Żużel. Mateusz Szczepaniak o przyszłości. "Mierzę wysoko. Druga liga nie jest dla mnie" [WYWIAD]

WP SportoweFakty / Adrian Skorupski / Na zdjęciu: Mateusz Szczepaniak
WP SportoweFakty / Adrian Skorupski / Na zdjęciu: Mateusz Szczepaniak

Mateusz Szczepaniak był jednym z ojców awansu Cellfast Wilków Krosno. Choć żużlowiec zmieścił się w szeroko pojętej czołówce eWinner 1. Ligi, czuje niedosyt. Dodał też, że już zdecydował, gdzie pojedzie w przyszłym sezonie.

Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty: Cellfast Wilki Krosno w sportowej walce awansowały do PGE Ekstraligi. Przed sezonem pana drużyna była umieszczana w gronie kandydatów do promocji, co ostatecznie się udało. Jakie temu towarzyszą uczucia?

Mateusz Szczepaniak, zawodnik Cellfast Wilków Krosno: Oczywiście wyłącznie pozytywne. W sporcie chodzi o to, żeby wygrywać. Generalnie jako dwójkę głównych faworytów wymieniano Stelmet Falubaz Zieloną Górę i Abramczyk Polonię Bydgoszcz, a nas uważano co najwyżej za trzecią siłę. Finalnie okazaliśmy się najlepsi i teraz w Krośnie panuje wielka radość. Byliśmy bardzo zdeterminowani, żeby postawić na swoim i wywalczyć awans.

Zakończył się sezon, przyszedł czas na podsumowania. Czy może pan powiedzieć, że jest tym awansem zaskoczony?

Zdecydowanie nie. Byliśmy świadomi swojej siły. Zawodowi sportowcy powinni mierzyć wysoko. Być może niektórzy w nas nie wierzyli, jednak nie przejmowaliśmy się tym nawet przez chwilę. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jakie są nasze słabości i zalety. Mogliśmy wygrać i przegrać z każdym. W decydującej fazie sezonu, gdy nadeszły play-offy, robiliśmy swoje i na szczęście za każdym razem ziszczał się zwycięski scenariusz. No, oprócz spotkania w Zielonej Górze, ale tam liczyły się tylko małe punkty.

Rozmawiając o awansie, trudno pominąć atut domowego toru. Obiekt w Krośnie jest specyficzny i dla wielu rywali zagadkowy.

Na pewno tak. Byliśmy bardzo silni u siebie. Przegraliśmy jedno spotkanie i to raptem punktem. Atut toru napędzał nas nie tylko w bieżącym, ale i poprzednim sezonie. Najważniejsze, że wszyscy czujemy się na nim komfortowo. Część stawki miała okazję się trochę objeździć, poznać ścieżki, ale nie brakowało zawodników, którzy przyjeżdżali do Krosna i nie czuli się dobrze. Bez wątpienia mecze w domu były jednym z kluczy do awansu.

ZOBACZ WIDEO Miśkowiak wskazał najważniejszy moment swojej juniorskiej kariery. Wyznaczył też ambitny cel na przyszłość

Mogę się domyślać, że nie było to decydujące.

Naturalnie, sam atut toru można schować do kieszeni, jeżeli nie działają inne elementy. Myślę, że nasza siła płynęła ze zgrania. Tworzyliśmy jedną, kompletną całość. Uzupełnialiśmy się wzajemnie. W chwili, gdy któryś z nas miał słabszy dzień, drugi wyskakiwał i nadrabiał jego punkty. To była recepta na sukces. Ponadto znaczenie miała atmosfera. Projekt Wilki nie tylko działał dobrze na torze, ale i poza nim. W zawodowym sporcie klimat jest ważniejszy, niż mogłoby się wydawać. Wtedy można się skupić na pracy i robić swoje. U nas nie było inaczej.

Zdarzały się lepsze i gorsze momenty, jak choćby niechlubny walkower w meczu ze Stelmet Falubazem. Takie wydarzenie może podciąć skrzydła. Czy tak było w przypadku pana drużyny?

Na pewno podświadomie to odczuliśmy, ale zanadto się tym nie deprymowaliśmy. Po czasie mogę tylko powiedzieć, że taka decyzja była niepotrzebna. Całego zajścia dało się uniknąć, no ale przecież czasu nie cofniemy. Czuliśmy się zniesmaczeni, na szczęście szybko przekuliśmy to w sportową złość. Zresetowaliśmy głowy i nastawiliśmy się na to, żeby iść do przodu. Jeżdżę parę lat na żużlu i z doświadczenia wiem, że trzeba myśleć nad tym, co jest tu i teraz. Liczy się tylko nadchodzący mecz. A sam walkower... Cóż. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Bo zielonogórzanie nie mieli okazji zapoznać się z krośnieńskim torem.

Właśnie. Myślę, że w ostatecznym rozrachunku to im nieco zaszkodziło. Naturalnie w Falubazie są żużlowcy, którzy wiedzą, jak trzeba u nas jeździć. Przecież Jan Kvech bronił barw Wilków w poprzednim sezonie. Nieźle w IMP radził sobie także Krzysztof Buczkowski. Niemniej niektórym zabrakło tego objeżdżenia. To pozwoliło przyjechać do Zielonej Góry z konkretną zaliczką, którą udało się obronić.

Można powiedzieć, że pomogło wam też zneutralizowanie Maxa Fricke'a?

