PGE Ekstraligę czekają zmiany! Wojciech Stępniewski zdradza szczegóły

WP SportoweFakty / Julia Podlewska / Marta Mróz / Na zdjęciu: mecz KS Apator - Motor i Wojciech Stępniewski
WP SportoweFakty / Julia Podlewska / Marta Mróz / Na zdjęciu: mecz KS Apator - Motor i Wojciech Stępniewski

- Co roku robię te same wyliczenia i co roku wychodzi mi to samo. Do powiększenia PGE Ekstraligi potrzeba dodatkowych 30 milionów złotych. Klubów na to nie stać - mówi prezes Wojciech Stępniewski, który zapowiada jednak inne ważne zmiany w lidze.

Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Czy jest pan zmartwiony sytuacją finansową polskich klubów? Niektórzy mówią, że tak źle nie było już dawno.

Wojciech Stępniewski, prezes PGE Ekstraligi: Dawno, to znaczy kiedy? Ja pamiętam jeszcze czasy, kilkanaście lat temu, kiedy można było mieć zaległości wobec zawodników i dostać licencję. Wystarczyło mieć z nimi porozumienia. Ten etap skończył się wraz z powstaniem ligi zawodowej. Wszystko, co się wydarzyło teraz, można było przewidzieć po decyzji UOKiK. Stało się to szybciej, niż myśleliśmy, ale jak na razie dotyczyło to wyłącznie jednego klubu PGE Ekstraligi. Dwie ligi niżej, choć w mniejszej skali, takich przypadków mieliśmy znacznie więcej. Było zatem kwestią czasu, kiedy to się "wyleje". Z jednej strony dobrze się stało, że te problemy ujrzały światło dzienne.

Naprawdę dostrzega pan w tej sytuacji jakieś plusy?

Nie cieszy mnie, że kluby mają problemy, ale proszę spojrzeć na przykład gorzowskiej Stali. Jestem przekonany, że po tym całym zamieszaniu ten klub będzie bardzo mocno się pilnować i realnie oceniać swoje koszty. Myślę, że to będzie również przestrogą dla innych ośrodków, które zobaczyły, że komisja licencyjna zmieniła swoją filozofię w podejściu do sytuacji finansowej klubów. Teraz ocenia już nie tylko stan zobowiązań licencyjnych, ale również ogólną kondycję finansową danego ośrodka.

Rzecz w tym, że spora część kibiców ma odmienne zdanie na temat działalności Zespołu ds. Licencji. Nie brakuje opinii, że Stal Gorzów przy takich długach należało wyrzucić z PGE Ekstraligi.

Mam świadomość, że takie było podejście ze strony części opinii publicznej. Proszę jednak pamiętać, że trzeba się kierować literą prawa. Przypomnę tylko, że Stal wprawdzie miała gigantyczne zobowiązania, ale finalnie opłaciła wszystko, co było wymagane do procesu licencyjnego. Odmienną kwestią są inne zobowiązania, na które do tej pory PZM nie zwracał aż takiej uwagi. I być może to był błąd. Mam wrażenie, że przykład Stali zmienił już filozofię. Nie może być przyzwolenia na płacenie licencyjnych zobowiązań przy nieustannym powiększaniu innych, bo to prędzej czy później i tak da o sobie znać. Dokładnie taki przypadek mieliśmy w Gorzowie.

ZOBACZ WIDEO: Czy to powód słabszej formy Janowskiego? Zawodnik odpowiada

Nie sądzi pan wrażenia, że Fogo Unia Leszno ma prawo czuć się pokrzywdzona? Sportowo ten klub spadł w ubiegłym roku z PGE Ekstraligi, ale zbudował skład na miarę swoich możliwości finansowych i nie miał problemu z regulowaniem zobowiązań wobec zawodników. Tymczasem w elicie ich nie ma, a jest tam Stal, która długo żyła ponad stan.

