Łukasz Iwanek: Królestwo bez tronu, czyli o kobiecym tenisie w 2017 roku

Getty Images / Julian Finney / Na zdjęciu: Simona Halep z nagrodą za zajęcie 1. miejsca w rankingu WTA na koniec sezonu 2017
Getty Images / Julian Finney / Na zdjęciu: Simona Halep z nagrodą za zajęcie 1. miejsca w rankingu WTA na koniec sezonu 2017

Kobiecy tenis w 2017 roku był jak królestwo bez tronu. Dziewięć największych turniejów wygrało dziewięć różnych tenisistek. Przez cały sezon pięć zawodniczek pełniło rolę liderki rankingu.

"W grze o tron zwycięża się albo umiera. Nie ma ziemi niczyjej". Tak powiedziała Cersei Lannister, królowa Siedmiu Królestw z "Gry o tron". Tymczasem walka o panowanie w kobiecym tenisie w 2017 roku w świadomości wielu kibiców była rywalizacją nie o tron, a o mały skrawek ziemi niczyjej. Na czele rankingu znalazło się pięć tenisistek: Andżelika Kerber, Serena Williams, Karolina Pliskova, Garbine Muguruza i pełniąca obecnie funkcję numeru jeden Simona Halep. Taka sytuacja miała miejsce po raz pierwszy od 2009 roku, gdy liderkami były Justine Henin, Maria Szarapowa, Ana Ivanović, Jelena Janković i Serena Williams.

Kerber i Williams sezon zakończyły poza Top 20 rankingu. W przypadku Niemki przyczyna jest prosta, grała słabo. Osiągnęła tylko jeden finał, podobnie jak Agnieszka Radwańska, która po raz pierwszy od dekady wypadła z czołowej "20". Z kolei Amerykanka wystąpiła tylko w Australian Open, który wygrała w wielkim stylu. We wrześniu urodziła pierwsze dziecko, córkę Alexis Olympię, a w listopadzie poślubiła Alexisa Ohaniana. Pliskova, Muguruza i Halep po kawałku ziemi niczyjej wyszarpały w drugiej części sezonu. Znamienny jest fakt, że Czeszka została liderką po słabym Wimbledonie (II runda), Hiszpanka po przeciętnym US Open (1/8 finału), a Rumunka utrzymała się na pozycji numer jeden po Mistrzostwach WTA, w których nie awansowała do półfinału.

Jeszcze bardziej wymowne na potwierdzenie tezy, że w kobiecym tenisie mamy ziemię niczyją, jest przypomnienie triumfatorek dziewięciu największych turniejów. O lukę w pamięci nietrudno, bo było ich aż dziewięć. Taka sytuacja zdarzyła się po raz pierwszy od 2009 roku, gdy wprowadzono nowy podział turniejów WTA. W Australian Open zwyciężyła Serena Williams, a kolejne mistrzynie to Jelena Wiesnina (Indian Wells), Johanna Konta (Miami), Simona Halep (Madryt), Jelena Ostapenko (Roland Garros), Garbine Muguruza (Wimbledon), Sloane Stephens (US Open), Caroline Garcia (Pekin) i Karolina Woźniacka (Mistrzostwa WTA). Po raz pierwszy od 2005 roku pięć różnych tenisistek wygrało cztery wielkoszlemowe imprezy i Turniej Mistrzyń.

W sumie 43 różne tenisistki wygrały 59 turniejów głównego cyklu. Najwięcej tytułów zdobyła Elina Switolina (pięć). Poza tym więcej niż dwa triumfy święciły jeszcze tylko Anastazja Pawluczenkowa i Karolina Pliskova (po trzy). Dla Carli Suarez, to co się działo przez cały sezon, jest dowodem na to, że poziom kobiecego tenisa podniósł się. - Było bardzo dużo zmian na czele rankingu. Myślę, że to jest dla nas dobre. Wszystko jest bardzo otwarte i każda z nas musi grać na sto procent swoich możliwości - powiedziała Hiszpanka, była szósta rakieta globu, aktualnie notowana na 40. pozycji.

[color=#000000]ZOBACZ WIDEO: Na czym polega praca drugiego trenera Agnieszki Radwańskiej? "Obowiązków jest bardzo dużo"

[/color]

Podczas turnieju w Linzu bardzo pozytywnie o kobiecym tenisie wypowiadał się Mats Wilander. Szweda zachwyciły mecze półfinałowe: Barbora Strycova - Mihaela Buzarnescu i Magdalena Rybarikova - Viktorija Golubić. - Oczywiście, kobietom brakuje siły, ale tenis jest przyjemniejszy, jest w nim więcej finezji i zróżnicowania niż w męskich rozgrywkach - powiedział zdobywca siedmiu wielkoszlemowych tytułów w latach 80. XX wieku.

Są jednak też zgoła odmienne opinie. Jedną z nich wyraziła Judy Murray. - Jest kilka tenisistek na podobnym poziomie. Musimy być pełni wdzięczności, że mamy Serenę i Venus Williams oraz Marię Szarapową. Gdy one zakończą swoje kariery czeka nas ogromna pustka, do momentu, gdy ktoś zdoła osiągnąć podobną jakość gry - powiedziała mama Andy'ego i Jamiego.

Można mieć różne zdania o obecnym kobiecym tenisie, ale na pewno trudno nazwać go nudnym. Łatwo obronić tezę o nadmiernej loteryjności, co wielu kibiców się nie podoba. Podobno prawdopodobieństwo wytypowania zwyciężczyni turnieju WTA jest podobne jak trafienie szóstki w Lotto. Z argumentami o braku osobowości, mogących zastąpić siostry Williams i Marię Szarapową, oraz wielkich rywalizacji również trudno się nie zgodzić. Jednak znacznie łatwiej jest zapętlić się w przekonaniu, że WTA to nuda i nic więcej.

Dla Garbine Muguruzy był to sezon, w którym wiele tenisistek wykorzystało swoje szanse. - Zawodniczki miały niewiarygodne tygodnie i prawie każdy duży turniej miał inną zwyciężczynię - powiedziała Hiszpanka. Czy po powrocie Sereny Williams tron w królestwie WTA zostanie przywrócony? Ciągła niepewność, która towarzyszyła rywalizacji w kobiecym tenisie w 2017 roku jednych fascynowała, a innych irytowała. Pasjonaci WTA niezadowoleni z obecnego stanu czekają na wielki powrót Amerykanki. Chcą przywrócenia normalności, do której się przyzwyczaili. Tylko czy normalność nie jest kwestią umowną?

Łukasz Iwanek

Zobacz więcej tekstów Łukasza Iwanka ->

Komentarze (1)
avatar
Włókniarz
1.01.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
bez tronu... dla innych
bezkrolewie to bylo w okresie martwym,ale do AO i pozniej ten sam tyleczek tam bedzie siedzial co jest teraz