Bilansując finałowy dwumecz, zważywszy, że wynik był bardzo bliski remisu, trzeba sobie powiedzieć jasno: wszystko miało wielkie znaczenie. Rzeczywiście, Max nie pojechał z nami tak zabójczo skutecznie, jak przeciwko innym drużynom. Było widać, że tor w Krośnie nie do końca mu pasował i byliśmy w stanie urywać mu punkty. Paradoksalnie, w domu Max pojechał dużo gorzej niż na wyjeździe. Myślę, że wpłynął na to wcześniejszy upadek w trakcie Grand Prix, którego skutki dawały mu się we znaki.

Mateusz Szczepaniak (kask żółty) podczas finałowego meczu w Zielonej Górze
Mateusz Szczepaniak (kask żółty) podczas finałowego meczu w Zielonej Górze

Angaż i wsparcie ze strony Keynana Rew jeszcze bardziej zagrzały pana zespół do walki? Wilki poczuły krew?

Keynan zaliczył w Krośnie wejście smoka. Szesnaście punktów w debiucie, to nie byle jaki wynik. Jego postawa dała nam przysłowiowego kopa, ale i przed jego pojawieniem się w Krośnie byliśmy bardzo zdeterminowani. Na pewno Keynan wniósł wiele do zespołu, jednak nie dyskredytowałbym zawodnika, który musiał ustąpić mu miejsca w składzie, czyli Rafała Karczmarza. On też miał swój udział w sukcesie, a co za tym idzie, pełne prawo do świętowania. W pewnym momencie sztab szkoleniowy zdecydował się postawić na Keynana, ale Rafał nie odwrócił się od drużyny. Wspierał nas i motywował do lepszej jazdy. Do tego sam przecież zaliczył kilka udanych występów w rundzie zasadniczej.

Jak ocenia pan swoją jazdę w zakończonym sezonie? Powszechnie się mówi, że wyznacznikiem satysfakcji jest osiągnięcie średniej biegowej na poziomie dwoch punktów. Zabrakło bardzo niewiele...

Właśnie, ale jednak zabrakło. Miałem świetne mecze, w których wszystko funkcjonowało tak, jak należy, a ja jechałem bez zarzutu, ale były też wpadki. Ten sezon przebiegał jak sinusoida. Jeżeli już nie wychodziło, to wszystko. Przydarzyły mi się występy, które są do zapomnienia. Jestem bardzo ambitny, wobec tego trudno, żebym był zadowolony z dorobku typu cztery punkty. A niestety tak było nie raz. W ogólnym rozrachunku jestem jednak zadowolony. Jest awans, miałem w nim swój udział, może nawet nie taki mały. Kilka gorszych meczów nie może przysłonić wszystkiego, ale gdybyśmy nie weszli ligę wyżej, pewnie teraz wypowiadałbym się zgoła inaczej.

Przed sezonem ktoś do pana przychodzi i mówi: będziesz szesnastym żużlowcem ligi, punktującym na poziomie 1,915 na bieg. Wziąłby pan to w ciemno?

Odpowiedziałbym: nie, dziękuję (śmiech). Jak już panu wspomniałem, jestem bardzo ambitny. Szczerze mówiąc, taki dorobek mnie nie satysfakcjonuje. Ja i wielu moich kolegów często powtarzamy, że zawsze może być lepiej. Gdyby ta średnia była trochę wyższa, gdybym nie notował tych słabszych wyników w poszczególnych meczach... Stało się inaczej, więc nie ukrywam małego niedosytu, ale awans drużyny trochę go osładza.

Doszły do mnie słuchy, że jest wielu chętnych na pana usługi.

Zainteresowanie jest duże, nie będę ukrywał, że kluby dzwonią i to z różnych poziomów rozgrywkowych. Mam z czego wybierać.

Podobno odzywała się Texom Stal Rzeszów?

Mnie nie interesuje jazda w 2. Lidze. Może się powtarzam, ale zrobię to raz jeszcze: mierzę bardzo wysoko. Jeżdżąc tam, nie czułbym się spełniony. Odczuwałbym niedosyt i z pewnością brakowałoby mi radości z jazdy i satysfakcji z wyników.

Pana zespół wszedł do PGE Ekstraligi. Czy Mateusz Szczepaniak jest gotowy, żeby znów startować w elicie?

Mówiąc szczerze, o niczym innym teraz nie marzę. Oczywiście, że jestem gotowy. Chcę iść do przodu. Najwyższy poziom mnie nie przeraża, tylko motywuje do jeszcze cięższej pracy.

Czy podjął już pan decyzję co do swojej przyszłości? Klub z Krosna wyraża chęci przedłużenia współpracy?

Tak, podjąłem już decyzję, ale szczegółów na razie nie zdradzę. Przyjdzie na to odpowiednia pora, być może już niebawem. Oczywiście rozmawiałem z Wilkami. Czuję się dobrze w Krośnie, to były wartościowe rozmowy. Ale czy się dogadaliśmy? Potrzymam kibiców jeszcze trochę w niepewności. Gdy złożę podpis pod kontraktem w jakimś klubie, na pewno się o tym dowiedzą.

Rozmawiał Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty

Zobacz także:
Legendarny trener nie ma wątpliwości. Sprzęt przekroczył możliwości żużlowców
- Były prezes popiera ruch GKSŻ. "Nie wprowadzili tego dla zabawy"

Źródło artykułu: