja Huszczy w jego legendarnej już apaszce w groszki. To ja wam coś podpowiem: - Wy nie wywieszajcie po płotach żadnego konterfektu „Huszczalskiego”, tylko zaraz wstawcie go do składu. Zamiast Iversena.

Tak jak przypuszczałem, Marma w Zielonce nie była taka marna i się postawiła, acz poległa. Wreszcie Roman pojechał dla niej na povażhnie, ale Bjerre coś nic nie biere się do roboty w tym roku. Aczkolwiek ja się upieram, że on jeszcze zaskoczy (już zresztą ugrał jokera przeciw Atlasowi).

Za to w Zielonce budzi się do życia bojowy Lindgren i widać, że mu zależy. A Iversen? Temu panu już dziękujemy? I to ma być facet z Grand Prix? Widzicie teraz jak słaba jest ta GP. Tomek Gollob więc mistrzem świata?

Jak dotąd, dla mnie „odkryciem” Ekstraligi i jej czarnym koniem jest… Rafi Dobrucki. No, może obok tarnowskiego „Piasta” Kołodzieja.

Z hitu kit, czyli halo doktorku!

Z szumnie zapowiadanego hitu pod Jasną Górą zrobił się kit. I znów pechowo transmitowała go TVP. Trudno kogoś obwiniać. Hancock odpuścił sobie ten mecz, bo go trawiła grypa jelitowa. – Greg, w naszym wieku, my już musimy uważać co jemy, pijemy i jak chodzimy ubrani. Starość nie radość.

Już w drugim wyścigu na zasadzie domina obaliło się czterech zawodników. Ja widziałem tylko szybki, zbyt szybki, telewizyjny fragmencik z tego „bum”. Wydawało mi się, że tę kupę zaaranżował koleżka z drugiego pola startowego, ale głowy oczywiście nie daję. A może nikt nie był winny? Tłok był na wejściu. Chyba sam ojciec – dyrektor czuwał nad swoimi i Jaguś nasza Jaguś oraz „Miedziak”, obaj z Toronto, podnieśli się z tego bez większego szwanku, choć na pewno byli mocno poobijani. Za to okrutnie obity, jak jakimś bykowcem, był Lee Richardsson. Tak źle się poczuł, że spasował z dalszym ściganiem się tego dnia. I słusznie. Oprócz tego, że go wszystko bolało, to pewnie w czaszce miał niezłą karuzelę. Michał Szczepaniak trafił do szpitala z podejrzeniem złamania obojczyka. Teraz podają, iż ma pękniętą łopatkę. On sam, gdy tylko cały obolały podniósł się z toru, to do kamery TVP Sport poskarżył się, iż wydaje mu się, że złamał rękę, a poza tym strasznie kręci mu się w głowie. Tymczasem, mimo takich urazów, jak podano kibicom na stadionie i co potem uwidoczniono też w internetowych relacjach, lekarze podobno szybciutko uznali Lee i Michała za zdolnych do dalszej jazdy! Taktycznie? Podobną sytuację mieliśmy w ub. roku we Wrocławiu po upadkach-wypadkach Watta i Pedersena z Marmy. Też mieli być zdolni do dalszej jazdy, jak wówczas podano, a oni z powodu tych kontuzji (zwłaszcza, jak pamiętam, Watt) odniesionych wtedy we Wrocku, trochę przedwcześnie zakończyli sezon’2007!

Panowie doktorzy, puknijcie się w głowę! Wy nie jesteście klubowymi działaczami, tylko lekarzami po przysiędze Hipokratesa! Jak mocno, według was, zawodnik musi się trzasnąć w głowę i co musi sobie złamać, byście nie kombinowali, tylko wspólnie z funkcyjnymi meczu zgłosili go sędziemu jako niezdolnego do dalszej jazdy?

No tak, pamiętam jak w latach 90. jeden z działaczy pewnego klubu krzyczał w parku maszyn: - Tylko martwi nie jadą!

Horror.

Tak więc osłabiony Włókniarz dostał u siebie w plecy od mocarnego Apatora. Czewo, nie gniewaj się na mnie, ale myślę, że nawet w pełnym składzie raczej jesteś pewną kandydatką jeno (?) do… brązu. Skoro „Kolgejt” Ułamek na własnym torze wiezie dwa „kible” i skrobie jedyny punkt tylko na swoim juniorze Mateuszu Szczepaniaku… Taki zawodnik?!