Wiem, do czego pan zmierza, ale nie łączyłbym tych kwestii. Te dwie sprawy są dla mnie od siebie mimo wszystko niezależne. Sportowo Fogo Unia Leszno spadła, choć trzeba pamiętać, że ten zespół spotkało wiele nieszczęść. Mam na myśli głównie kontuzje. Myślę, że to główna przyczyna ich spadku z PGE Ekstraligi. W mojej ocenie nie był nią słabszy czy tańszy skład. Jeśli chodzi natomiast o gorzowian, to oni sportowo dojechali do najlepszej czwórki. Nie wiem zatem, czy pretensje są uzasadnione. Przypominam sobie zresztą 2007 rok. Wtedy mieliśmy limit wydatków na drużynę. Spadła Polonia Bydgoszcz, która chyba jako jedyna go nie przekroczyła. To zatem trudny temat. Uważam zresztą, że w obecnej sytuacji gospodarczej lepiej jest spaść bez długów, niż pozostać w PGE Ekstralidze z gigantycznymi nielicencyjnymi zobowiązaniami. Jazda w Metalkas 2. Ekstralidze naprawdę nie jest końcem świata. Niedawne przykłady Falubazu Zielona Góra czy Apatora Toruń pokazują, że życie toczy się dalej i można szybko wrócić.

Stępniewski: System kontroli klubów był za luźny i nieefektywny

Co sądzi pan o planie naprawczym ebut.pl Stali Gorzów i co będzie, jeśli w trakcie przyszłego sezonu klub przestanie go realizować? To może przecież uderzyć w całą ligę.

Przerabialiśmy już podobne historie 10 lat temu w Częstochowie i Gdańsku. Od razu jednak zaznaczam, że nie ma mowy o porównaniu jeden do jednego. Tamte przypadki miały inne przyczyny. Dzisiejsza sytuacja Stali Gorzów nie jest już tak zła, jak ją niektórzy malują.

Na czym polega największa różnica?

Gorzowski klub wypełnił dwa najważniejsze kamienie milowe, które zostały zawarte w programie naprawczym. Mówię o decyzji radnych miasta Gorzów w sprawie wejścia miasta do spółki. To umożliwiło przekształcenie pozostałych pożyczek w akcje. Ten proces się teraz toczy. Z drugiej strony środowisko sponsorskie w Gorzowie zasługuje na duże wyrazy uznania, iż w sytuacji niepewności pożycza klubowi pięć milionów zł, mając w pełni świadomość, że te pieniądze mogą tak samo szybko stracić. Jeśli odniesiemy się bowiem do rzeczywistości z października 2024, to sytuacja klubu w kontekście licencyjnym była dramatyczna. Udało się jednak z tym uporać. Teraz, moim zdaniem klub ma już z górki. Zakładając, że będzie pilnował swoich kosztów, zatwierdzonych w programie naprawczym, to wyjdzie na prostą na koniec tego roku, a być może już wcześniej. Konsekwencją tych wszystkich wydarzeń jest też to, że od tej pory mamy do czynienia z podmiotem, w którym znani są jego właściciele.

Co to zmienia?

Bardzo wiele. Mamy kilku ludzi, którzy stoją za tym klubem. Do tej pory właścicielem było stowarzyszenie, czyli tak naprawdę anonimowa instytucja. Zmierzam do tego, że wcześniej nie było większej odpowiedzialności. Teraz ona będzie, bo stoi za tym prywatny kapitał. Uważam zatem, że od teraz każda złotówka będzie oglądana w Gorzowie dwa razy. Spodziewam się dużo większej dyscypliny finansowej. Jeśli chce pan znać moją opinię, to uważam, że ten program naprawczy wypali. Myślę, że Stal wyjdzie na prostą. Zaznaczam jednak, że mówię o kwestiach finansowych. Nie zamierzam prognozować, jaki będzie wynik sportowy, bo dla klubu na pewno zagrożeniem byłby spadek z PGE Ekstraligi. Wtedy ten plan będzie trzeba trochę modyfikować.

Fakt jest jednak taki, że mamy w PGE Ekstralidze kolejny ośrodek, który będzie bardzo mocno opierać się na miejskich pieniądzach. Czy martwi pana struktura finansowania klubów, które startują w elicie?

Wszystkie kluby opierają się w mniejszym lub większym stopniu na miejskich pieniądzach. Domyślam się, że zmierzamy teraz do dyskusji, czy samorządy powinny finansować sport zawodowy. Chcę jednak zauważyć, że w żużlu mówimy o tym bardzo wiele, a nie różnimy się niczym od pozostałych lig zawodowych w naszym kraju. Tak samo jest w piłce nożnej, siatkówce czy koszykówce. W przypadku tej pierwszej dyscypliny skala tego zjawiska jest dużo większa. Wbrew temu, co głoszą niektóre media, nie jest tak, że jesteśmy jakimś liderem. Poglądy, że samorząd powinien ograniczyć się do zapewniania klubom infrastrukturę, a nie do opłacania kontraktów gwiazd, są dość popularne wśród ekspertów. To brzmi oczywiście sensownie, ale skala promocji i dotacji dla klubów żużlowych, jak i innych podmiotów sportowych pokazuje, jak ważne to są sprawy w lokalnych społecznościach. A tak swoją drogą, to nie mam wątpliwości, że w przypadku turniejów Grand Prix to właśnie samorządy są odpowiedzialne za wysokie opłaty licencyjne na rzecz promotora cyklu.

Samorządy często płacą za licencje, a kluby później czerpią z tego tytułu zyski. To tak naprawdę forma dotacji.

Takiej ukrytej dotacji, ale tak, ma pan rację. Proszę jednak trochę odwrócić sytuację i zastanowić się, ile byśmy płacili za prawa do Grand Prix, gdyby ten wydatek miały pokrywać kluby. W przeszłości tak robiła Unia Leszno czy też Polonia Bydgoszcz. Gdyby ten model funkcjonował nadal, to daję panu gwarancję, że stawki nie byłyby dużo wyższe od tych najwyższych w innych krajach Europy. To pewnie jednak temat na inną dyskusję. Doskonale znam ten temat, gdyż byłem przy sprowadzaniu Grand Prix do Torunia w 2010 roku. Pamiętam kontekst tamtych biznesowych rozmów.

Czy po zamieszaniu, które miało miejsce w Gorzowie, planujecie zmiany regulaminowe? Jeśli tak, to w jakim kierunku zamierzacie pójść w kwestiach finansowych?

Planujemy, ale nie jestem gotowy, żeby rozmawiać o szczegółach.

Kierunek chyba może pan wskazać.

Do tej pory system kontrolingu był za luźny i nieefektywny. Tutaj zgadzam się z niektórymi ekspertami. Rozpoczęły się prace nad tym, żeby go usprawnić. Więcej szczegółów będziemy w stanie podać na krótko przed startem nowego sezonu PGE Ekstraligi. Konsekwencją nowych rozwiązań będą działania prewencyjne, jakie będzie można podjąć w stosunku do klubu, który wpada w spiralę zadłużenia lub takiego, który żyje ponad stan.

Powrót KSM? Prezes PGE Ekstraligi rozwiewa wątpliwości

Kiedy rusza dyskusja o finansach, to jak bumerang powraca temat KSM. Czy to realna wizja w perspektywie kilku najbliższych sezonów?

Na razie KSM funkcjonuje tylko w przestrzeni medialnej. W PZM czy PGE Ekstralidze się na ten temat nie dyskutuje, bo nikt nie położy głowy na szali sukcesu tego rozwiązania w kontekście obniżki kontraktów. Z jednej strony możemy wprawdzie zawęzić rynek pracy dla pierwszych 20 zawodników, ale z drugiej może on zostać bardzo mocno rozszerzony dla kolejnych 40. W praktyce mielibyśmy zatem oszczędności na najlepszych dwóch, może trzech zawodnikach, ale za to większe wydatki na tych z tzw. drugiej linii. Nikt nie jest w stanie zagwarantować, że do takiej sytuacji nie dojdzie. Możemy tylko teoretyzować, bo nie wiemy, jak potoczy się okres transferowy. KSM musiałby być bardzo niski i dotknąć każdej z ośmiu ekip.

Może alternatywą dla KSM jest zniesienie limitów przy budowie drużyny? Myślę o rezygnacji z zawodnika U24 albo zniesienie jednego z obowiązkowych polskich seniorów. Wtedy kluby miałaby większy wybór i być może płaciłyby mniej.

Kluby mają jeszcze U24 Ekstraligę, żeby wychowywać sobie w niej zawodników w tej kategorii wiekowej. Niestety, nadal jest problem ze skautingiem. Świetnie poradziła z nim sobie Unia Leszno za sprawą Bena Cooka. W zeszłym roku w nieoczywistym kierunku, ale z sukcesem, podążył też GKM Grudziądz, który wyciągnął z otchłani Michaela Jepsena Jensena. Inni mają opory, żeby wybierać mniej oczywiste kierunki.

Nadal działa magia nazwisk?

Tak i większość działaczy się nią posługuje, bo chce unikać ryzyka. Zaznaczam jednak, że są wyjątki nawet wśród tych najlepszych, czego dobrym przykładem jest Betard Sparta Wrocław, która sięgnęła po Brady'ego Kurtza. To wprawdzie był najlepszy żużlowiec Metalkas 2. Ekstraligi, ale przecież mieli na rynku inne opcje. Podjęli jakieś ryzyko i być może Andrzej Rusko osiągnie dzięki temu sukces. W końcu kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Mówię o tym, bo w U24 Ekstralidze można sprawdzać niektórych zawodników bez konsekwencji dla wyniku pierwszej drużyny. Wcześniej trzeba ich tylko poszukać. Niektórzy byli jednak nieco leniwi i woleli wysyłać tam juniorów. W ten sposób robili z tego projektu drugie rozgrywki DMPJ.

O U24 Ekstralidze porozmawiamy za chwilę. Chciałbym, żeby jednak odpowiedział pan, czy myślicie o zniesieniu zawodnika U24 lub ograniczeniu do jednego polskiego seniora w składzie.

W kontekście ochrony polskich zawodników tej zmiany nigdy nie będzie. Znam stanowisko PZM i mam podobne. Pozycja U24 została natomiast wprowadzona, żeby umożliwić młodszym żużlowcom łatwiejsze wejście w okres seniorski. Niektórzy na tym zyskali, bo są liderami swoich drużyn jako seniorzy. Myślę między innymi o Robercie Lambercie czy Dominiku Kuberze. Nie rozważamy zatem wyrzucenia tego przepisu, choć jestem świadomy, że dzięki takim zmianom klubom budowałoby się łatwiej składy. Nie mam jednak pewności, czy byłoby taniej. To dla mnie mrzonka. Jeśli pojawi się na rynku żużlowiec, który będzie pasować do koncepcji trzech klubów, to znowu zacznie się licytacja.

Co zatem z U24 Ekstraligą?

Decyzje nie zapadły, ale mamy poczucie, że niektóre kluby nie podeszły poważnie do tej szansy. Nie chciały widzieć w niej rozwoju. Raczej traktowały to jak zło konieczne. Z naszej perspektywy dopłacanie do projektu, który jest niepoważny i robienie z niego drugich rozgrywek DMPJ, mija się z celem. Głową muru nie przebijemy, nikogo do niczego nie zmusimy. Rozważamy poważnie, czy lepiej tego projektu nie zarzucić. Zaznaczam jednak, że najpierw chcemy go wewnętrznie podsumować. Poza tym na stole musi pojawić się inna sensowna propozycja, niekoniecznie związana ze sportem, być może z inwestycjami w pozyskiwanie nowych środków finansowych przez kluby. Nie ma bowiem opcji, żeby te pieniądze trafiły znowu do worka przeznaczonego na pierwsze drużyny. Podkreślam, że to nie wchodzi w grę i kluby mają tego świadomość.

Zagraniczny junior? Pojawiły się wątpliwości

Jak przedstawia się temat zagranicznego juniora w PGE Ekstralidze od sezonu 2026? W środowisku żużlowym mówiło się, że to pana autorski projekt. Wydawało się, że jego wprowadzenie jest przesądzone, ale podobno pojawiły się wątpliwości.

Uporządkujmy najpierw fakty. Zarząd PGE Ekstraligi przedstawił PZM konkretną rekomendację po zasięgnięciu opinii klubów. Kilka dni temu mieliśmy wspólne spotkanie z klubami i raz jeszcze podsumowaliśmy stan oczekiwań w zakresie juniora zagranicznego w PGE Ekstralidze. Siedem klubów wyraziło się ponownie o tym pomyśle pozytywnie i jest za nim. Proponujemy system, w którym można korzystać z jednego zagranicznego juniora od 2026 roku, który nie może zastępować polskich młodzieżowców. Do tego stworzyliśmy model dopłat do punktów Polaków na tych pozycjach. Wszyscy mieliby zatem wybór, czy szkolić i czerpać korzyści, czy chwilowo wspomóc się zawodnikiem zagranicznym. Chciałbym, żeby PZM podjął decyzję w tej sprawie przed startem sezonu 2025. Nie potrafię ocenić, co się wydarzy, a nie chcę rzucać monetą, bo zdania środowiska są mocno podzielone.

Skąd wynikają wątpliwości? Chodzi o zamieszanie wokół dzikich kart?

Myślę, że to nie ma związku z dzikimi kartami. Negatywna decyzja w tej sprawie w mojej ocenie nie byłaby żadnym odwetem w stosunku do Discovery czy FIM. Prawdę mówiąc, to nie jestem nawet pewny, czy ktoś znał tam nasze plany w tym zakresie. Te organizacje nie żyją zawodami ligowymi, ale wyłącznie swoimi eventami. Zapewniam jednak, że temat się toczy i niebawem będą dobre informacje dla polskich kibiców. Nie mogę jednak wychodzić przed szereg. W tej sprawie powinien pan dzwonić do prezesa Michała Sikory. A co do dzikich kart, to mam jasne stanowisko.

Jakie jest pana stanowisko?

Uważam, że powinny być one rozdawane za wyniki na torze. Nie przemawiają do mnie żadne klucze geograficzne, bo od tego są jednodniowe dzikie karty. Myślę, że powinna być jedna stała dzika karta dla żużlowca, który wypadł z cyklu z powodu poważnej kontuzji, której nabawił się w cyklu. Sądzę też, że zawodnicy aktualnego cyklu nie powinni mieć prawa jazdy w Challengu.

Dlaczego?

Dajmy szanse nowym twarzom. To bez sensu, że ktoś ma przed sobą jeszcze dwa turnieje w Grand Prix i walczy o pozostanie na dwóch frontach. Wyobraża pan sobie, że drużyna, która może spaść z PGE Ekstraligi, zapewnia sobie byt w innych rozgrywkach? Niektórzy muszą odpaść, żeby weszli nowi. Taka rotacja naprawdę nie będzie szkodą dla cyklu. Takie samo zdanie mam również w kwestii cyklu SEC. Od dawna uważam, że tam nie powinno być zawodników Grand Prix i odwrotnie. To zwiększałoby szanse dla większej liczby żużlowców. Oczywiście, z zachowaniem prawa startu w Grand Prix dla zwycięzcy SEC.

