"Właśnie mija rok od momentu, w którym doznałem poważnego złamania miednicy, a dodatkowo moja kość udowa została przez nią uszkodzona. Wszystko było połamane. Wciąż codziennie budzę się z bólem, ale jestem z powrotem na motocyklu i nadal cieszę się każdym dniem w żużlu" - ogłosił w poniedziałkowy poranek Nicki Pedersen, lider ZOOleszcz GKM-u Grudziądz.
Równo przed rokiem stadion w Grudziądzu zamarł, gdy widział upadek Duńczyka, spowodowany przez Piotra Pawlickiego. ZOOleszcz GKM walczył wtedy o utrzymanie w PGE Ekstralidze, a kontuzja trzykrotnego mistrza świata była ciosem dla drużyny.
To był zresztą burzliwy okres dla zawodnika z Danii. Ledwie kilkanaście dni wcześniej miał wypadek w meczu ligowym w ojczyźnie, wskutek którego doznał m.in. złamania żeber. Nie wyleczył w pełni urazu, ale nie chciał osłabiać grudziądzkiej drużyny. Powrócił na motocykl i walczył z bólem.
Uzależniony od morfiny
Biorąc pod uwagę liczbę poważnych kontuzji, jakich Pedersen doznał w ostatnich sezonach, jesienią wróżono mu koniec kariery. Spekulowano, że Duńczyk nie będzie chciał kusić losu. On jednak miał inne plany. - Większość normalnych ludzi po takim urazie ma problem, by wrócić do samodzielnego chodzenia. Ja w marcu wyjeżdżam na tor i gwarantuję, że będę w najwyższej formie - mówił WP SportoweFakty w październiku 2022 roku.
ZOBACZ WIDEO: Co za jazda Oskara Fajfera. Zobacz jak oszukał rywala na ostatnich metrach!
Słowa dotrzymał. Po czterech miesiącach od wypadku odstawił morfinę, bez której początkowo nie wyobrażał sobie życia. W szczytowym momencie brał 25 tabletek dziennie. - Na początku października powiedziałem sobie jednak, że wolę żyć w bólu niż stać się zupełnie uzależnionym od leków - wyjawił.
Na tor wrócił w efektownym stylu, bo rozpoczął sezon w PGE Ekstralidze od dużego kompletu punktów. Był niepokonany w meczu z Tauron Włókniarzem Częstochowa. Później było gorzej, bo uraz dał o sobie znać. Nie kończył wyjazdowych spotkań w Krośnie, Toruniu i Lublinie, bo okazało się, że na trudniejszych nawierzchniach ból jest zbyt duży.
W ostatnią niedzielę, niemal w rocznicę wypadku, znów był jednak królem Grudziądza. Zdobył 13 punktów w meczu z Platinum Motorem Lublin, pomagając w pokonaniu aktualnego mistrza Polski. Jego plecy oglądać musiał nawet Bartosz Zmarzlik. "Dobrze widzieć, że wciąż jestem zdolny do rywalizacji z mistrzem świata" - napisał po zawodach Pedersen.
Żużlowiec gwiazdą serialu
Ostatnie występy Pedersena na grudziądzkim torze pokazują, że w wieku 46 lat i mimo wielu kontuzji, wciąż stać go na zwycięstwa z najlepszymi. Osobną kwestią jest to, czy Duńczyk zdoła jeszcze dobrze punktować na trudniejszych nawierzchniach. Działacze mogą bowiem nie być zainteresowani zawodnikiem, który w wybranych zawodach może nagle zrezygnować z dalszej jazdy.
Jedno jest pewne - dzień, w którym Pedersen pożegna się z motocyklem, będzie smutny dla dyscypliny. Duńczyk od lat dodaje jej kolorytu. Zdarzało mu się nawet bić rywali, doprowadzać do sprzeczek i samosądów. Gdy jednego dnia przesadził z ostrą jazdą w lidze szwedzkiej, zwykle spokojny Greg Hancock bezpardonowo zrzucił go z motocykla.
O skali niechęci do Pedersena w środowisku żużlowców może świadczyć fakt, że w tamtym momencie inni zawodnicy chcieli się zrzucić na karę finansową, jaką za swoje zachowanie musiał zapłacić Hancock. - Nicki to niepowtarzalny zawodnik. Jest zupełnie inny niż reszta z nas. Mówi wprost, co myśli. Fajnie się go słucha i dlatego jest idealny dla telewizji - powiedział jv.dk Preben Hansen, dyrektor klubu Holsted Tigers.
Wyjątkowa osobowość byłego mistrza świata sprawiła, że Discovery postanowiło wyprodukować o nim serial. "Team Pedersen" ubiegłej zimy podbijał duńską telewizją i serwisy streamingowe. Kamery towarzyszyły mu m.in. w momencie feralnego wypadku w Grudziądzu, jak i podczas późniejszej rehabilitacji.
- Telewizja próbowała też znaleźć nagranie z 2021 roku, gdy Nicki pobiegł do wieży sędziowskiej i zbeształ arbitra za jego decyzję. On wtedy zdecydowanie nie zgadzał się z wykluczeniem. Niestety, całe zajście nie zostało nagrane - ujawnił Hansen. Dość powiedzieć, że za próbę wtargnięcia do wieżyczki sędziowskiej żużlowcowi groziło wielomiesięczne zawieszenie.
Dzięki Pedersenowi powstanie "żużlowy Big Brother"?
Duński żużlowiec na przestrzeni lat zwiedził wiele polskich klubów. Startował m.in. w Zielonej Górze, Rybniku, Gorzowie, Rzeszowie, Tarnowie i Lesznie. W większości przypadków prezesi podkreślają, że poza torem Pedersen to zupełnie inny człowiek. Do rany przyłóż, niezwykle profesjonalny i zawsze skory do pomocy.
W samych superlatywach współpracę z Duńczykiem ocenia Marta Półtorak, która swego czasu ściągnęła go do Rzeszowa. Była prezes Stali żałuje nawet, że serial o byłym mistrzu świata nie jest dostępne w Polsce. - Wiemy, że takie reality-show zyskują na popularności. Przykładem może być Big Brother. Gdybyśmy mieli więcej takich produkcji, to dyscyplina mogłaby wyłącznie na tym skorzystać - powiedziała Półtorak w rozmowie z WP SportoweFakty.
- Nicki jest wybuchowy, przy jego temperamencie może on jedynie zdobywać dyscyplinie nowych fanów. Cieszy mnie, że serial o nim został tak dobrze odebrany przez Duńczyków - dodała.
Można nawet stwierdzić, że Pedersen przetarł szlaki innym. W Polsce w ostatnich miesiącach powstał m.in. serial dokumentalny o Zmarzliku. Miał on jednak zdecydowanie inną formułę niż w przypadku produkcji poświęconej życiu Duńczyka. Półtorak wierzy jednak, że przyjdzie taki moment, gdy któryś z polskich zawodników wpuści kamery do swojego domu i pozwoli relacjonować swoje codzienne zajęcia.
- Taki "żużlowy Big Brother" przebiłby się wśród różnych produkcji. Chociażby Zmarzlik jest popularny i coraz bardziej rozpoznawalny. Gdyby wybrano jakiegoś kontrowersyjnego żużlowca, to mógłby być hit. Wystarczy odpowiednia fabuła, pomysł. Duńczycy pokazali, że można, a przecież tam żużel nie ma takiej pozycji jak w Polsce - podsumowała.
Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Fatalny mecz mistrzów Polski. GKM łapie drugi oddech?
- Janusz Kołodziej po badaniach. Jest komunikat Unii Leszno