Po bandzie: Prezes pod ścianą? [FELIETON]

WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Na zdjęciu: Maciej Janowski
WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Na zdjęciu: Maciej Janowski

- Andrzej Rusko kocha wygrywać. Czy wobec tego zechce się nieco ugiąć? Jeśli tak, też można to przecież ładnie opakować i dobrze sprzedać. Jako sukces, nie porażkę - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

W sumie to niewiele się działo na rynku, aż tu wkroczył Maciej Janowski z Red Bullem i dodał dziennikarzom skrzydeł. Rzucił świeżutki temat, który nie wiadomo, jak długo jeszcze pożyje. Bo nie wiemy, czy Andrzej Rusko kontroluje sprawę, czy może jednak utracił zdolność jej pilotowania. A jeśli tak, to pytanie brzmi - świadomie czy nie?

Z jednej strony możemy założyć, że prezes wdrożył swój misterny plan, który z miejsca zaczął działać. Chodziło przecież, jak wyjaśnił klubowy oficer sztabowy Adrian Skubis, o mobilizację zawodnika do uzyskania średniej powyżej dwóch punktów na bieg. No ale dopiero w przyszłym roku. Tymczasem kapitan Betard Sparty już minionej niedzieli w Gorzowie uzyskał średnią 2,2. Owszem, przy wydatnej pomocy Jakuba Miśkowiaka, bo dzięki temu, że się pogubił w ostatnim wyścigu na nowym motocyklu, Janowski jedną akcją zapewnił sobie dodatkowy punkt i dodatkowy bonus. Zatem była to akcja na wagę poprawy średniej meczowej z 1,8 (tej prezes mówi - nie) na wspomniane 2,2 (tu prezes mówi - ok).

Dawno temu, gdy Andrzej Rusko miał w drużynie młodego Hampela, mawiał, że przed zawodami Jarka trzeba kopnąć w kostkę. Tzn. pobudzić. Uwolnić w nim nieco agresji, by chciał nie tylko świetnie startować, ale też - gdy zajdzie potrzeba - drażnić rywali na dystansie. No a Janowski jest do Hampela dość podobny. Też raczej spokojny i zrównoważony. Trzeba być wyjątkowym skurczybykiem, by wyzwolić w Janowskim nerwy, które rozkażą mu pokazać komuś środkowy palce. Niewielu to potrafiło, np. Nicki Pedersen.

ZOBACZ WIDEO: Kurtz i Rew zawiedli Piotra Rusieckiego? Ta reakcja mówi wszystko

Albo sytuacja z Leszna, gdzie wrocławianin przedwcześnie opuścił podium Indywidualnych Mistrzostw Polski. Oczywiście, była to postawa niesportowa i nieelegancka, lecz po czasie patrzę na nią bardziej pobłażliwe. Bo dowodziła sportowej ambicji i tego, że Maciej chce ze Zmarzlikiem rywalizować. Że po porażkach z młodszym przeciwnikiem jest mu po prostu źle.

Czy tym razem chodziło o pobudzenie Janowskiego? Nie sądzę, natomiast, siłą rzeczy, uwaga środowiska będzie na nim skupiona. Zawodnik pisze teraz swoje CV, które przyda mu się tak czy inaczej. Czy w negocjacjach z obecnym klubem, czy z przyszłym.

Co ciekawe, w niedzielę Andrzeja Ruski zabrakło w gorzowskim parku maszyn. W każdym razie podczas narad między biegami kamera go nam nie pokazała. Jeździł prezes na wcześniejsze mecze o mniejszą stawkę, a nie pojawił się na spotkaniu o stawkę dużo bardziej konkretną. I zespół zwyciężył na trudnym terenie, błyskawicznie podnosząc się z kolan. Zresztą zwyciężył po raz drugi z rzędu. Co z kolei łatwiej pozwoli wszystkim zapomnieć o Taiu Woffindenie. Bo z nim zespół na wyjazdach nie wygrywał. A teraz wygrywa, mimo że Anglika zastępuje męczący się niezwykle Francis Gusts. No ale, przy całym szacunku dla Woffindena, Janowski to dla Betard Sparty ktoś więcej. To wychowanek. To wrocławianin. Ikona. A do tego marketingowe perpetuum mobile.

Słowa Janowskiego, wypowiedziane w niedzielny wieczór na stołku Canal+, brzmiały dość groźnie i stanowczo. Nie było mowy o próbie znalezienia kompromisu, lecz bardziej o tym, że to druga strona musi się ugiąć. Tak przynajmniej ja je odebrałem. A prezes raczej nie lubi być traktowany w ten sposób, gdy się go dociska do ściany.

Raz już Janowski opuszczał Wrocław. Gdy na swój ostatni juniorski sezon przeniósł się do Tarnowa. Emocje z obu stron były wówczas ogromne. Pamiętam, jak mocne słowa padały wówczas ze strony władz klubu pod adresem zawodnika, gdy na łamach mediów wziąłem jego decyzję w obronę. Młody żużlowiec posmakował wtedy chleba na obczyźnie, a przy okazji też złota Drużynowych Mistrzostw Polski. Trudno zatem dziś oceniać, że podjął dla siebie złą decyzję. W ciągu dwóch lat emocje opadły i Maciej, bo już nie Maciuś, uznał, że czas wrócić do domu, budować markę 71. Z korzyścią dla obu stron. Jak widać, nic jednak nie trwa wiecznie. Każdy ma swoje ambicje, swój honor i swoją godność. A także swój biznes. Bo słówek można używać górnolotnych i wzniosłych, ale biznesem prezesa jest team Sparta, natomiast biznesem zawodnika - team Janowski.

Każdy w tej dyskusji ma z pewnością swoje racje. Janowski takie, że jest jeźdźcem zespołowym. Bywa, że traci na tym jego średnia, a zyskują średnie kolegów. O czym też nie można zapominać. Nieraz tracił przecież pozycje na rzecz jazdy parowej i pomocy kolegom. Pamiętam, gdy sam przed laty pisałem, że taki Vaclav Milik jest mu z tego powodu winien kilka piw. Bywało bowiem tak, że chroniony przez Janowskiego Czech dowoził zwycięstwo, a Polak tracił drugie miejsce, więc, de facto, dwa punkty liczone do średniej.

Jest też zrozumiałe, że pracodawca ma prawo i próbuje wykrzesać ze swojego pracownika, naprawdę godnie opłacanego, maksimum możliwości. Bo Betard Sparta nie buduje drużyny na przyszłość. Od kilku lat ma absolutnie wszystko, by chcieć sięgać po główne trofeum. Piękną i pełną arenę, liczne grono hojnych sponsorów od tytularnego zaczynając, wielką przychylność miasta etc.

Obecnie Maciej Janowski jest w wysokiej formie. Jeździ skutecznie, zdecydowanie i efektownie, potrafiąc odepchnąć się od gorzowskiej bandy, z czego korzystają nieliczni. Widać, że żużel sprawia mu przyjemność. A i cały zespół znalazł się na autostradzie do finału, w którym nie powinien mieć mniej niż 50 procent szans na końcowy sukces. Albo, w najgorszym wypadku, nieznacznie mniej.

Andrzej Rusko kocha wygrywać. Nie tylko z rywalami, ale też na co dzień. Po prostu lubi, gdy jego jest na wierzchu. Czy wobec tego zechce się nieco ugiąć? Jeśli tak, też można to przecież ładnie opakować i dobrze sprzedać.

Jako sukces, nie porażkę.

Wojciech Koerber

Źródło artykułu: WP SportoweFakty