To z nim Iga Świątek po raz pierwszy została mistrzynią turnieju wielkiego szlema. - Jestem dumny, że w tamtym okresie nie wrzuciliśmy jej zbyt wielu rzeczy na głowę - wspomina Piotr Sierzputowski, który dziś kieruje karierą Tomasza Berkiety.
Tekst powstał w ramach cyklu Trenerzy Mistrzów. Co tydzień w niedzielę będziemy prezentować teksty kolejnych uznanych szkoleniowców. Wcześniej powstały cykle Drużyna Mistrzów i Rodzice Mistrzów.
***
Gdy początkowo przyglądałem się grze Igi, oczywiście widziałem, że ma olbrzymi potencjał, ale jej gra odbiegała od standardów. Byłem bardzo sceptycznie nastawiony do wielu rzeczy, które robiła. Nie wiem dlaczego, ale ostatecznie uznałem, że skoro z taką techniką doszła do Top 30 juniorów na świecie, to oznacza, że to ma sens. Do dziś cieszę się, że wtedy poszliśmy drogą ewolucji, a nie rewolucji. Przyznam, że pokusa na duże zmiany i robienie wszystkiego po swojemu zawsze jest duża.
Teraz wiem, że to było najmądrzejsze, co mogłem zrobić. Nie wszystko mi się podobało, ale uznałem, że muszę się z tym pogodzić.
Gdy zaczynałem pracę z Igą, miałem 24 lata, a ona 15 lat. Już wtedy była najlepszą w swoim roczniku w Polsce i jedną z najlepszych na świecie. Można powiedzieć, że miała jeden procent szans na zawodową karierę, w porównania do promila szans zawodniczek grających wtedy słabiej od niej. W tenisie przyjęło się, że zwycięzca juniorskiego wielkiego szlema ma 30 procent szans, by wejść do Top100. A pamiętajmy, że to było dwa lata przed wygraniem przez Igę juniorskiego Wimbledonu.
Początkowo miałem być travelling coach, czyli trenerem podróżującym z zawodnikiem, ale pełniącym funkcję pomocniczą przy bardziej doświadczonym specjaliście.
Problemem okazało się znalezienie kogoś w Warszawie. Jako że nasza współpraca układała się dobrze, to zostaliśmy przy takim ustawieniu. To wyszło naturalnie. Otoczenie Igi uznało, że usystematyzowanie treningów w młodym wieku jest lepsze niż skakanie z kwiatka na kwiatek.
***
Trener w tenisie nie jest alfą i omegą. Trener w tenisie nie musi trzymać szatni za mordę. Jego rola polega na doradzaniu i wspieraniu. Relacja trener-zawodnik jest specyficzna, bo w tej relacji to zawodnik jest szefem i głową całego teamu.
Ta praca to duża niepewność. Każdy trener po przegranym meczu zastanawia się, czy jutro będzie jeszcze pracował z danym zawodnikiem. Praktycznie każdy wyjazd na turniej kończy się porażką, po której nadchodzą poważne rozmowy. Nawet tak znakomita zawodniczka jak Iga Światek przegrywa przynajmniej 10-15 meczów, a więc i turniejów rocznie. Każdy taki moment jest trudny. Za każdym razem trzeba się liczyć, że dojdzie do pożegnania. Takie pytanie zadają sobie nie tylko zawodnicy, ale także trenerzy.
Z Igą mieliśmy kilka takich ekstremalnych sytuacji, gdy mieliśmy siebie dosyć. Jedna z nich ostatecznie zakończyła naszą współpracę. Nie było to jednak wielkie zaskoczenie, bo spodziewałem się takiej decyzji. Gdy jest progres, to można zacisnąć zęby i pracować mimo różnych wizji. Gdy pojawiają się częstsze porażki, różnica zdań okazuje się nie do przezwyciężenia.
Przy Shelby podchodziłem już do tego spokojniej. Sam dużo lepiej zarządzałem relacją. Często robiłem sobie krótkie przerwy, kiedy ona dalej trenowała. Zatrudniała wtedy sparing partnera lub trenowała sama, a ja miałem szansę, by się zresetować. Zwykle nawet nie było potrzeby, by przez ten czas kontaktować się ze sobą, ponieważ plan był rozpisany, a Shelby potrafiła go modyfikować w razie potrzeby.
***
Praca trenera nie jest najbardziej wdzięczną pracą. Pretekstem do zwolnienia trenera może być nawet to, że trener powiedział coś, co nie pasowało zawodnikowi. Wtedy nie ma znaczenia, czy ich współpraca była owocna, czy tenisista notował progres.
Widziałem kilka takich rozstań na własne oczy. Czasem wystarczyło jedno złe zdanie w emocjach, po którym trener był natychmiast zwalniany. Do zarządzania przez trenera sporty indywidualne są pod tym względem dużo trudniejsze niż drużynowe.
Trzeba też umieć dopasować się do nastrojów zawodnika. Jedna z moich podopiecznych lubiła rozmawiać od razu po meczu i dzielić się na gorąco swoimi spostrzeżeniami, a druga wolała sama sobie przepracować mecz i o nim nie dyskutować.
Ze wszystkimi zawodnikami, z którymi pracowałem, dostawałem całkowitą wolność odnośnie tego, co robimy na korcie i pełne zaufanie. Znam wiele przykładów relacji, w której to zawodnicy decydują, co i jak będą trenować, i to też wcale nie znaczy, że trener nie ma autorytetu. To po prostu inne podejście.
***
Im lepszy zawodnik, tym praca jest bardziej komfortowa. Z Shelby często było tak, że spaliśmy podczas turniejów w zupełnie innych hotelach. Spotykaliśmy się podczas treningów i być może jeszcze podczas kolacji, o ile mieliśmy na to ochotę.
Wiadomo, że jeśli podróżuje się na europejskim tournee, które trwa nawet 12 tygodni, to trzeba organizować jakieś urozmaicenia. Shelby lubiła sobie ściągnąć narzeczonego, czy pojechać w jakieś fajne miejsce potrenować, by zrelaksować się od tego turniejowego pościgu.
W latach juniorskich spędza się z zawodnikiem dużo więcej czasu. Mniejsze finanse sprawiają, że trenerzy młodych zawodników często śpią razem w jednym hotelu. Wtedy spędza się wspólnie kilkanaście godzin dziennie.
***
Każdy trener pracujący w World Tourze raz na jakiś czas zastanawia się, po co to wszystko. Zarabia się stosunkowo niewiele, a poświęca się praktycznie całe swoje życie. Dyskutowałem o tym niedawno z jednym z bardzo doświadczonych trenerów.
Doszliśmy do wniosku, że w USA zwykły trener pracujący na miejskich kortach może zarobić podobne pieniądze do nas. Będzie miał przy tym zupełnie inną odpowiedzialność, a dodatkowo codziennie będzie spał we własnym łóżku. Ten trener był wcześniej tenisistą, a na kortach zarobił kilkanaście milionów dolarów. Jak sam stwierdził, trenerem jest za półdarmo i z tych pieniędzy nie jest w stanie utrzymać rodziny. Kocha to, co robi, i chce to robić dalej.
O jakich stawkach mówimy? Trenerzy w World Tourze zarabiają zazwyczaj pomiędzy 1,5 tysiąca a pięć tysięcy dolarów tygodniowo. Gdy weźmiemy pod uwagę, że w USA godzina gry z trenerem kosztuje 150 dolarów, to okazuje się, że na takie pieniądze wystarczy popracować 10-15 godzin tygodniowo. Oczywiście do tego dochodzą bonusy, które przy dobrym sezonie mogą być bardzo lukratywne.
***
Najgorsze w tym zawodzie jest jednak coś innego. Wstawanie w nocy i brak świadomości, w którą stronę iść do toalety. Przez 45 tygodni rocznie śpimy w hotelach. Przez pierwszy rok to może być ekscytujące, bo zwiedza się nowe miejsca. To jednak dość szybko powszednieje.
Myślę, że po pięciu latach takiej pracy każdy trener ma wiele negatywnych myśli odnośnie samego podróżowania. O codziennych wyzwaniach logistycznych, wielokrotnych zmianach stref czasowych i zmian klimatów już nawet nie wspominając.
Podczas Indian Wells nie ma nawet po co wychodzić z hotelu. To miasteczko dla rentierów. Teraz zacząłem grać w golfa, to mogę chociaż wyjść na rundę. Znam trenerów, którzy po raz któryś z kolei idą na ten sam spacer, by zabić wolny czas. Inni muszą zadać sobie pytanie, co robić w takim miejscu. Ten sam problem pojawia się w Dosze, gdy już zwiedziło się trzy muzea i dwa punkty widokowe. Można siedzieć na basenie, ale zapewniam, że na dłuższą metę to nudne.
Drugim minusem tej pracy jest ciągły stres związany z podróżami. Kupujemy bilety z dnia na dzień, bo przecież nie da się zaplanować porażki w turnieju. Nieco więcej luzu mają pod tym względem zawodnicy z Top 10, ale oni też muszą dokonywać nagłych zmian pod wpływem kontuzji, czy niespodziewanych porażek na początkowych etapach turniejów. Zarządzanie tym to także rola trenera.
W wielu innych dyscyplinach sportowcy funkcjonują według pewnych ram, mają nawet precyzyjnie wyznaczone godziny kolejnych startów. U nas bywa tak, że jest już po północy, zawodniczka śpi, a ja łapię się na tym, że nie mamy planu na jutro, bo cały dzień padało, a organizator jeszcze nie raczył przygotować planu na następny dzień. Człowiek chciałby iść spać, ale wie, że zawodnik mu ufa i trzeba jeszcze na szybko zaplanować jakiś trening czy rozgrzewkę.
***
Gdy wspominam współpracę z Igą, jestem dumny z tego, że w tamtym okresie nie wrzuciliśmy jej zbyt wielu rzeczy na głowę. Budowaliśmy jej markę na lata, a nie nastawialiśmy się na jeden wystrzał. Doskonałym przykładem z tamtego okresu może być Marta Kostiuk, która zrobiła kiedyś jako juniorka znakomity wynik w Australian Open, ale to nie było niczym podparte i później miała problemy, by ustabilizować formę. Ostatecznie też jest bardzo wysoko, ale pytanie, czy nie można było uniknąć masy nerwów i problemów po drodze. Iga grała wtedy mniejsze turnieje i spokojnie budowała swój tenis. Gdy wygrała Roland Garros, była już gotowa na regularne sukcesy.
Wielu zarzucało nam to, że Iga grała mało meczów, ale my to wszystko mieliśmy skrupulatnie wyliczone. Gdy ktoś to podsumuje, to zobaczy, że co roku ta liczba się zwiększała, a jej organizm adaptował się do większego wysiłku. Dużo gorzej byłoby, gdyby zawodnik miał przeładowany kalendarz startów. W cyklu WTA jest wiele przykładów dziewczyn, które grały bardzo dużo jako 17-18-latki, przez co zatrzymały się w rozwoju i nie mogły robić postępu. Chwilę później znikały z najwyższego poziomu.
Iga nie była w młodych latach przeciążona, a to sprawia, że może jeszcze długo dominować. Lepiej iść w tę stronę, niż trenować za dużo i walczyć z urazami czy depresją.
Śmieszą mnie teorie, że młody zawodnik powinien trenować 20 godzin tygodniowo. Tak naprawdę zawodowi tenisiści rzadko kiedy trenują aż tak dużo. Co prawda tacy zawodnicy jak Hubert Hurkacz trenują przed Wielkimi Szlemami nawet sześć godzin dziennie, z czego nawet pięć godzin na korcie, bo muszą być gotowi na pięć ciężkich setów. Przypuszczam jednak, że Nick Kyrgios nigdy nie spędził tyle czasu na korcie podczas treningu.
Gdy Iga chodziła do szkoły, mieliśmy dziennie maksymalnie dwie godziny zajęć na korcie dziennie. Myślę, że niewielu jest tak utalentowanych atletów na świecie, żeby przy 12-14 godzinach treningów w tygodniu do 19. roku życia osiągnąć takie wyniki jak Iga. Z tego, co pamiętam, jak zdawała maturę, to była w Top100.
***
Blisko sześcioletnia współpraca z Igą Świątek nauczyła mnie, co jest najważniejsze w zawodzie trenera, czyli elastyczności. To właśnie dzięki niej zrozumiałem, że trener musi dopasowywać plan do aktualnej dyspozycji zawodnika.
Przy niej nauczyłem się, że trzeba zmieniać plany, gdy okaże się, że zawodnik ma gorszy dzień. Nawet gdy zaplanowałem mocny trening, to w ostatniej chwili potrafiłem wywrócić plan, bo widziałem, że to nie jest dobry dzień. Jeśli nie dzisiaj, to robiliśmy go za trzy dni, albo tydzień.
Gdy Iga przegrała swój pierwszy turniej WTA po meczu stwierdziła że to nie jest jej poziom i czas wrócić do turniejów, w których graliśmy do tej pory. Minęło kilka dni, pojechaliśmy na turniej Wielkiego Szlema i sama doszła do wniosku, że to jednak jest miejsce dla niej.
Bardzo rzadko zdarzało mi się ochrzaniać zawodnika za słabą dyspozycję na treningach. Rozumiem, że ktoś mógł źle spać, bo akurat w pokoju popsuła się klimatyzacja. Mógłbym się denerwować, gdybym usłyszał, że zawodnik przez całą noc oglądał jakieś głupoty w internecie.
Doskonałym przykładem może być Iga, która przez kilka tygodni z rzędu miała jeden dzień tygodnia, w którym odbijałem się od ściany. Trening nie był wtedy dobry. Dopiero po paru miesiącach dowiedziałem się, że miała bardzo duży natłok ważnych dla niej lekcji w szkole. Poświęcała na to cały wieczór, a często i noc. Dlatego poranny trening o 7:00 nie był do końca dobrym rozwiązaniem.
Iga w pewnym momencie kariery stwierdziła, że nie ma potrzeby wstawać tak wcześnie na treningi, bo rzeczywiście mecze się tak nie zaczynają. Odparła, że zapracowała już na to, by nie musieć trenować o takich porach. Z Shelby było zupełnie odwrotnie, bo ona z kolei kochała poranne treningi, a spać kładła się o 21. Musieliśmy wprowadzić też treningi wieczorne oraz popołudniowe, by przygotowywać się do wieczornych meczów.
Trenerzy często potrafią zarzucić zawodnikowi małe zaangażowanie, ale nawet nie spytali podopiecznego o samopoczucie. Nie wiedzą, czy właśnie nie zadzwoniła mama z informacją o chorobie członka rodziny. Im dłużej siedzę w sporcie, tym wyraźniej widzę, że sukces zależy od umiejętności adaptacji do danych warunków. Przychodzę na korty około godziny przed treningiem, a w tym czasie już interesuję się, w jakiej dyspozycji jest zawodnik. To właśnie na podstawie tych danych podejmuję decyzję o ewentualnej modyfikacji planu.
Nie trzeba zawsze stawiać na swoim. Konieczne jest, by zaufać zawodnikowi. Słaba wskazówka trenera jest równoznaczna z brakiem wskazówki, a często potrafi nawet zaszkodzić. Zachowanie uwagi dla siebie i sprawdzenie, co w danej sytuacji zrobi tenisista, jest czasami lepszym rozwiązaniem. Czasem warto pozwolić zawodnikowi robić błędy. Lepiej powiedzieć mniej, bo na koniec dnia i tak najważniejsza jest relacja między zawodnikiem, a trenerem, a nie to, czy krzyknął to jedno zdanie w czasie meczu.
Ważniejsze od tego wszystkiego jest jednak tworzenie odpowiedniego środowiska, by zawodnik ciągle miał kolejne wyzwania i nowe bodźce.
***
Kilka lat temu zgodzono się na coaching w czasie meczów, czyli przekazywanie uwag w trakcie meczu. Proszę mi uwierzyć, że przez ten czas wygrałem tylko jedno spotkanie. Zazwyczaj w trakcie przerwy nie da się zmienić na tyle dużo, by zawodnik odmienił losy meczu.
W tym jednym przypadku udało mi się zauważyć, że u rywalki posypała się jej mocna strona. Moja podopieczna zupełnie tego nie dostrzegła. Zmieniła taktykę i łatwo wygrała. Potem śmiała się, że musi mi wypłacić duży bonus, bo to ja wygrałem jej ten mecz. Bez mojej pomocy wciąż tkwiłaby przy planie, który przestał działać. W większości przypadków podpowiedzi i są jednak zagłuszane, albo nic nie wnoszą.
***
Dziś żałuję, że w Polsce nie potrafimy dzielić się swoimi doświadczeniami. Nie uczymy trenerów, jak zdobywać wiedzę. Po sukcesach Igi otrzymałem może ze dwa telefony od polskich trenerów, którzy chcieli się czegoś dowiedzieć. Mi bardzo dużo dały wyjścia na kawę z wybitnymi trenerami. Pytałem ich o proste rzeczy, a te wskazówki pamiętam bardzo długo. Polacy wolą wydać gigantyczne pieniądze na kursy, zamiast zadzwonić do kogoś, kto to już przeżył.
Pamiętam, jak sam zastanawiałem się, dlaczego Ons Jabeur gra tak dobrze skróty. Kiedyś przy kawie z jej trenerem Issamem w końcu doczekałem się odpowiedzi. Była prosta - na każdym treningu gra minimum 70 skrótów. Czasami najprostsze rozwiązania są najskuteczniejsze.
Piotr Sierzputowski