W meczu Włókniarz – Apator odbyły się także osobne biegi lekkoatletyczne z jednoczesnym pchaniem motoru na czas z udziałem Holdera i Woffindena oraz wyścig trawiasty w wykonaniu Andersena. Czyli aż tak nudno pod Jasną Górą nie było. A co to dopiero będzie, gdy wreszcie zjawię się tam na treningi z amatorskim Włókniarzem! Będą wszystkie numery świata! Już dmuchajcie dmuchawca!

Sammy Pytia

Jest znany piłkarz Sammy Hypia. Ja zaś dziś opowiem wam o V kolejce Ekstraligi jak jakiś… Sammy Pytia. Od prawdziwych typowań jest tu „Cegła”. On lepiej zna się na żużlu, bo sam jeździł i w lidze, i w MŚ, a ja tylko w szkółce. A stara prawda głosi, że kto na żużlu nie jeździł, ten się na tym sporcie nie zna i już. Zresztą to widać po wielu waszych internetowych komentarzach.

Marma – Złomrex. A kto powiedział, że gospodarze nie mogą wygrać z rozbitym Włókniarzem? Stalowcy u siebie na ogół jeżdżą jak wściekłe psy. Każdy wynik jest tu więc możliwy.

Atlas-Kronopol. WTS, jeśli marzy o bezpiecznej szóstce, to już musi zacząć u siebie wygrywać. Goście mają jednak więcej atutów na torze. Wrocław za to ma Cieślaka i… kibicowską Wieżę. Właśnie, liczę, że to będzie kolejny mecz przyjaźni, choć ponoć zgody między gorącymi fanami obu zespołów już nie ma (może da się to jeszcze odkręcić?). Ale kosy też przecież nie ma. Pamiętajcie: zgoda buduje, niezgoda rujnuje.

Stal G. – Unia L. Ja nie twierdzę, że gospodarzy (Gollob, Holta, Hlib, po trosze Karlsson) nie stać u siebie na sprawienie niespodzianki. Ale byłaby to duuuuża niespodzianka. Meczyk jednak może być całkiem fajny.

Unibax – Unia T. Z całym szacunkiem dla Janusza Kołodzieja i jego ambitnych, acz generalnie słabych kolegów, ale dostaniecie panowie od „Aniołów” tęgie lanie i będzie bolało. „Anioły” pożywią się „Jaskółkami”, no chyba, że wystawią rezerwy i juniorów. To jedyny mecz V kolejki mało warty polecenia. Lepiej wpadnijcie na pierwszoligowy hit Ostrów- Gdańsk! Polsat pokaże natomiast inne, także ciekawie zapowiadające się, pierwszoligowe spotkanie PSŻ- Bydzia. Znów będzie 14 tysięcy luda na poznańskich trybunach?

Pan Słodowy radzi majsterkowiczom-amatorom

Był taki fajny telewizyjny program pt. „Zrób to sam”, w którym pan Adam Słodowy radził majsterkowiczom-amatorom, jak wykonywać i naprawiać różne przedmioty. Pan Adam przydałby się w naszym żużlu, który miał być taki profesjonalny, a ciągle majstrują przy nim amatorzy. Np. w ubiegłym roku niektórym klubom kalendarz ligowy skończył się już w połowie sierpnia!

A i teraz mieliśmy przykład podobnej fuszerki. Jak wiemy, „specjalisty” od regulaminów i terminarzy wymyślili sobie, że jeśli np. spadnie deszcz i mecz zostanie odwołany, to w obecnej fazie rozgrywek oba kluby bodaj w 24 godziny, czy jakoś tak, miały się ze sobą dogadać co do nowego terminu. Jeśli by się nie dogadały, to obligatoryjnie (czyli przymusowo) musiały odjechać przełożone zawody w następny poniedziałek. Owe „specjalisty” nie wpadły na to, że akurat w poniedziałki jeździ przecież liga angielska, a w niej z kolei jeżdżą czołowi żużlowcy z wielu naszych klubów. I od razu na starcie tegorocznych rozgrywek Ekstralipy zrobiła się z tego wielka chryja. Już wiecie o co chodzi. O przełożone spotkanie Tarnów- Zielonka. I o całą awanturę wokół tego. Powtarzam, nikogo tu nie oskarżam, bo nie byłem wtedy (w pierwotnym terminie, gdy tor nie nadawał się do jazdy) w Tarnowie, acz naiwny przecież nie jestem i nie ze mną takie numery Bruner. Nie takie rzeczy bowiem już widziałem w polskim „żużu”. Tak czy siak, ten bezmyślny regulamin to była niezła furtka do żużlowych matactw.