Odbiegliśmy od tematu zagranicznego juniora. Skąd wzięły się obawy w tej sprawie?

One wynikają głównie z tego, że stworzono duży projekt szkolenia młodzieży. Pojawiła się zatem obawa środowiska, że odbierzemy osiem miejsc pracy polskim juniorom w PGE Ekstralidze.

Rozumiem jednak, że to są obawy środowiska. Pan nie zmienił zdania i jest za zmianą?

Nie zmieniłem zdania. Uważam wręcz, że pojawienie się możliwości korzystania z zagranicznego juniora zmusi Polaków do jeszcze cięższej pracy. Myślę, że powstanie w ten sposób zdrowa konkurencja. Podam nawet panu konkretny przykład. Proszę zwrócić uwagę, co działo się w Toruniu do czasów Antoniego Kawczyńskiego. Wcześniej Mateusz Affelt i Krzysztof Lewandowski mieli praktycznie gwarancję składu. Jeździli, bo musieli. Nie było żadnej konkurencji. Poza tym przypominam, że wielu Polaków, którzy startowali w czasach zagranicznego juniora, do dziś sobie świetnie radzi. Tych przykładów jest całe mnóstwo. Nie widzę zatem zagrożenia dla dyscypliny. Raczej całe mnóstwo korzyści. Za pięć, dziesięć lat nie zbudujemy ciekawych rozgrywek ligowych samymi Polakami. Musimy się wspierać innymi nacjami. A dla nich występy na pozycjach juniorskich w Polsce to szansa.

Będzie rewolucja w kontraktach zawodników?!

Chciałbym zapytać pana jeszcze o temat powiększenia PGE Ekstraligi. W Metalkas 2. Ekstralidze szykuje nam się pasjonująca walka o awans. Mamy kilka klubów, które są gotowe na jazdę w elicie. Może to dobry moment?

Co roku robię te same wyliczenia i co roku wychodzi mi to samo.

Pewnie powie pan zaraz, że w systemie nie ma na to pieniędzy.

Bo nie ma. Wtedy będziemy mówić nie o 70, lecz o 100 meczach. Klubów w PGE Ekstralidze na to nie stać, bo nie będą płacić za siedem tysięcy punktów w sezonie, ale za 10 tysięcy. Jeśli na każdy punkt pójdzie osiem czy dziewięć tysięcy, to potrzeba dodatkowych 30 milionów złotych, których nie mamy. Rozumiem, że Metalkas 2. Ekstraliga zapowiada się pasjonująco i jest w niej wielu kandydatów do zwycięstwa. Z tego też powodu zostały przywrócone baraże. Możliwe, że w sezonie 2026 będzie nawet dwóch beniaminków. Chyba zgodzi się pan, że i takiego scenariusza nie należy wykluczać.

Porozmawiajmy jeszcze o sporze Krono-Plast Włókniarza Częstochowa z byłymi zawodnikami. Sprawa dotyczy rozliczenia się z tzw. kwot stałych. Jaki może być finał tej historii?

Chciałbym, aby sprawa zakończyła się kompromisem. Nie chcę jednak wchodzić w szczegóły, bo trwają mediacje. Warto zresztą zauważyć, że kluby i zawodnicy mają dowolność i mogą rozliczać się z żużlowcami w różny sposób. Od trzech lat możliwy jest nawet ryczałt. Jeśli ktoś wybrał podział na kwotę stałą i kwotę za punkt, to podlega pod konkretne punkty regulaminu. Wtedy pojawia się obowiązek z rozliczenia się z pieniędzy na przygotowanie do rozgrywek. Po ludzku rozumiem rozczarowanie prezesa Świącika formą sportową niektórych zawodników i chęcią sprawdzenia, na co poszły kwoty na przygotowanie. To nie było przecież 100 tysięcy złotych.

Czy uważa pan, że funkcjonowanie kwoty stałej to dobre rozwiązanie czy może należy od tego odejść?

