Grzegorz Panfil: We wszystkich innych krajach własna hala jest atutem

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Najlepszy leworęczny polski tenisista w rozmowie z WP SportoweFakty opowiada o minionym sezonie i występach w lidze włoskiej. - To święto tenisa - powiedział Grzegorz Panfil.

W tym artykule dowiesz się o:

W 2015 roku Grzegorz Panfil wywalczył cztery tytuły w singlu oraz jeden w deblu w imprezach rangi ITF. Osiągnął najlepszy ranking w karierze, będąc na początku czerwca 238. rakietą świata. Sezon zakończył dwoma challengerami w Maroku. We wrześniu pomagał kadrze w meczu Pucharu Davisa ze Słowacją, w którym Polacy wywalczyli awans do Grupy Światowej.

WP SportoweFakty: Jaki był dla ciebie miniony rok?

Grzegorz Panfil: To trudne pytanie, bo teoretycznie miałem najlepszy sezon w karierze i najwyższy ranking, a końcówka - nie ma się czym chwalić. Wydaje mi się, że liga niemiecka mnie wykończyła, miałem wcześniej podpisaną umowę na wszystkie mecze. To było związane z tym, że mając dobry ranking grałem challengery, po grze w lidze jeździłem samochodem, byłem zmęczony. Trochę ranking i forma się posypały. Ta druga połowa sezonu była, nie ma co ukrywać, słaba. Miałem pojedyncze dobre mecze i przebłyski, ale ogólnie było słabo. Początek roku był bardzo dobry, bo byłem dobrze przygotowany fizycznie i tenisowo. Więc ta pierwsza część była dobra, a druga gorsza.

Najwyższy ranking w karierze, wygrane turnieje, ale wszystko w cyklu ITF. Zabrakło lepszego wyniku w imprezach wyższej rangi? 

- Wygrałem trzy turnieje w Gruzji, to był taki moment, kiedy nic nie spadało w rankingu, ugrywałem wszystko na plus. To spowodowało, że osiągnąłem najwyższy rezultat w karierze. Latem łapałem się do wszystkich challengerów, ale tego nie wykorzystałem. Mogę z perspektywy czasu powiedzieć, że nie wykorzystałem możliwości rankingu i gry w turniejach głównych. Teraz ranking poleci w dół, bo nie grałem przez ostatnie dwa miesiące. W ubiegłym tygodniu zacząłem przygotowania w Ustroniu: trening ogólnorozwojowy i tenis. Pod koniec grudnia wylatuję na turnieje, ale jeszcze nie wiem dokładnie gdzie: Tajlandia lub Argentyna challengery albo futuresy, bo teraz nastąpiły zmiany i będą takie z pulą 25 tys. dolarów. Byłem w Krakowie po wizę, otrzymałem ją i czekam aż wyjdą listy zgłoszeń, wtedy będę decydował.

Który mecz, z tych, które rozegrałeś w tym sezonie, był najlepszy? W Polsce publiczność była zachwycona twoim zwycięstwem nad Maxime'em Teixeirą w Szczecinie.  - Na pewno dobrze zagrałem tamto spotkanie, ale wydaje mi się, że dobre mecze zagrałem w Gruzji z Thiago Monteiro czy Pedro Sakamoto. To były dobre i ciężkie występy, siedziałem tam ponad 3 tygodnie. Na pewno nieźle zaprezentowałem się w Hiszpanii. Był to bardzo mocno obsadzony futures, praktycznie jak challenger, w finale z Maxime'em Hamou czy wcześniej z Rubenem Ramirezem-Hidalgo zagrałem dobre spotkania.

Sezon zakończyłeś stosunkowo szybko, jaki był tego powód?

- Grałem ligę dwa miesiące we Włoszech. Sponsora nie mam, więc to mi pozwoli na grę w przyszłym roku.

To nie jest częsty kierunek polskich tenisistów. Zazwyczaj wybierają ligi niemieckie, czeskie, czasami słyszy się o francuskich. Skąd ten wybór?

- Miałem dwie możliwości: po Maroku polecieć do Ameryki Południowej, jak w zeszłym roku. Zszedłem z kortu ze słabą formą, zadzwoniłem do trenera we Włoszech i zapytałem czy mi zagwarantuje, że rozegram wszystkie mecze w lidze włoskiej. Powiedział, że porozmawia z menadżerem klubu, okazało się, że tak, więc podpisałem kontrakt - skupiłem się na tej lidze i opuściłem turnieje. Tak jak mówię - potrzebuję pieniędzy, żeby dalej grać, bo kolejny sezon jest decydujący.

Masz porównanie z innymi ligami. Jak to wszystko wygląda w Italii? 

- Grałem różne ligi: w Szwajcarii, w Polsce, w Niemczech i we Włoszech. Ogólnie liga włoska dla kibiców jest świętem tenisa. Przychodzą członkowie klubu, dopingują, jest feta. Teraz graliśmy w finale, może to jest przykre, ale było więcej ludzi na finale drużynowych mistrzostw Włoch niż na Pucharze Davisa u nas. Jest impreza, ludzie się bawią, tańczą, śpiewają. Telewizja transmitowała wszystkie mecze na żywo: mężczyzn i kobiet, single i deble. To jest zupełnie inna kultura, inne podejście. Dla nich to priorytet, tam jest mecz u siebie i na wyjeździe, jedzie cała drużyna ze sztabem. Po każdym spotkaniu jest kolacja, wszyscy są zżyci, jest fantastyczna atmosfera, niezapomniane chwile. Szkoda, że przegraliśmy w finale, bo trochę nam się skład posypał. Bolelli był kontuzjowany, nie mógł zagrać, a myślę, że z nim zdobylibyśmy po raz trzeci tytuł mistrza Włoch.

Jakich zawodników można podziwiać w lidze włoskiej?

- Filipo Volandri, Simone Bolelli, Matteo Viola, Matteo Trevisan, Fabio Fognini, Andrea Arnaboldi, Gerald Melzer, Jan Mertl, Adrian Ungur. W większości są zawodnicy z Top 200, naprawdę dobrze grający. To dwa miesiące wyjazdów, wspólnych treningów, wspólnie spędzony czas i fajna atmosfera. W mojej drużynie grali Simone Boleli, Flavio Cipolla czy Vincenzo Santopadre - zięć Zbigniewa Bońka. [nextpage]Czyli oprócz gratyfikacji finansowych jest możliwość gry i treningów z dobrymi tenisistami? Jak wygląda system gry w tej lidze? 

- Zgadza się, warunki są naprawdę fajne. W Rzymie u siebie graliśmy na otwartych kortach. Było 15 stopni, na wyjazdach różnie - na ziemi, na twardych. Finał tylko na szybkiej nawierzchni. To jest tylko męska drużyna: cztery single, dwa deble. W rozgrywkach grupowych jest mecz i rewanż, w półfinale tak samo, a w finale to jeden mecz.

Czy w takim razie zdążyłeś w ogóle odpocząć przed kolejnym sezonem?

- Miałem w planie wakacje, graliśmy jednak ten finał na początku grudnia. Nie miałem za wiele czasu na treningi, jeśli pod koniec grudnia chcę już lecieć na turnieje, więc na odpoczynek nie mogę sobie na razie pozwolić.

Na razie jesteś w Ustroniu, będziesz tu aż do wyjazdu na turnieje? Jaki masz plan przygotowań?

- Pierwszy tydzień trenuję z bratem, a drugi tydzień prawdopodobnie dojedzie tu Petr Michnev, z którym razem trenowałem, kiedy mieszkałem w Ostrawie. Przed świętami jadę do Zabrza, wstępnie rozmawiałem z Kamilem Majchrzakiem, może potrenujemy razem w Łodzi, a może będą przygotowywał się z Pawłem Ciasiem w Warszawie.

Co z następnym rokiem, jakie jest nastawienie na nadchodzące miesiące?

- Kolejny rok będzie decydujący, nie ukrywam. Zobaczę wtedy jak moje wyniki, zdrowie. Nie chcę stawiać konkretnych celów, na pewno nie będę chciał grać futuresów. Ranking mi poleci, bo spadnie mi jeszcze jeden ubiegłoroczny turniej z Ameryki Południowej.

Często powtarzasz, że nie chcesz grać już imprez rangi ITF, ale mimo to można znaleźć w nich twoje nazwisko. Zresztą w tym sezonie twoje sukcesy to głównie te turnieje. Z czego to wynika? 

- Ciężko jest czasami odejść od tych mniejszych turniejów. Chodzi o to, że po prostu ranking nie pozwala czasami na challengery. W tamtym roku było ciężko, bo zdecydowałem się na grę na ziemi. Challengerów na tej nawierzchni jest mało, musiałem latać po całym świecie przez 3-4 miesiące, bo w Europie nie ma takich imprez. W tym roku mogę grać na betonie, po kontuzji trochę się obawiałem. Zobaczymy jak staw wytrzyma.

W takim razie otwierasz się również na szybkie nawierzchnie, ale nie będzie to selekcja, jak w poprzednim sezonie, kiedy skupiłeś się na jednych kortach? Na ziemię również będziesz powracał?

- Będę grał, jak kalendarz pozwoli. Niewykluczone, że polecę najpierw na korty ziemne, mimo że trenuję teraz na betonie. Zależy od tego czy będę w głównym turnieju czy nie.

Byłeś członkiem reprezentacji Pucharu Davisa zarówno ostatnio w Gdyni, jak i we wcześniejszych latach. Jakie widzisz szanse na pokonanie Argentyny w 2016 roku?

- Jeśli Juan Martin Del Potro nie zagra, to na pierwszej rakiecie mogą grać Leonardo Mayer, Juan Monaco czy Federico Delbonis, poza tym Guido Pella czy Diego Schwartzman. To na pewno będzie ciężki mecz, wiadomo, że dla nas beton i szybsza nawierzchnia jest atutem, ale Argentyńczycy też potrafią zaskakiwać. Polosowaliśmy dobrze, nie ma co ukrywać, bo to najlepsze losowanie z możliwych. Jednak są to zawodnicy, którzy są w czołówce i potrafią znakomicie grać. Wiadomo, że rozgrywki Pucharu Davisa charakteryzują się innym wymiarem. Mamy szanse, ale nie będzie łatwo. Ze Słowacją również nie było, Martin Klizan zagrał dwa dobre spotkania, na szczęście Michał zaprezentował się równie dobrze i wygrał decydujący mecz. Dużo zależy od chłopaków czy będą zdrowi, czy nie będzie kontuzji, czy skład będzie optymalny.

A gra w Polsce będzie atutem?

- Po tym, co widziałem we Włoszech, jaki był doping, to na Davis Cupie u nas nie ma tego zupełnie, publiczność śpi. We wszystkich innych krajach hala własna jest atutem, a u nas czasami bywa tak, że gramy u siebie, a czujemy się, jakbyśmy grali na Litwie. Litwinów w Płocku było chyba więcej niż Polaków. Jest śpiąca atmosfera, powinien być jakiś osobnik, który zagrzewa do dopingu, na przykład tak, jak na siatkówce. Zobaczymy, jak ta publiczność się spisze tym razem. Dziwi mnie to, bo nasi zawodnicy to czołówka, nie wiem czy jest to niereklamowane, czy ludzie nie interesują się tenisem.

Rozmawiała Dominika Pawlik 

Źródło artykułu: