Żużlowa Słowacja, wiosna 2011 roku. Stan posiadania: jeden tor, jeden profesjonalny zawodnik, jeden szalony prezes, kilka tysięcy kibiców i dużo niczym nieskrępowanych marzeń. O budowaniu czegoś z niczego opowiada lokalny mistrz ceremonii, człowiek instytucja - Martin Buri.
Martin Buri, prezes SC Żarnovica: Klubową polewaczkę wytańczyłem na własnym weselu! (CZĘŚĆ PIERWSZA -->>)
Wiktor Balzarek: W poprzedniej części naszej rozmowy mówiłeś, że w 2011 roku chcieliście stworzyć klub i wystartować w jakieś lidze, jakiejkolwiek. Tylko ja widzę jeden problem: na Słowacji nie było już żadnego czynnego zawodnika, nie licząc związanego kontraktem w Polsce Martina Vaculika.
ZOBACZ Polskie obywatelstwo dla Tarasienki "na biurku Prezydenta". Prezes mówi o szczegółach
Martin Buri: Aż tak źle nie było. Wciąż aktywny, choć u schyłku kariery, był Vladimir Visvader, którego chcieliśmy początkowo nominować do różnych eliminacji. Trochę jeszcze jeździł Janek Halabrin, trenujący wcześniej z Vaculikiem w Żarnowicy, za czasów starego klubu. W zasadzie chciał już rzucić speedway, ale widząc, że idzie nowe, został z nami.
I powrócił Jan Mesiarik, który ostatni raz na torze występował za czasów Czechosłowacji. Ta trójka reprezentowała twój klub na początku. Z całym szacunkiem dla ich pasji, ale to nie rokowało.
Przecież myśmy o tym doskonale wiedzieli. Ale takie były realia i super, że tym trzem się jeszcze chciało! My natomiast zaczęliśmy zakładać Speedway Akademię, która od początku stała się oczkiem w głowie. Nie ma profesjonalnego klubu bez szkolenia. Nie ma klubu bez lokalnych zawodników. Jeśli chcieliśmy dostać dotację na szkolenie, musieliśmy mieć nowoczesną szkółkę. Tylko nie zrobisz tego w rok, ani w dwa.
Masz w takim razie kilku zawodników, ale nie masz zawodów, w których możesz ich objeżdżać. Wymyśliłeś sobie klub, musiałeś wymyślić ligę.
To może za dużo powiedziane, ale tak, dołączyliśmy do Ligi Adriatyckiej. To była taka hybryda, wtedy w rywalizacji brały udział ekipy z Czech, Chorwacji i Słowenii, czyli z krajów, które miały podobne problemy jak my. To były trzy dodatkowe mecze na naszym torze, a w sumie w 2011 roku zorganizowaliśmy aż pięć różnych imprez, plus Złoty Kask i półfinał IMŚJ które zrobił stary klub. Jeśli weźmiesz pod uwagę poprzednie lata, to przeskok był ogromny. Rok wcześniej odbyły się przecież - tylko lub aż - jedne zawody.
Miałeś do dyspozycji kilku zawodników, w dodatku nie najsilniejszych. Kto uzupełniał skład?
A to różnie bywało. W meczu przeciwko Czechom w naszej ekipie punktowali głównie... Czesi: Martin Malek, czy Martin Gavenda. Wspomagał nas Austriak Wallner, był wasz Krzysiek Nowacki - w zasadzie każdy, kto chciał zaliczyć dodatkowy start. Wynik nie był najważniejszy.
Liga Adriatycka ewoluowała, z czasem zmieniając się w zawody parowe. Gdy umarła śmiercią naturalną, w 2017 roku wskrzesiliście Puchar Przyjaźni, niegdyś romantyczne zawody dla żużlowców z bloku wschodniego.
Tak naprawdę to pierwszy, nieoficjalny, Puchar Przyjaźni odjechaliśmy już w sezonie 2016. To był taki dwumecz z chłopakami Sergieja Gołowni. No i dwóch żółtodziobów wystawiło tą naszą przyjaźń z Sergiejem na ciężką próbę...
Obaj jesteście pozytywnie zakręceni, uśmiechnięci. Ciężko mi sobie wyobrazić złe emocje między wami. Co się podziało?
