"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Choć w żużlu też chodzi o ściganie, nie jest to sport tak wymierny jak sprint na setkę, gdzie ten mocniejszy wygra nawet i dziesięć razy na dziesięć. Albo przynajmniej dziewięć razy. Bo głównie liczy się siła mięśni, a dystans do pokonania zawsze jest taki sam i po takiej samej nawierzchni. Choć psychologowie sportu zwrócą też z pewnością uwagę, by nie zapominać o sferze mentalnej. Oczywiście, nie zapominajmy.
Żadna to nowość, że w żużlu dyspozycja zmienia się z niedzieli na poniedziałek. Z wiadomych względów, o których nie warto wspominać, dla fanów speedwaya byłoby to po prostu uwłaczające - różne tory, różne nawierzchnie, różne geometrie, różny dobór sprzętu czy ich dopasowanie. Wreszcie nierówne pola startowe... Zmiennych cała masa.
ZOBACZ WIDEO Nie ma wątpliwości. Jego zdaniem to początek katastrofy żużla
I tak do poniedziałkowego finału Złotego Kasku Bartosz Zmarzlik nie wygrał w tym roku tylko jednego wyścigu z kilkudziesięciu. Natomiast w Opolu tylko jeden… wygrał. To jedno zwycięstwo w pierwszych kilku zawodach zabrał mu Maksym Drabik. Ten sam, który na torze Kolejarza wycofał się po trzech kolejnych zerówkach. Nawiasem mówiąc, to ciekawy obrazek, gdy w boksie Bartłomieja Kowalskiego, w jego teamowych ciuchach, pracuje Sławek Drabik i doradza, jak być lepszym m.in. od Maksyma Drabika. Zaklęte rewiry speedwaya.
Podczas Memoriału Jancarza Przemysław Pawlicki zaczyna od dwóch zer, by wreszcie zwyciężyć i doznać pechowej kontuzji. Dwa dni później, obolały, do ostatniego wyścigu bije się o Złoty Kask. Piotr - przeciwnie. Z gorzowskiego pudła spada w Opolu na dziewiąte miejsce. Nieodgadniona jest dusza braci Pawlickich? Też. Nie ma jednak w tej karuzeli nic niezwykłego. Tak samo jak w metamorfozie Szymona Woźniaka, który na własnym torze nie dostał się do fazy półfinałowej, by w Opolu stanąć tuż za pudłem.
Wysoką formę i powtarzalność potwierdził za to Kacper Woryna, drugi w Gorzowie i drugi w Opolu, gdzie miał być tylko rezerwowym. I gdy większość się spodziewała, że może tam zastąpić Drabika, wskoczył w miejsce Kołodzieja. A co, gdyby Kołodziej był zdrowy? Wtedy nie miałby szans na podbój świata. Dlatego będę konsekwentnie męczący i po raz enty skrytykuję ten brak sportu w sporcie. To rozwiązanie najgorsze z możliwych, gdy jedna osoba autorytarnie, nawet jeśli jest to trener kadry, decyduje, kto w tym roku może się pokazać na arenie światowej, a kto nie. Tym bardziej, że u progu sezonu niewiele jeszcze wiemy, kto jaką formę zbudował. To była zła decyzja starej GKSŻ.
Zapomnijmy o ćwierćfinałach, jednak wolałbym, żeby o liście startowej finału Złotego Kasku decydowały półfinały i sportowa walka. Tłumy na trybunach w Opolu czy Krakowie pokazują, że ludzie są głodni emocji, stąd moje przekonanie, że takie dwie połówki też by się cieszyły zainteresowaniem. Bo jednak jest to trochę niezrozumiałe, gdy miejsce w stawce mają czterdziestolatkowie Hampel i Kołodziej - przy całym szacunku dla ich wielkich dokonań i wciąż wysokiej formy - a tylko wypadek losowy sprawia, że otrzymuje również to miejsce rozwojowy, ambitny i nieprzeciętnie odważny Woryna.
Kacper nie znalazł się też w składzie Biało-Czerwonych na sobotni wielki finał Drużynowych Mistrzostw Europy w Grudziądzu, bo takiego wyboru dokonał Rafał Dobrucki. I tego akurat nie zamierzam kontestować, bo od tego jest selekcjoner, by po swojemu selekcjonował chłopaków do drużyny. Widać, musi go jeszcze Woryna do siebie przekonać. Pokazać, że nie tylko wrócił do wysokiej dyspozycji, ale i że jest stabilny.
Brak również w narodowej drużynie Macieja Janowskiego, który ma już na liczniku bodaj sześć oficjalnych występów - trzy na wyspach i trzy w Polsce. W jego zdobyczach rzuca się deficyt trójek. Nie licząc domowego treningu z Fogo Unią, jedną przywiózł z Anglii, a jedna trafiła się w Opolu. Trwają zatem poszukiwania formy. Rafał Dobrucki świetnie jednak zna możliwości i torową inteligencję wrocławianina. Nie będzie zwlekał z powołaniami, jeśli tylko dostrzeże poprawę. A wiem, że organizatorzy SEC-u chętnie by Macieja zobaczyli na swoim podwórku i zapewne tak się stanie. Bo chęć jest obustronna.
No i zderzenie z krajową rzeczywistością zalicza, póki co, Wiktor Przyjemski. Potencjał jest ogromny, musi tylko wrócić pewność siebie, by swobodnie operować manetką.
Wraz z polską czołówką nasze tory zwiedza wiosną Greg Hancock, na którego usługi - przy okazji współpracy z Szymonem Woźniakiem - zdecydowała się Stal Gorzów. Wystarczyło jedno zwycięstwo Jakuba Miśkowiaka w Memoriale Jancarza, by niektórzy dziennikarze zaczęli już przypisywać Amerykaninowi zasługi. Wielu kibiców nie ma jednak przekonania do tej kooperacji i muszę przyznać, że rozumiem ich obawy. Tzn. uważam, że kogoś takiego potrzebuje jak najbardziej Szymon Woźniak, by panowie mogli sobie pogadać na swoim poziomie. By Amerykanin służył Szymonowi cenną radą w ekskluzywnych boksach Grand Prix. Natomiast czy poświęci się pracy u podstaw? Myślę, że specjalistów w Gorzowie nie brakuje. Takich, którzy są na miejscu. I których też można powiązać z ewentualnymi postępami gorzowskich żużlowców.
Choć Hancock bez wątpienia może być wzorem do naśladowania. Otóż swoją karierę czterokrotny mistrz świata wycisnął jak cytrynę. Nie przerwała jej żadna kontuzja, a będąc na chodzie zbliżał się już do pięćdziesiątki. Ma prawo wciąż żyć z uśmiechem na twarzy. Bo jeździł długo i szczęśliwie. Jak w bajce.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Składy na finał Drużynowych Mistrzostw Europy w Grudziądzu
- "Cieszyła się statusem dziewczyny mistrza świata". Gwiazdor brutalnie o byłej partnerce