Gdy pierwsze skrzypce niemiłosiernie fałszują, orkiestra kłamie jak z nut. W przypadku Łukasza Kubota i Marcelo Melo nic takiego nie miało miejsca, choć początek wcale taki łatwy nie był. W styczniu i lutym nie wypadli dobrze, ale od marca zaczęli dawać wybitne koncerty na największych kortach świata. Przeszli do historii jako para, która nie poniosła porażki na trawie (bilans 14-0). Triumfowali w Den Bosch, Halle i Wimbledonie. Cudne tenisowe symfonie tworzyli również na nawierzchni twardej, na otwartym obiekcie i w hali, oraz na mączce. Zdobyli trzy tytuły rangi ATP World Tour Masters 1000 (Miami, Madryt, Paryż).
Najcenniejszy triumf święcili oczywiście w Wimbledonie. Teraz obaj mają po dwa wielkoszlemowe tytuły na koncie. Kubot wygrał Australian Open ze Szwedem Robertem Lindstedtem, a Melo zwyciężył w Rolandzie Garrosie 2015 z Chorwatem Ivanem Dodigiem. Jednak dopiero ich wspólna gra zaowocowała regularnymi triumfami w największych turniejach. Bardziej na tej współpracy skorzystał Polak, który do 2017 roku nie miał na swoim koncie ani jednego tytułu rangi ATP World Tour Masters 1000. Brazylijczyk w 2013, 2015 i 2016 roku zwyciężył w pięciu takich turniejach. Od marca do listopada Łukasz i Marcelo wystąpili w pięciu takich finałach (przegrane w Indian Wells i Szanghaju). Melo miał już sezon, w którym zdobył sześć tytułów, ale dokonał tego z trzema różnymi partnerami (2015).
W całym 2017 roku Polak i Brazylijczyk wystąpili w 10 finałach (bilans 6-4). W Masters w Londynie na początek wygrali z Ivanem Dodigiem i Marcelem Granollers, czym zapewnili sobie miano najlepszej deblowej pary sezonu. W drugim grupowym meczu pokonali legendarnych bliźniaków Boba Bryana i Mike'a Bryana, zapewniając sobie awans do półfinału. Na zakończenie fazy grupowej ulegli Jamiemu Murrayowi i Bruno Soaresowi. W sobotę wyeliminowali Ryana Harrisona i Michaela Venusa. Dzięki temu Kubot został czwartym polskim finalistą Turnieju Mistrzów, po Wojciechu Fibaku oraz Mariuszu Fyrstenbergu i Marcinie Matkowskim. Melo (2014, 2017) i Gustavo Kuerten (tytuł w singlu w 2000) to jedyni Brazylijczycy, którzy wystąpili w finale Masters.
W niedzielę Łukasz i Marcelo nie sprostali Henriemu Kontinenowi i Johnowi Peersowi, którzy drugi rok z rzędu wygrali kończącą sezon imprezę. Kubot i Melo mają za sobą znakomity rok. Teraz mogą udać się na zasłużone krótkie wakacje, a od stycznia rozpoczną polowanie na kolejne wielkie skalpy, bo głód ich sukcesu nie został w pełni zaspokojony.
ZOBACZ WIDEO: Prezes Górnika: Szukamy piłkarzy z regionu
Dwóch nawet doskonałych dyrygentów mogłoby sobie przeszkadzać. Kubot częściej pełni tę rolę, ale Melo taki układ wyraźnie pasuje, choć czasem tenisista z Belo Horizonte skutecznie przejmuje batutę pierwszeństwa. Charyzma i ułańska fantazja Polaka znakomicie współgrają ze spokojem i żelazną konsekwencją Brazylijczyka. Obaj miewają kryzysowe momenty, ale rzadko zdarza im się to w tym samym momencie. Więcej nieobliczalności ma w sobie Marcelo, pomimo tego, że jest bardziej cierpliwy od Łukasza. Doskonale się uzupełniają i nakręcają wzajemnie, i mogą nam dać jeszcze wiele magicznych koncertów.
"Dobry dyrygent ma partyturę w głowie, a zły ma głowę w partyturze" - powiedziała Ewa Podleś, śpiewaczka operowa. Tak samo funkcjonują na korcie najlepsi debliści, którzy zawsze muszą działać szybko i ani na moment nie mogą stracić koncentracji, bo każdy moment zapomnienia może ich drogo kosztować, jak w niedzielnym finale Masters, w którym obaj nie zaprezentowali się dobrze.
Spryt, finezja i refleks pozwalają Kubotowi i Melo zachwycać kibiców na całym świecie. Mają też odwagę i stalowe nerwy, bez których nie wytrzymaliby tak wielu dreszczowców w Wimbledonie. Obaj fantastycznie sobie radzą z głębi kortu oraz przy siatce. Świetnie serwują i returnują. "Inteligencja jest tą przyprawą, która z najpospolitszych rzeczy robi cuda", jak twierdziła Maria Dąbrowska. Tak też jest z tenisem Kubota i Melo, którzy nie zawsze muszą sięgać po nietuzinkowe zagrania, bo bardzo dobrze mają opanowane także te pozornie proste. Siła ich inteligencji na korcie polega na dokonywaniu najlepszych wyborów w najważniejszych momentach meczów. Dzięki temu zostali parą numer jeden 2017 roku.
Każdy ich turniej i każdy mecz jest koncertem, który daje kibicom wiele magii i niezapomnianych wrażeń. Wszystko, co obserwujemy w ich wspólnych występach współgra ze sobą dając jeden, czysty wydźwięk. Działają zgodnie z zasadą: jedna orkiestra, jedno brzmienie. I niech wzbudzają podziw jeszcze kilka lat zdobywając kolejne nagrody i wyróżnienia!
Łukasz Iwanek
Zobacz więcej tekstów Łukasza Iwanka ->