Na Ukrainie w pierwszym meczu padł remis. W rewanżu u nas też było 45-45. Super wyrównane zawody, tylko trzeba było jakoś wyłonić zwycięzcę dwumeczu. Więc wymyśliliśmy bieg dodatkowy. Ja wystawiłem świetnego tego dnia Tomkę, Sergiej puścił Lewiszyna...
Uuuuu, to już wiem co było dalej. Marko Lewiszyn, uwielbiam dzieciaka! Jeńców nie bierze!
Dokładnie. Albo wygrywa, albo się przewraca. Albo przewraca siebie i innych. I tak było tym razem. Michal wygrał start o pół motocykla, Marko gonił. No i jak dogonił, to zrobił konkretny karambol. Sędzia go wykluczył, Tomce wpisał trzy punkty. Ale chłopcy mieli sobie sporo do powiedzenia, niekoniecznie parlamentarnie. Puchar Przyjaźni wygraliśmy, ale przyjacielsko przestało być zupełnie, bo obaj stanęliśmy w obronie swoich zawodników.
Ale jesteście dobrymi kumplami do dziś. Jak ugasiliście pożar?
A mamy tu taki dobry trunek na Słowacji, Sergiej bardzo go lubi (śmiech). Zrobiliśmy dużą biesiadę po zawodach, piwko, dobry grill... Dużo piwka, dużo grilla... Nad ranem znowu wszyscy byliśmy przyjaciółmi. A wiesz, po czym poznać, że prezes SC Żarnovica bierze aktywny udział w biesiadzie?
Poddaję się...
Na koniec jest dużo pustych butelek po piwku i kilka po kofoli. Chłopaki się ze mnie nabijają, mówią że to znak, że prezes był, bo nikt inny nie pije kofoli! No a ja nie piję piwa.
Nie wiesz co tracisz! Słowackie jest pyszne! Ale dobra, słuchaj, Puchar Przyjaźni wystartował w kolejnym sezonie już w bardziej międzynarodowej obsadzie, prawda?
Tak. W 2017 roku Dołączyli Węgrzy z Debreczyna i Śląsk Świętochłowice. Każdy zorganizował po dwie imprezy u siebie, dzień po dniu. A my ponadto zgłosiliśmy się do ligi czeskiej. Ekstraligi i pierwszej ligi, za jednym zamachem.
Pierwsza liga była fajna dla wychowanków, ale czeska ekstraliga w tamtych latach miała konkretne nazwiska i pewnie wymagała wzmocnień. Jak to się robi z mocno ograniczonym budżetem?
Bierze się Martina Vaculika i pyta czy nie ma jakiegoś kumpla, który ma kilka wolnych terminów. Pół żartem, pół serio, tak trafił do nas Anders Thomsen, kawał zawodnika, który zgodził się jeździć za minimalne stawki. A Martin jeździł za darmo. Vladimir Vopat, sponsor klubu z Pragi, wypożyczył i opłacał nam zawodników, którzy nie łapali się do ich pierwszej drużyny, a pozostałe miejsca zajęli nasi chłopcy. Pojawiał się też Adrian Gała, który świetnie się wkomponował w zespół i zżył z chłopakami. I tym składem o mało nie wygraliśmy Ekstraligi w 2019 roku!
Czego zabrakło?
Vaculika pod koniec sezonu, bo terminy pokrywały mu się z GP. No i nasi goście z Pragi zaczęli jeździć tak dobrze, że jak się Czesi połapali, że my naprawdę możemy im tą ligę wygrać, to Hajek i Holub dokończyli sezon w swojej macierzystej drużynie. A zwłaszcza Holub, po słabym poprzednim sezonie, złapał u nas formę życia, to był inny zawodnik. Finalnie zajęliśmy trzecie miejsce, choć prawie cały sezon otwieraliśmy tabelę.
Tymczasem w składzie SC Żarnovica pojawiły się nazwiska nowych wychowanków. Ale zanim do tego doszło, trzeba było tych chłopców wyszkolić. Kto się za to zabrał?
Nasz legendarny zawodnik, późniejszy trener - Jan Daniel. On udzielał się wtedy starym klubie, prowadził treningi, przy okazji jazd nastoletniego Vaculika. Jak tylko usłyszał, że chcemy zabrać się za szkolenie na poważnie, natychmiast zaoferował swoją pomoc.
Skąd wzięliście motocykle dla szkółki?
A mogę najpierw opowiedzieć anegdotkę?
Zawsze!
Otóż w starym klubie - paradoksalnie - motocykle do szkolenia były. Kiedy żarnowicki speedway posypał się po rozpadzie Czechosłowacji, to Jan Daniel zabrał z warsztatu wszystko co miało dwa koła i jeszcze jeździło. I właśnie te ocalałe furmanki, pozostałości po starych, dobrych czasach - dwuzaworowe, stojące jawy, zawiózł w 2000 roku do fabryki, do Divisova. W zamian przywiózł kilka współczesnych motocykli, na potrzeby szkółki. Tylko nie pytaj jaki wytargował przelicznik (śmiech).
Wyście tych motocykli raczej nie odziedziczyli.
No, oczywiście, że nie. Na początku nie mieliśmy własnych, więc pożyczaliśmy. Dwa od Janka Halabrina i jeden od Tomasa Kisa, czyli od ostatnich zawodników, jeszcze nie wyleczonych z żużla.
A tymczasem stary klub miał motocykle i brał dotacje na szkolenie, tak?
I zabrał jeden z dwóch motocykli Halabrinowi, bo on zaczął trenować z nami. Ten sprzęt przekazał młodemu, utalentowanemu Tomce, żeby był ich zawodnikiem, ale fortel się nie udał. A wracając do pytania, po sezonie odkupowaliśmy motocykle do szkółki od zawodników, którzy jeździli w naszych barwach - Gavendy, Malka, Wallnera. No i oczywiście od teamu Vaculika.
A młodzi chłopcy skąd się wzięli? Było zainteresowanie naborem do Akademii?
Zrobiliśmy wycieczkę po okolicznych szkołach. Wtedy Martin Vaculik miał już mocne nazwisko w światowym żużlu, a tutaj każdy chciał być jak Vaculik. Wystarczyło go zabrać na spotkanie z młodzieżą i były tłumy. Później niektórzy z tych co przyszli, próbowali swoich sił na torze. Duże ukłony dla Martina, bo nigdy nam nie odmówił, chodził na wszystkie spotkania i namawiał chłopców, żeby poszli w jego ślady.
Kilku poszło. Od sezonu 2013, czyli stosunkowo szybko, w programach pojawiają się nowe nazwiska. Patrik Buri, Adam Carada, Michal Tomka, Jan Mihalik.
Tych dzieciaków było więcej. Ci byli najbardziej wytrwali, a nas zwyczajnie nie było stać, na sponsorowanie wszystkich chętnych.
Któryś wyróżniał się na tle innych?
Carada, on moim zdaniem miał największą smykałkę. Łatwo mu przychodziła nauka.
Na co mógł liczyć taki chłopak zaczynając treningi?
To jest trudny sport. Tłumaczyliśmy tym dzieciakom, że pierwszy krok zrobi za nich klub. Na dzień dobry dostali wszystko: motocykl treningowy, opony, metanol, opiekę trenera. Do czasu uzyskania licencji nie musieli o nic się martwić. A kiedy stawali się pełnoprawnymi żużlowcami, dostawali motocykl na własność. Martin Vaculik sprzedawał swoje starsze fury do klubu taniej, niż wynosiła ich faktyczna wartość, a my rozdawaliśmy je licencjonowanym wychowankom. Oczywiście olej, metanol i opony nadal były po naszej stronie. Ale serwisy silników, tuning - o to musieli już troszczyć się sami. Dodatkowo tym, którzy jeździli w naszych barwach w lidze, raz w roku płaciliśmy za przegląd sprzętu w warsztacie Staszka Burzy. Także nie byli do końca zdani na siebie. Zasadniczo to wyglądało tak, że tak długo jak klub było stać, to pomagaliśmy ile się dało. Jak klubowa kasa zaczynała świecić pustkami, to mówiliśmy "sorry chłopaki, teraz piłeczka jest po waszej stronie".
A transport na zawody? Chłopcy mieli swoje busy?
Na ligę jeździliśmy klubowym, wysłużonym VW T4 i o dojazdy też się nie musieli martwić. A na zawody indywidualne tankowaliśmy im ich prywatne auta. Zwykle pieniędzy klubowych starczało do sierpnia, a potem musieli już jeździć za swoje. Tak to wyglądało na początku naszej klubowej działalności.
Potem zmieniło się na lepsze czy na gorsze?
Potem z jednego czy dwóch wychowanków, zrobiło się pięciu czy sześciu. A budżet pozostał podobny. Więc w zawodach ligowych i parowych płaciliśmy za wszystko. Ale indywidualne występy opłacali sobie sami.
Żaden z tych chłopców nie zrobił kariery. Dlaczego?
Nie zgadzam się. Dla nas sam fakt, że wyszkoliliśmy ich od podstaw, że mogliśmy wystawić drużynę złożoną z wychowanków w oficjalnych zawodach, to już była duża sprawa. Po dwudziestu latach agonii mieliśmy kliku słowackich riderów, zdobywających punkty w lidze i eliminacjach. Nie każdy w końcu zostaje mistrzem świata, prawda? Moim zdaniem, każdy z nich zrobił jakąś karierę.
Ok, zgoda. To może zapytam inaczej. Czego im zabrakło, żeby stać się jeszcze lepszymi żużlowcami?
To złożony problem. Pierwszy kłopot pojawiał się, kiedy braliśmy ich na wyjazdy. Wiesz, u nas tor zawsze jest idealnie przygotowany. Twardy, równy, łatwy. A jak jechaliśmy do Czech, albo na Węgry to różnie z tym bywało. Pojawiał się płacz, bo dziury, bo zewnętrzna bardzo przyczepna, bo to, bo tamto... Na torze zostawał skasowany sprzęt, do domu wracały świeże siniaki.
A dlaczego żaden z waszych wychowanków nie zrobił takiego postępu, jak ich rówieśnicy z Czech? Co takiego mają wasi sąsiedzi, czego nie macie wy? W końcu ścigacie się w tym samym gronie i oni potrafią się przebić.
Nie tak dawno to oni nam zazdrościli, bo na 16 zawodników w mistrzostwach juniorów Czech i Słowacji pięciu wystawiała Praga, pięciu Żarnowica, a reszta pochodziła z pozostałych ośrodków. Nieźle, co?
No i czemu oni się przebili, a twoi podopieczni nie?
Mieli pomocników w postaci doświadczonych zawodników w teamie. Popatrz, z ich małolatami na zawody jeżdżą ci, którzy jeszcze niedawno sami startowali. Sitera, Kus, Topinka, Rymel. Oni potrafią czytać tor, pokazać ścieżki, zmobilizować. My po prostu takich ludzi nie mamy. I potem, zwłaszcza jeśli chodzi o ustawienie motocykli na obcych torach, jest totolotek.
No tak, to jest doświadczenie, setki przejechanych kółek.
Podam taki przykład, ale nazwisko zachowam dla siebie. Obcy tor, nasz zawodnik jedzie bieg, jest zadowolony z motocykla. Na kolejny chłopaki zmieniają mu dwa zęby w dół, bo widzą że ma za mocno. Gdy po nim zjeżdża do parkingu, pada pytanie: jak jest? Chłopak odpowiada: dobrze! Dopytuję go: ale lepiej, gorzej? A on mi na to: a jak ma być, tak samo, przecież mówię że dobrze! Dwa zęby to naprawdę coś kompletnie innego, motocykl prowadzi się inaczej, a ten nie ogarnia różnicy. Tak, naszym chłopcom brakowało dobrego ducha w parkingu. Może to szansa żeby zagospodarować mojego brata, Patrika, bo on teorię zna i takie sprawy załatwia fachowo.
Kontuzje wam też nie pomagały.
Oj tak. Carada złamał nogę w dwóch miejscach, Tomka też skończył jeździć po ciężkim upadku. Mój brat tak samo.
Ale później pojawił się David Pacalaj. Rozbudził nadzieje i zupełnie nieoczekiwanie skończył karierę. Widywałem go na różnych zawodach i miał papiery na jazdę. Był progres z występu na występ.
I myśmy też tak myśleli. Szkoda tym bardziej, że on nie miał żadnej kontuzji, tak zwyczajnie powiedział pas.
Miał pomoc teamu Vaculika, bo to przecież rodzina. Miał motocykle i wzór obok siebie. Co poszło nie tak?
Kiedyś zadzwonił do mnie Papa Vaculik i mówi, że kończą współpracę z Pacalajem, że musi liczyć tylko na siebie. Pytam dlaczego. A on mi na to, że oni nie mają czasu na amatorów. Albo dajesz z siebie 110 procent, albo nie zawracaj głowy.
I co zrobiłeś? Szkoda stracić takiego chłopaka.
Wymyśliłem żeby zatrudnić jednego jego mechanika przez urząd pracy w naszym klubie. Miałby jednak w pierwszej kolejności opiekować się Davidem i jego sprzętem. Tyle mogłem pomóc. W teamie miał jeszcze drugiego mechanika i tatę, poza tym szybkie motocykle. Nikt tyle nie miał. Do tego kontrakt w Krośnie i naprawdę fajne perspektywy.
A jednak nie wyszło.
Żużlowcem musi chcieć być sam zainteresowany. Tym trzeba żyć, poświecić się absolutnie. Popatrz - Tomka się połamał, Carada się połamał, mój brat też. A temu zwyczajnie się odwidziało. To boli najbardziej.
Ostatnim walczącym o swoją karierę wychowankiem został Kuba Valkovic. Uda mu się? Bo patrząc na wyniki chociażby w Ekstralidze U24, szału nie robi.
Może się udać, pod pewnymi warunkami. Potrzeba mu świeżej krwi w teamie, spojrzenia z boku, konstruktywnej krytyki. Jeździecko nie jest źle. Organizacja teamu, współpraca ze sponsorami, tunerami - tu jest pole do poprawy.
A finanse? To cholernie drogi sprzęt, żeby się przebić potrzeba sporych nakładów.
Nie, pieniądze to nie jest kłopot.
Wow, jesteś pierwszym człowiekiem z branży, który tak twierdzi!
Pokaż mi dzieciaka zaangażowanego na 200 procent, który będzie przejawiał ponadprzeciętny talent i słuchał co się do niego mówi, a znajdę ci pieniądze. Z diabłem pakt podpiszę, ale będzie miał jak u pana Boga za piecem. Jeśli taki się tu trafi, nie zabraknie mu niczego na początku kariery.
Taki Vaculik zdarza się raz na milion?
Taki talent? Tak. Ale na sukces składa się masa czynników. Pracowitość, zaangażowanie, umiejętność słuchania właściwych ludzi, zdrowie. A w dalszej mierze organizacja teamu, odpowiednie decyzje sprzętowe, samodyscyplina.
W tym przypadku to się chyba nazywało Zdeno. Zdeno Vaculik, tata, wiedział jak poprowadzić Martina.
Marzyło mu się, aby syn osiągnął więcej od niego. Ale nie zawsze było kolorowo, papa miał twardą rękę i nie było taryfy ulgowej. Pamiętam takie sytuacje, jak siedzieliśmy u Vaculików w domu z kolegami, jak to gówniarze, jakieś wygłupy, zabawy. Kiedy przychodziła godzina 20 Zdeno wychodził i oznajmiał: "Martin, pożegnaj kolegów. Jutro masz być wypoczęty na treningu. Myj zęby i idź spać". Martin machał nam na pożegnanie i wykonywał polecenie.
Wróćmy do tematu waszej akademii żużlowej. Pojawili się Carada, Mihalik, Tomka, twój brat. Trochę później Valkovic i Pacalaj. A od jakiegoś czasu jest cisza.
Pandemia mocno nas wyhamowała. Ci, którzy trenowali przed nią, odpuścili ze względu na restrykcje. Najpierw nie można było organizować treningów, potem zawodów. Nie było gdzie i z kim się ścigać, trochę to było pozbawione sensu. Więc zostaliśmy z niczym. Teraz już wszystko odbudowujemy, ale potrzeba czasu, zanim wyszkolimy kolejnych dzieciaków.
Kogo na dzień dzisiejszy SC Żarnovica może wystawić w zawodach?
Mamy dwóch chłopaków. Na pięćsetkach staruje Rastislav Cifersky, a pierwsze kroki stawia młodziutki Juraj Suska. Ma świetnych rodziców, są wolontariuszami w naszym klubie, mądrze go prowadzą.
Z tym Ciferskym to ciekawa sprawa, bo on ponoć był motocrossowcem, który nie wiedział, że w ogóle speedway istnieje. Dowiedział się z radia, w którym reklamowaliście Speedway Akademię. To prawda?
Tak, akurat jak jechał w karetce do szpitala, połamany po zawodach motocrossu. Tam usłyszał nasze ogłoszenie. Przyszedł do Żarnowicy na zawody i pierwszy raz zobaczył speedway na żywo. Potem wsiadł na motocykl na treningu i już z nami został. Zakochał się w jeździe w lewo, chociaż pandemia nie ułatwiała zadania. Ten sezon jest tak naprawdę pierwszym, w którym trenuje więcej.
