Adamowi Małyszowi w 2002 roku złoto olimpijskie należało się jak psu buda. Był faworytem. Wygrywał prawie jak chciał, a jedynym, który mógł mu zagrozić był Sven Hannawald. Igrzyska Olimpijskie mają to do siebie, że nie zawsze wygrywa ten, który na to zasłużył w przekroju całego sezonu. O sukcesie decyduje dyspozycja dnia, podmuch wiatru, wyrwa na zeskoku. Ot, takie są po prostu skoki narciarskie. W Pucharze Świata wygrywa ten, który był najlepszy w przekroju całego sezonu. Ile to mieliśmy przypadków, że wybitnie skoczkowie nie zdobywali złota na olimpiadzie? Małysza i Hannawalda, którzy w 2002 roku byli najlepsi pogodził Simon Amman. Szwajcar wyskoczył - dosłownie i w przenośni - jak królik z kapelusza.
"Harry Potter" skoków narciarskich wiele miesięcy na koncie miał dwa zwycięstwa na Igrzyskach Olimpijskich i …długo, długo nic. Po kilku latach wrócił do szczytowej formy i znów zagościł w ścisłej światowej czołówce. Obecny lider klasyfikacji Pucharu Świata będzie jednym z faworytów do złota w Vancouver. Tylko czy teraz role się nie odwrócę i ktoś inny nie pokrzyżuje planów sympatycznego Szwajcara?
Weźmy jednak takiego Larsa Bystøla, który nigdy nie był wybitnym skoczkiem, a jednak przeszedł do historii tej dyscypliny, zdobywając trzy (dwa indywidualnie i jeden w drużynie) medale poprzednich Igrzysk Olimpijskich w Turynie. Próżno jednak wciąż aktualnego mistrza olimpijskiego ze skoczni normalnej szukać wśród obecnych skoczków. Jego kariera nie potoczyła się tak jak oczekiwano. Z piedestału spadł w przepaść. Szkoda, ale nie każdy wielki sportowiec potrafił być także wielkim człowiekiem (patrz Matti Nykaenen).
Adam Małysz - nasz wielki mistrz z Wisły, nasze od dziesięciu lat dobro narodowe, ma jeszcze jeden cel do spełnienia - wywalczyć złoto olimpijskie. Szansa ostatnia nadarzy się w Vancouver. Polak, będąc w wieku 33 lat sam mówi, że czuje się prawie jak "dziadek", który musi rywalizować z młodzieniaszkami. Nie zapominajmy jednak, że w "wieku Chrystusowym" wygrywał także wielki idol Małysza, Jens Weissflog. Znakomity niemiecki skoczek po raz ostatni zwyciężył w Pucharze Świata 17 lutego 1996 roku w Iron Mountain. Dokładnie miesiąc później, kiedy żegnał się z kibicami na słynnej Holmenkollen w Oslo, swoje pierwsze zawody w życiu wygrał Adam Małysz.
Od tego momentu minęło już 14 lat. 13 i 20 lutego 2010 roku Polak stanie przed dwoma ostatnimi szansami na zdobycie brakującej perełki w koronie sportowych sukcesów - złota olimpijskiego. Małysz ma cztery Puchary Świata, cztery tytuły mistrza świata, zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni oraz dwa medale olimpijskie. Brakuje tylko złota. Jakże byłoby to piękne ukoronowanie jednej z największych karier sportowych w skokach narciarskich. Małyszowi się to należy. Medali nie przyznaje się jednak za zasługi, ale za odległości i punkty uzyskane na skoczni. Może tym razem w myśl powiedzenia, gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta, Adam Małysz pogodzi Ammana i Schlierenzauera? Ten pierwszy ma już dwa złote medale olimpijskie. Ten drugi z kolei jeszcze będzie miał wiele okazji do ich zdobycia. Małysz ma ostatnią.
Kiedy wielu już straciło nadzieję, że Małysz jeszcze kiedykolwiek wskoczy na podium, błysk naszego mistrza powrócił w najodpowiedniejszym momencie. Oby w Vancouver tylko dopisało trochę szczęścia, a wówczas może nie będziemy musieli już tylko wspominać Sapporo i skoku Wojciecha Fortuny po sensacyjne złoto. Kto wie przecież, ile lat będziemy musieli czekać na kolejnego Małysza? Jeśli w ogóle kiedykolwiek jeszcze będziemy mieli w polskich skokach narciarskich tak wybitną postać...