Do "Wielkiej Czwórki" zalicza się Rogera Federera, Rafaela Nadala, Novaka Djokovicia i Andy'ego Murraya. To tenisiści, którzy w ostatnich latach odnosili sukcesy w Wielkim Szlemie, zdominowali zmagania w turniejach rangi ATP World Tour Masters 1000 oraz byli liderami światowej klasyfikacji.
Z tego względu odniesienie zwycięstw nad każdym członkiem tzw. Wielkiej Czwórki jest pewną formą nobilitacji. Niewielu graczy może pochwalić się takim osiągnięciem. Spośród aktywnych tenisistów dokonali tego wcześniej: Francuzi Jo-Wilfried Tsonga i Gilles Simon, Chorwat Marin Cilić, Argentyńczyk Juan Martin del Potro, Szwajcar Stan Wawrinka, Czech Tomas Berdych, Japończyk Kei Nishikori i Austriak Dominic Thiem.
We wtorek dołączył do nich Nick Kyrgios. Pierwszym pokonanym przez Australijczyka tenisistą był Nadal (Wimbledon 2014), potem przyszedł czas na Federera (Madryt 2015), Djokovicia (Acapulco 2017), aż wreszcie na Murraya (Londyn 2018).
Kyrgios ma świadomość, że zwycięstwo nad tym ostatnim uzyskał m.in. dlatego, że Brytyjczyk rozegrał dopiero pierwszy mecz po 11-miesięcznej przerwie spowodowanej kontuzją biodra. Mimo tego potrafił docenić klasę Murraya. - Jego returny był niewiarygodne. Wszystko w jego grze wygląda tak samo. Musi tylko rozegrać więcej meczów - powiedział 23-latek z Canberry, który w czwartek spotka się z faworytem gospodarzy, Kyle'em Edmundem.
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Polska - Senegal. Taktyczne błędy kadrowiczów. "To nie jest zawodnik do rozgrywania"