Moje prywatne zdanie jest takie, że powinno dojść do zmiany w sprawie wysokości tej kwoty. Dzisiejsze sumy na przygotowanie zapisane w kontraktach są zdecydowanie za wysokie. Jeśli oczywiście przyjmiemy, że intencją ich wypłaty jest przygotowanie się do sezonu na 20 meczów i 40 treningów w lidze polskiej. To akurat można wyliczyć co do złotówki. Zawodnicy często powtarzają, że prowadzą działalność gospodarczą. Ja to rozumiem i akceptuję, ale konsekwencją prowadzenia takiej działalności jest jej ryzyko. Najpierw trzeba zatem ponieść koszty, by wykonać dla kogoś usługę. Nie da się robić tak, że nie ma żadnych nakładów albo że ponosi je druga strona, z którą współpracujemy, a my tylko zarabiamy.

Jak to powinno zatem w pana ocenie wyglądać?

Zdaję sobie sprawę, że w obecnej sytuacji popytu i podaży na rynku zawodników to trochę utopia. Z drugiej strony pomysł podzielenia kwoty za podpis przez liczbę punktów, które żużlowiec zdobył w poprzednim sezonie i dopisania jej do kwoty za punkt w kolejnych rozgrywkach, uważam za dobry kierunek do rozmów. Byłoby nie dziewięć, tylko 20 tysięcy za punkt, ale za to byłoby uczciwie, bo wszystko leżałoby na torze. Nie mielibyśmy też takich konfliktów jak w Częstochowie czy takiej sytuacji jak z Jasonem Doylem w Grudziądzu.

Pytanie tylko, jak zareagują zawodnicy. Rozmawiał pan o tym z Krzysztofem Cegielskim?

Będziemy o tym rozmawiać z Krzysztofem Cegielskim, bo w naszej ocenie takie rozwiązanie poprawiłoby też płynność finansową klubów. W konsekwencji skorzystaliby też zatem zawodnicy. Na dziś za podpisy pod kontraktami jest do zapłaty często około pięć milionów złotych. Te zobowiązania są regulowane do końca czerwca, bo duże przychody w klubie są od marca. Z kolei na koniec czerwca jest już ósma albo dziewiąta runda i mamy zaleganie za tyle spotkań. To efekt funkcjonowania kwot za podpis w takiej skali jak dziś.

Rozmawiał Jarosław Galewski, dziennikarz WP SportoweFakty

Komentarze (15)
avatar
Vlod
11 min temu
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Zamiana pożyczek dla Stali Gorzów na akcje to wątpliwa sprawa. Dług to realne pieniądze. Można stracić kilka, kilkanaście procent na inflacji ale do odzyskania jest realna gotówka. A akcje? Za Czytaj całość
avatar
JARASS
19 min temu
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Cyt:Nie sądzi pan wrażenia.Panie Galewski,ktoś czyta to przed publikacją? 
avatar
Stanisław Przybyłowicz
21 min temu
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Stępniweski, gdyby na miejscu Gorzowa była Unia, to byś się.nie zastanawiał ani sekundy, aby wywalić ją z ligi. Ba, nawet jestem wstanie sobie wyobrazić, jakich argumentów byś użył, aby to uza Czytaj całość
avatar
Möchomorek
49 min temu
Zgłoś do moderacji
5
1
Odpowiedz
@mały - większości tych krajów Discovery jeszcze dopłaca by zorganizować SGP. Przecież to chyba normalne, oprócz nas, że organizator ponosi wszystkie koszty, które ewentualnie może odzyskać z b Czytaj całość
avatar
mały w
55 min temu
Zgłoś do moderacji
3
1
Odpowiedz
Stępniewski masz kontakt z prowadzącymi żużlowe ligi - angielską, szwedzką, duńską i chyba ruską bo innych na tym świecie nie ma?! Jaki jest ich budżet? Ile płacą gospodarze SGP w Anglii, S Czytaj całość