Była, bo teraz na dniach spółka Ekstraliga się zebrała i ów schrzaniony oraz nieżyciowy regulamin zmieniła. W trakcie rozgrywek! Pełne amatorstwo! Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie było innego wyjścia, gdyż durne prawo trzeba poprawiać natychmiast. Ale sami przyznajcie, że to wygląda niepoważnie. No i teraz, jeśli kluby się nie dogadają, to nowy termin wyznaczać będzie komisarz ligi. Dla zawodów z pierwszych dwunastu rund DMP jedynym ograniczeniem czasowym będzie odtąd to, by nowa data meczu była wcześniejsza od daty trzynastej rundy. Co ciekawe, jak czytam na oficjalnej stronie internetowej Ekstraligi: „ Zasady rozgrywania odwołanych meczów dwóch ostatnich rund sezonu zasadniczego, rundy finałowej i baraży omówione zostaną na następnym zgromadzeniu wspólników w czerwcu”. A to oznacza przecież, że ci rozkoszni granatowomarynarkowi kolesie ze spółki Ekstraliga nie mają jeszcze w pełni wypracowanych na cały bieżący sezon regulaminów, choć ten sezon już przecież trwa na dobre! Co za manufaktura!

Niektórzy z was piszą w swym oszołomstwie, że to przez medialne błazenady Czekańskiego nasz speedway uważany jest za niepoważny sport. Dobre sobie! A raczej takie sobie. A widzieliście poważny sport, w którym niemal co roku diametralnie zmienia się zasady rozgrywek i przepisy, i w którym regulaminy dopracowuje się dopiero w trakcie rywalizacji?! Gdzie tak jest, panie Kowalski?

Bartłomiej Czekański

PS I Dziś już kończę, bo www.sportowefakty.pl, mimo nowego udanego lay outu, nie są z gumy. Ale niebawem napiszę wam, bo chodzi mi to po głowie, o udanym żużlu w naszych różnych telewizjach (przy okazji zapraszam na poniedziałkowy magazyn „Wokół toru” Sylwii Dekiert do TVP Sport, TVP Info i na www.itvp.pl) i o pięknych, utalentowanych kobietach w tym sporcie. Jedną przed chwilą wymieniłem. Ale w tej kategorii są także panie: Kabała, Półtorak, Kloc czy kilka innych.

PS II Niektórzy z was, o których istnieniu wie tylko najbliższa rodzina, z uporem depresyjnego maniaka piszą, że Czekański to frustrat, bo „niczego w życiu nie osiągnął”. A ten grad nagród dziennikarskich to pryszcz? A staliście kiedyś na podium poważnej imprezy sportowej o mistrzostwo Polski, będącej jednocześnie eliminacją europejskiego championatu? A ja stałem. W prestiżowych i niebezpiecznych rajdach samochodowych. Blisko Hołowczyca, Kuzaja czy ś.p. Kuliga. A starczyłoby wam odwagi, by pojechać na maszynie żużlowej? Chciałbym to zobaczyć. Bo mnie starczyło.

Nawet więc nie chce mi się z wami gadać. Wolę już się iść napić, choćby z Lindbaeckiem lub Jajackiem Gollobem. Tylko furą potem na pewno nie będziemy jechać.

PS III No i co z tego, że jestem z Wrocławia? Tak, przynajmniej niektórych z was, to kole w oczy? Rozumiem, w końcu też bym sobie zazdrościł, gdybym nie był z Wrocka. Was na pewno nie, ale mnie, jako zupełnie niezależnego dziennikarza, akurat żywo obchodzą wszystkie żużlowe kluby w Polsce, także te amatorskie. Tylko czy ta kopiąca mnie po kostkach i ujadająca w internecie sfora zaślepionych, oszołomionych, lokalnych szowinistów z różnych miast, miasteczek i wsi („z Kolbergiem po kraju”) jest w stanie to przyswoić? Oni, jeżeli są niezależni, to tylko od swego rozumu. A i tak są cienkimi Bolkami, bo dawniej za moje krytyczne artykuły np. niektórzy ówcześni żużlowi działacze nie obcyndalali się, tylko prostolinijnie donosili na mnie do bezpieki. (Bart)

Komentarze (0)