Już pięć lat temu była o krok od udziału w igrzyskach olimpijskich. Wtedy jednak do Rio nie poleciała. Przegrała ostatnią, kluczową i decydującą walkę. Musiała obejść się smakiem.
Nie poddała się jednak, bo nie ma tego w zwyczaju. Minęło pięć lat, a Sandra Drabik dopnie swego, spełni swoje wielkie marzenie. Jest członkinią reprezentacji Polski, a w niedzielę stoczy swoją pierwszą walkę bokserską na Tokio 2020.
Podróż do tej największej sportowej imprezy na świecie była jednak wyboista i kręta. Nie można jednak mówić, że miała pecha "sama w sobie". Miała pecha do ludzi, na których trafiła.
ZOBACZ WIDEO: Ile sprzętu potrzebuje dziesięcioboista? "Jedenasta konkurencja to noszenie sprzętu z lotniska"
W 2014 roku pojechała na mistrzostwa świata. Wygrała nawet swoją pierwszą walkę, ale kolejnej już nie było. Została zdyskwalifikowana. Nie miała bladego pojęcia dlaczego tak się stało. Jak się później okazało działacze wiedzieli, że tak się stanie, już dzień wcześniej. To oni zawinili. "Działacze zapomnieli przesłać dokumenty, świadczącego o tym, że Sandra uprawiała wtedy wyłącznie boks bez łączenia go z kickboxingiem" - pisze Fakt.
Drabik nie była w stanie pogodzić się z tą sytuacją. Zamiast wrócić do domu i zapomnieć, została na turnieju. Nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Jej psychika cierpiała, ale po czasie zdołała się pozbierać.
I gdy wydawało się, że wszystko idzie w dobrą stronę, trzy lata później była ofiarą skandalicznej napaści. Po wygranej z Eweliną Pękalską (wtedy Wicherską) w półfinale mistrzostw Polski w Grudziądzu wydarzył się skandal. Rywalka nie mogła pogodzić się z werdyktem. Zapragnęła się zemścić.
Akcja przeniosła się poza ring, gdzie napadła Drabik wspólnie ze swoją koleżanką. Uratował ją trener. Efekty były jednak opłakane: skręcenie stawu łokciowego, naderwanie więzadła i mięśni. Wszystko skończyło się w szpitalu. Do teraz nie może nie może wyprostować do końca prawej ręki w łokciu. W walce finałowej nie wystąpiła.
Ponownie jednak się nie złamała i pokazała, że można. Wróciła po tym koszmarze i nie zatrzymała się w dążeniu do swojego celu. Dzięki temu właśnie w niedzielę na igrzyskach olimpijskich w Tokio zmierzy się z reprezentantką Uzbekistanu Tursunoy Rakhimovą.
Zobacz także:
Kontuzja przeszkodziła Anecie Stankiewicz. "Poczułam ostry ból"
Lider kadry wściekły! Takiego go jeszcze nie widzieliśmy