Ale reklamy w radiu to nie jedyny sposób, żeby przyciągnąć dzieciaki do klubu.
To jeden ze sposobów. W zimie Martin Vaculik chodzi z nami po szkołach i przedszkolach i namawia młodzież, żeby przyszła do klubu. Z tym jest w ogóle kupa śmiechu, bo on ma z małolatami świetny kontakt. Dzieciaki przygotowują dla niego zagadki, on prowadzi zajęcia z WF, jest spontanicznie i wesoło. A my jako klub rozdajemy upominki i zapraszamy do Akademii.
A w lecie wszyscy razem dopingujecie swojego idola w GP.
Tak, Żarnowica tym żyje. Ale w lecie też organizujemy imprezy dla najmłodszych. Na dzień dziecka młodzież rokrocznie bierze tor we władanie. Organizujemy dla nich żużel na rowerach, malujemy mini tor na prawdziwym torze i robimy wyścigi. Nie ważna jest płeć ani wiek - dzielimy ich na grupy i są zawody. Wszystko jest jak w żużlu. Pot, łzy, rywalizacja, zwycięstwa i porażki. Dzieciaki są zachwycone. W tym roku na starcie stanęło ich przeszło pięćdziesiąt. Super sprawa!
Ilu z tych szkrabów zapisało się do klubu, żeby podjąć prawdziwe treningi?
W tej chwili mamy w Akademii sześciu chłopców, którzy będą trenować na torze i dziesięciu praktykantów na stanowisko mechanika żużlowego. Ale to są płynne liczby. Ktoś odchodzi, ktoś przychodzi.
Czekaj, czekaj. Mechaników też szkolicie?!
No a jak?! Nie ma speedwaya bez mechaników! Nie każdy musi być na tyle odważny, żeby ścigać się na torze. A to jest szansa aby być blisko tego sportu, a w przyszłości może i mieć nieźle płatny zawód.
Jaką bazą sprzętową dysponujecie?
Przede wszystkim, dzięki naszym sponsorom, odnowiliśmy i doposażyliśmy warsztat. Mechanicy mają dobre warunki do nauki. Obecnie mamy cztery motocykle, trzy normalne i jeden 125. Ale będzie ich więcej.
Jak często trenujecie?
W każdą sobotę i niektóre środy. Od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Poza tym przyjaźnimy się z klubami z Koprzywnicy i Brezolup i tam też jeździmy trenować.
A tak technicznie - macie toromistrza, polewaczkowego, funkcyjnych?
Pewnie, i to ilu (śmiech)! Słuchaj, my tu wszyscy jesteśmy amatorami, robimy to, bo to kochamy. Nikt nie bierze pieniędzy. Tutaj każdy może być polewaczkowym, a jak będzie miał ochotę, to stać z miotłą, albo chorągiewką. Zawodnicy, adepci, mechanicy i prezes - wszyscy dzielimy się zajęciami. Czasem bywa, że ktoś nie przyjdzie, bo nie może, bo ma inne obowiązki. Normalne. Każdy z nas ma przecież swoje życie. Ale udaje nam się działać sprawnie.
No dobra, ale trenera na pełen etat macie.
To jest niesamowita sprawa. Jan Daniel, tyle lat jest w klubie, co weekend i w tygodniu. Dojeżdża za swoje. I wiesz co? Przez ten cały czas ani raz nie poprosił o 1 Euro. Ani raz! Wielki szacunek dla niego. Teraz dołączył Krzysztof Cap, pomaga mój brat Patrik. Będzie dobrze!
Skoro mowa o pieniądzach. Skąd bierzecie fundusze na szkolenie?
Dostajemy dotacje z Urzędu Miejskiego i Słowackiej Federacji Motocyklowej. W tym roku wspomogła nas też Światowa Federacja Motocyklowa. Resztę dokładają lokalni sponsorzy.
A jakim budżetem dysponuje SC Żarnovica?
Niejednoznacznym. Te sezony pandemiczne były inne, ciężko oszacować. Ale mówimy o przedziale 100 - 150 tysięcy euro na rok.
Co jest najtrudniejsze w pozyskaniu środków?
Biurokracja! Żeby dostać pieniądze z ministerstwa, trzeba wypełnić milion bzdurnych formularzy. I to w taki sposób, żeby wniosek został przyjęty, a to nie jest proste. Bo jak mam przewidzieć ilu będzie widzów? A jeśli spadnie deszcz i zawody będą przełożone? W tych wnioskach ważne jest na przykład ile czasu potrwa impreza. A żużel średnio trwa dwie godziny, więc już na starcie masz odmowę. Dużo jest takich kwiatków. Gdyby to było transparentne i wiedziałbym w grudniu, ile pieniędzy przyzna mi z różnych źródeł państwo, mógłbym dużo łatwiej zaplanować sezon. Oczywiście, ogromną część budżetu stanowią lokalni mecenasi, ale tutaj mamy jasność i wiemy na co możemy liczyć.
Martin, jesteś dwanaście lat u sterów. Czego się nauczyłeś, co zrobiłbyś inaczej?
Uuuu.... (dłuższa chwila milczenia). Jest kilka takich historii. Ale jeśli miałbym wymienić jedną, to po prostu nie mieszałbym się w różne sprawy dotyczące zawodników i ich teamów. Niektórzy muszą sami dochodzić do wniosków. Czasem lepiej stać z boku.
A teraz przetłumacz mi to na język polski, proszę.
To trochę skomplikowane. Widzisz, tutaj na Słowacji, zwykle głową teamu zawodnika czy adepta jest ojciec. A jak wchodzisz mu w kompetencje, bo wiesz, że coś robią źle, że można lepiej, inaczej - to zaczynają się konflikty. Zupełnie niepotrzebne. Kilka razy znalazłem się w takiej sytuacji. Tego bym sobie oszczędził. W końcu i tak wychodziło na moje, ale chłopcy i ich rodzice musieli sami zrozumieć różne kwestie. Może za bardzo jestem człowiekiem od wszystkiego. Lepiej stać z boku, dać im narzędzia w postaci zaplecza sprzętowego i patrzeć jak wyciągają wnioski.
Dokończ zdanie: za następne dwanaście lat w Żarnowicy...
...dalej będzie żużel. Nie wiem jaki, nie pytaj mnie. Speedway sobie poradzi i będzie dobrze. Ja zawsze ufam, że będzie dobrze!
A co będzie robił Martin Buri?
Nie wiem... Chciałbym być wirażowym.
Co proszę? Awans to raczej nie jest.
Ale ja kocham oglądać żużel od środka! Inna perspektywa. Chciałbym na spokojnie brać udział w zawodach w ten sposób. Nie podpisywać kontraktów, nie martwić się. Cieszyć speedwayem na całego.
A kto będzie prezesem?
Nie ma ludzi niezastąpionych. Już dwa, czy trzy razy były wybory i nikt inny nie chciał tej fuchy. Namawiałem kolegów, obiecałem, że przez pierwszy rok wszystko im pokażę, będę na każde wezwanie. Ale nikt nie chciał. No to może będę prezesem - wirażowym?
Co byś robił bez żużla?
Mam farmę z owcami, bardzo fajne zajęcie. Byłbym gazdą na pełen etat. Może zacząłbym to robić profesjonalnie.
Ale...?
Ale jak ja bym spojrzał w oczy komukolwiek w Żarnowicy? Co by mieszkańcy powiedzieli? Pobawił się w żużel i dał sobie spokój? To nie wchodzi w grę. Zbyt wielu ludzi jest zaangażowanych w ten nasz żużel, żeby ich zawieść.
Od autora. Nie wiem gdzie będzie Martin za dwanaście lat, ale wiem, że będzie uśmiechnięty i szczęśliwy. Nie będzie nikogo udawał, nikomu nie będzie starał się zaimponować. Może na poważnie zabierze się za hodowlę owiec, może będzie można spotkać go jako widza z kofolą w żarnowickim depo, a może w końcu napisze książkę o historii słowackiego speedwaya. I właśnie o tym, o historii plochej drahy na Słowacji, porozmawiamy w trzeciej, ostatniej, części naszego wywiadu. Zapraszamy już niebawem!
Zobacz także:
- Paolo Salvatelli: Żużel jest niepodrabialny! Nawet jeśli już go prawie nie ma...
- Paolo Salvatelli: Miłość do żużla jest trudna. Zwłaszcza, gdy jesteś włoskim samoukiem w latach osiemdziesiątych