Przez długi czas wygrywała zawody za zawodami i ustanawiała kolejne rekordy świata. Wydawało się, że w kobiecej wspinaczce na czas nie ma na nią mocnych. Jednak w tym sezonie pokazuje, że ona też miewa chwile słabości.
W Pucharach Świata była nie do pokonania, ale już w finale Igrzysk Europejskich wbiegła na 15-metrową ścianę minimalnie wolniej, niż Natalia Kałucka. Teraz w w półfinale mistrzostwa świata w Bernie popełniła błąd, który kosztował ją olimpijską kwalifikację.
Mirosław mówi jednak, że niepowodzenie w mistrzostwach było dla niej oczyszczającym doświadczeniem, dzięki któremu zdobyła coś cenniejszego niż złoty medal i awans na igrzyska.
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: W mistrzostwach świata w Bernie mierzyłaś w złoto i zapewnienie sobie udziału w igrzyskach olimpijskich w Paryżu. Przez błąd w półfinale, gdy odpadłaś od ściany i nie ukończyłaś biegu, skończyłaś z brązem i bez kwalifikacji. Pamiętasz kiedy po raz ostatni przydarzyła ci się taka pomyłka?
Aleksandra Mirosław, rekordzistka świata i dwukrotna mistrzyni świata (2018, 2019) we wspinaczce na czas: Na pewno dawno temu. Jednak nie rozpaczam, bo wyciągnęłam z tego startu dużo dobrego. On w pewnym sensie odblokował mnie psychicznie, otworzył mi głowę. Dlatego bardzo doceniam, że mistrzostwa zakończyły się dla mnie w taki sposób. Czuję się szczęśliwa - mam swój piąty medal mistrzostw świata, a moja droga na igrzyska jeszcze się nie skończyła. Przede mną kolejne szanse na awans, najbliższa 15 września w europejskich zawodach kwalifikacyjnych w Rzymie. Myślę, że teraz mam przed sobą wiele fajnych dni treningowych i startowych.
Na czym polegał błąd techniczny, który popełniłaś we wspomnianym półfinale?
Z mojej perspektywy wyglądało to tak, jakby chwyt na ścianie, do którego sięgałam, w pewnym momencie nagle się oddalił. Nie zdołałam go złapać, może noga nie zapracowała tak jak powinna, i odpadłam. Cóż, mocno wierzę, że pewne rzeczy przydarzają się nam w życiu z konkretnych powodów, tylko musimy te powody odkryć. Ja jestem teraz właśnie na etapie odkrywania. Ale to dobry dla mnie czas.
Zaraz po biegu, który zamknął ci drogę do finału, chyba jeszcze patrzyłaś na to inaczej. Pojawiły się łzy.
To była naturalna reakcja. Musiałam wykrzyczeć swoje emocje. Nie tylko te związane z odpadnięciem, również z bagażem presji i oczekiwań wobec mnie, z jakim przyjechałam do Szwajcarii. Ale szybko się otrząsnęłam. Już przed biegiem o brąz poczułam spokój. Bagaż, o którym mówiłam, nagle zniknął. I to było niesamowicie przyjemne uczucie. Zaczęłam się uśmiechać, doceniać moment, w którym jestem.
Poczułam też dumę z dziewczyn, które dotarły do finału i są już pewne startu na igrzyskach - z Emmy Hunt i Desak Made. Znamy się dobrze, kibicuję im i wiem, ile pracy włożyły w swój sukces. Emmie, która jest bardzo młodą zawodniczką, powiedziałam po finale "Jestem z ciebie dumna, dzieciaku". Obie finalistki to takie moje "dzieciaki". Widzę, jak się rozwijają, jak dorastają i cieszę się, że mogę patrzeć na ich rozwój. To samo tyczy się sióstr Oli i Natalii Kałuckich.
Kiedy patrzę z boku na nasz sport, dostrzegam, że jako ta starsza powinnam dawać przykład młodszemu pokoleniu. Pokazywać im, jak przechodzić nie tylko przez największe sukcesy, ale również przez chwile, gdy nie udaje ci się osiągnąć swojego celu w sytuacji, gdy jest on tak blisko. Dlatego jestem z siebie dumna, że po utracie szansy na złoto i wypuszczeniu z ręki biletu do Paryża, potrafiłam pogodzić się sama ze sobą i wybaczyć sobie błędy.
Co masz na myśli mówiąc, że przegrany półfinał mistrzostw świata odblokował cię psychicznie?
W Bernie skonfrontowałam się ze swoim największym strachem. Spełnił się najczarniejszy scenariusz, jaki dla siebie kreśliłam - że kończę mistrzostwa trzecia i nie mam kwalifikacji do Paryża. Ta wersja wydarzeń siedziała w mojej głowie i budziła we mnie przerażenie. Ale tak jak to często w życiu bywa, sama groźba zrealizowania się najgorszego scenariusza okazała się straszniejsza od jego realizacji. Dopiero kiedy ten mój koszmar się ziścił, przekonałam się, że tak naprawdę nie stała się żadna katastrofa. Świat się nie skończył, następnego dnia słońce znowu wstało, przede mną kolejne dni treningów i kolejne szanse na awans.
Wydaje mi się, że potrzebowałam takiego momentu. Bieg o brązowy medal był dla mnie pierwszym od bardzo dawna, w którym chodziło tylko i wyłącznie o ściganie. Był bardzo przyjemny, bo miał w sobie coś, co wygrywając seryjnie i bijąc kolejne rekordy świata zatraciłam. I w tym jednym biegu po brąz odzyskałam to coś. Dlatego w swoich mediach społecznościowych napisałam, że może nie zostałam mistrzynią świata, może nie mam w kieszeni biletu do Paryża, ale zdobyłam coś zdecydowanie ważniejszego i cenniejszego.
Pozbyłaś się strachu przed brakiem awansu na igrzyska, brakiem medalu w Paryżu czy przed przegraną w ogóle, bo teraz już wiesz, że nawet jak ci się nie powiedzie, będzie kolejny dzień.
Właśnie tak. Jednym z elementów osiągania sukcesu jest zaakceptowanie ewentualnej przegranej i pogodzenie się z jej konsekwencjami. Robiąc to pozbywasz się całej presji. Zdajesz sobie sprawę, że porażka nie będzie końcem świata, że ona nie pozbawi cię tego, co najważniejsze. Ja mam wspaniałą rodzinę, wspaniałych przyjaciół, również wspaniałych sponsorów, którzy wcale nie wypowiedzieli mi umów tylko dlatego, że w Bernie nie wygrałam i wciąż ze mną są. Nikt mnie nie skreślił z powodu tego jednego biegu, a wręcz przeciwnie - dostałam po nim bardzo dużo wsparcia, zarówno od moich najbliższych, jak i od sponsorów. Za wszystkie dobre słowa jestem niezwykle wdzięczna.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co oni wymyślili?! Zobacz, co robią ci koszykarze
Porównując do wcześniejszych wywiadów, jakie miałem okazję z tobą przeprowadzić, teraz odnoszę wrażenie, jakbyś była bardziej pogodna i swobodniejsza.
Ja też to czuję. Nie chciałam lecieć do Rzymu na zawody kwalifikacyjne, ale jednak na nie lecę i wcale nie jestem rozczarowana, a podekscytowana kilkoma tygodniami pracy, jakie mnie czekają. Wiem, że będą zupełnie inne, niż te wcześniejsze. Do mistrzostw świata byłam fantastycznie przygotowana, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Zrobiliśmy z moim trenerem wszystko, co się dało i oboje to wiemy. Ale zapomnieliśmy o najważniejszym - o czerpaniu przyjemności z tego, gdzie doszliśmy, czego dokonaliśmy - a dokonaliśmy naprawdę wielkich rzeczy. Z tego, gdzie jesteśmy i co robimy.
Zauważ, że w rywalizacji mężczyzn na mistrzostwach świata, główny faworyt, rekordzista świata Veddriq Leonardo z Indonezji, też nie zdobył kwalifikacji. Był najszybszy w eliminacjach, a odpadł już w 1/8 finału. Jego rodak Rahmad Adi Mulyono, też bardzo mocny, skończył trzeci. W Bernie głównym faworytom ciążył bagaż, o którym wcześniej mówiłam. A ci, którzy wygrali i zdobyli kwalifikację, byli wolni od tych obciążeń. Doceniali miejsce, w którym są, cieszyli się startem w mistrzostwach. Fajnie było móc na nich patrzeć i zauważyć ich nastawienie.
Myślisz, że w turnieju kwalifikacyjnym w Rzymie będziesz umiała wystartować właśnie z takim nastawieniem, jak oni?
Bardzo sobie tego życzę. Zrobimy z trenerem wszystko, żeby tak się stało. Jestem pewna, że nam się uda, i że w Rzymie będę stawać pod ścianą doceniając miejsce, w którym jestem i wszystko, co już osiągnęłam. Niezależnie od tego, co się w europejskich kwalifikacjach wydarzy, cieszę się, że będę mogła pokonywać tę wydłużoną drogę na igrzyska. Wcześniej byłam tak skupiona na Bernie, że w ogóle jej nie dostrzegałam. Teraz ją widzę i cieszę się z tego.
W jaki sposób możesz jeszcze zakwalifikować się do Paryża?
Wywalczę awans, jeśli we wrześniowym turnieju kwalifikacyjnym będę najlepsza. Jeśli nie będę, od kwietnia do czerwca 2024 roku odbędzie się seria zawodów. Bilet na igrzyska dostanie pięć najlepszych zawodniczek z tej serii. Mój cel cały czas pozostaje ten sam, natomiast teraz wiem już, że można o niego walczyć z innym podejściem, niż do tej pory.
Czytaj także:
Jest medal, ale i smutek. Tak Mirosław zdobyła brąz [WIDEO]
Igrzyska Europejskie. Wspinaczka sportowa kobiet (galeria)