Jakiej miary by nie stosować, ten sezon był dla Rogera Federera fatalny. Jeden tytuł, w turnieju rangi "250", jeden finał imprez ATP Masters 1000 i "500", jeden półfinał Wielkiego Szlema i w zasadzie na tym wyliczanie wartościowych wyników można zakończyć. Zaskakujące porażki rozmnożyły się w zastraszającym tempie, a pojedynki, w których Szwajcar prezentował się słabo lub bardzo słabo aż trudno zliczyć.
Rok do zapomnienia
Bazylejczyk przez dziewięć miesięcy raził nieskutecznością, a rywale z czołówki zaczęli go pokonywać z zadziwiającą regularnością; coraz śmielej zaczęli poczynać sobie także niżej klasyfikowani tenisiści. Ci, którzy przez lata wychodzili na kort, by odebrać lekcję od szwajcarskiego wirtuoza, nagle zaczęli dostrzegać swoje szanse. Widzi to zresztą sam Federer, choć nie uważa, by był to powód do narzekań.
- Zawsze mówiłem, miałem nadzieję, że niżej klasyfikowani tenisiści będą mieli więcej wiary we własne umiejętności w meczach przeciwko czołowym zawodnikom. Nie tylko przeciwko mnie, nie tylko dlatego, że trochę słabiej mi idzie. Na przykład mecz Rosola z Rafą na Wimbledonie - dobrze było zobaczyć kogoś zrelaksowanego, wierzącego w sukces, któremu się udało. Liczę, że takie obrazki będziemy oglądać częściej, bo odnoszę wrażenie, że tenisiści nie wierzą w siebie - mówił Szwajcar podczas konferencji w Paryżu.
Temat "kończącego się Federera" media przewałkowały na wszystkie możliwe sposoby. Nieodłącznym elementem artykułów stało się sformułowanie "Po raz pierwszy od 2002 roku...", głowili się inni tenisiści, trenerzy, eksperci i fani. Spokój zachował chyba tylko sam zainteresowany, na każdym kroku tłumacząc, że wciąż daleko mu do paniki i liczy na to, że karta ostatecznie się odwróci. Niektóre porażki zdecydowanie bardziej bolały wielbicieli talentu Maestro niż tenisistę.
Szwajcarowi w tym przypadku można uwierzyć, choć próby zmiany rakiety w trakcie sezonu to wyraźny sygnał, że sprawy naprawdę wymykały się spod kontroli.
Federer wylądował na zjeżdżalni, której końca nie było widać. Owszem, zjeżdżalnia czasami się wypłaszczała i można było nawet odnieść wrażenie, że zatrzymanie się jest kwestią kilku spokojnie wygranych spotkań, jednak w ogólnym rozrachunku zjazd trwał pełne dziewięć miesięcy. Z całego grona niechlubnych statystyk najboleśniejsza jest chyba jedna, dość drobna: między turniejami w Melbourne i Paryżu Szwajcar nie pokonał tenisisty z Top 10.
Tenis na SportoweFakty.pl - polub i komentuj nasz profil na Facebooku. Jesteś fanem białego sportu? Kliknij i obserwuj nas także na Twitterze!
[nextpage]Igrając ze zdrowiem
W przypadku Federera sam proces obniżania lotów jest oczywiście skomplikowany i na całość składa się wiele czynników. Pod koniec sezonu szwajcarski tenisista przyznał jednak, że w jego trakcie popełnił błędy, a największym z nich było niepotrzebne szachowanie własnym zdrowiem.
- Doskonale wiem, czemu ten rok był taki trudny. Nie zapomniałem nagle, jak uderzyć forhend, czy jak biega się po korcie. Miałem problemy zdrowotne i mimo kłopotów wciąż grałem, bo nie jestem tenisistą, który odwiesza rakietę na cztery miesiące - mówił Szwajcar.
- Zaryzykowałem, zagrałem turnieje, których grać nie powinienem. Czasami też zaczynałem imprezy, czując się normalnie, a po kilku meczach nie było już tak dobrze. Krok po kroku straciłem pewność poruszania się i zaufanie do własnej gry.
Zaskakująco popularny jest mit, że dzięki energooszczędnej grze Federera całkowicie omijają kontuzje. Ta piękna, płynna gra także ma swoją cenę - obieganie bekhendu wiąże się z tysiącami błyskawicznych kroczków, każdy serwis to obciążenie dla pleców, które od lat chronicznie Szwajcarowi dokuczają. Jednym z najsmutniejszych widoków w tym sezonie było zdjęcie z ćwierćfinału turnieju w Indian Wells, gdy podczas uderzania bekhendu Federer dosłownie krzywił się z bólu.
Tenisiści na konferencjach żartują i się uśmiechają, ale w szatni sytuacja nie jest już tak piękna. Grymasy na twarzy Federera, Nadal kulejący po każdym dłuższym meczu na kortach twardych czy przeszywające bóle w kolanie Murraya to rzeczy, o których rzadko się rozmawia, co nie znaczy, że są wytworem ludzkiej wyobraźni. Nie bez powodu tenisiści powtarzają jak mantrę, że zdrowie jest ważniejsze od największych nawet sukcesów. - Zakończenie roku na pozycji lidera nie jest dla mnie priorytetem. Najważniejsze jest dla mnie, by zakończyć sezon bez kontuzji - mówił przed paryskim turniejem hiszpański lider rankingu. A co ma powiedzieć Federer, grający właśnie swój 15. zawodowy sezon?
Bilet do Londynu
Okoliczności kwalifikacji do londyńskich Finałów ATP World Tour to idealna ilustracja tego, jak wysoko rokrocznie Federer wieszał sobie poprzeczkę. W swoim najgorszym sezonie od ponad dekady Szwajcar mimo wszystko dość pewnie awansował do kończących sezon zawodów i stanie przed szansą choć częściowego uratowania roku oraz poprawienia morale.
- To świetna wiadomość, bo to jeden z celów, jakie postawiłem sobie przed rozpoczęciem sezonu. Dobrze, że udało mi się go zrealizować, bo nie powiodło się wiele innych moich planów - skomentował Federer.
Szwajcar wielokrotnie podkreślał, jak trudny był to dla niego rok i przyznał, że kwalifikacja w takich okolicznościach daje mu powody do zadowolenia: - Jestem szczęśliwy. "Trudny" nie zawsze ma wydźwięk negatywny. Lubię, gdy nie wszystko idzie po mojej myśli. Prawda jest taka, że w tym sezonie musiałem się podnieść po kilku nokautach - mówił.
To, jak ważny jest to dla Federera turniej i jakim piętnem się na nim odcisnął, można zauważyć nawet w wypowiedziach, które nie dotyczą bezpośrednio poziomu jego gry w imprezie. Przykładowo, Szwajcar doskonale pamiętał okoliczności kwalifikacji w roku 2002, a nie był pewien, czy... pięć dni wcześniej serwował na mecz w pojedynku z Vaskiem Pospisilem.
- Musiałem pokonać Tommy'ego Haasa, a potem poczekać. Zdaje się, że Escude miał wygrać z Henmanem, co uczynił i wtedy się zakwalifikowałem. Kilka pięknych dni - wspominał Szwajcar, zaskakując wszystkich dziennikarzy w sali konferencyjnej swoją pamięcią.
Roger Federer w gronie ośmiu najlepszych tenisistów sezonu wystąpi po raz 12. z rzędu. Kolejne niesamowite osiągnięcie, którego prawdopodobnie nikt nigdy nie pobije.
Tenis na SportoweFakty.pl - polub i komentuj nasz profil na Facebooku. Jesteś fanem białego sportu? Kliknij i obserwuj nas także na Twitterze!
[nextpage]Światełko w tunelu
Z występu Federera w Paryżu płyną cenne wnioski. Pierwszy i najważniejszy: mistrz 17 turniejów wielkoszlemowych wciąż potrafi grać w tenisa. Trudno zliczyć tenisowe pogrzeby odprawione Szwajcarowi zarówno przez fanów, jak i przez media, choć trzeba przyznać, że miały one swoje uzasadnienie. Między Wimbledonem a US Open bazylejczyk grał tragicznie, a jego tenis był w absolutnej rozsypce. Serwis nie istniał, forhend raz za razem wyfruwał na aut bez kontroli, nogi nie nadążały za piłką, a plecy boleśnie dokuczały. Wyglądało to fatalnie i wręcz przykro było patrzeć na tak męczącego się mistrza.
W Bazylei i Paryżu zobaczyliśmy zupełnie inne oblicze Szwajcara. Mimo że w swoim domowym turnieju wciąż nie zachwycał, wreszcie w jego oczach można było dojrzeć błysk i wolę walki. Owszem, zdarzało się to wcześniej (szczególne nadzieje Federer dał meczem z Nadalem w Cincinnati), ale tym razem naprawdę czuło się, jak wiele ta impreza dla niego znaczyła, zarówno w aspekcie tenisowym, jak i osobistym.
Federer potrzebował takiej stymulacji, dodatkowego bodźca. W hali Bercy Szwajcar w III rundzie wreszcie przeszedł mecz "na czysto", nie tracąc podania, a spotkanie z Juanem Martinem del Potro było najlepszym, jakie zagrał od miesięcy. Federer biegał za linią końcową z młodzieńczym wigorem, serwis pomagał, forhend siał spustoszenie, bekhend po linii znów raził. Najważniejsze jednak w całej tej układance były zaraźliwy optymizm i pozytywna energia, którą bazylejczyk wręcz tryskał zarówno na korcie, jak i podczas konferencji.
Wytłumaczenie obecnej dyspozycji Federera jest dziecinnie proste: - Dobrze się czuję, chyba po praz pierwszy od turnieju w Dubaju - powiedział tenisista podczas pierwszej konferencji w Paryżu. Oprócz walki z rywalami i własną ambicją Szwajcar przez dziewięć miesięcy wojował z najgorszym z możliwych przeciwników.
Maestro doskonale prezentował się także w pierwszej partii spotkania z Novakiem Djokoviciem, momentami szkoląc przy siatce Serba jak początkującego ucznia. Progres w grze Rogera od czasu imprezy w Szanghaju jest imponujący i może napawać optymizmem przed kończącymi sezon Finałami.
Dogonić gladiatorów
Drugi wniosek jest niestety znacznie smutniejszy - Federera od wygrania turnieju wielkoszlemowego dzielą lata świetlne. W meczu z Rafaelem Nadalem w Cincinnati w pierwszej odsłonie Szwajcar spisywał się wybornie, by ostatecznie pęknąć przy stanie 5:5 w drugiej partii. Wkręcony w hiszpański młynek, szwajcarski tenisista kompletnie opadł z sił i w decydującej odsłonie został rozbity.
Mecz z Djokoviciem do bólu przypominał tamto spotkanie. Uwagę przykuł jeden punkt, w piątym gemie pierwszej partii, gdy po niesamowitej kątowej wojnie na forhendy Federer odegrał niewiarygodną piłkę po linii. To była jedna z wymian, które w latach świetności Szwajcar wygrywał z perwersyjną przyjemnością, wysyłając jasny sygnał: "Próbuj, czego chcesz, i tak nie zadziała". Tenisista, który nie czuje się pewnie na korcie, nigdy nie zaryzykuje takiego zagrania.
Serb w pewnym momencie cofnął się jednak za linię końcową i czekał na błędy lub krótszą piłkę Szwajcara, co po stokroć się opłaciło. Tym razem królowi Wimbledonu starczyło sił na półtora seta, po czym walka znów się skończyła.
Tenis Federera wygląda znacznie lepiej, lecz wciąż jest to twór bardzo kruchy, a pewnych przeszkód w tak krótkim czasie po prostu się nie przeskoczy. Szwajcar z wielkim wysiłkiem, prezentując się lepiej niż dobrze, wyrywa z rąk rządzącej dwójki pojedyncze sety i na chwilę obecną wizja wygrania trzech (i to mając za pasem cztery lub pięć innych pojedynków) wygląda jak scenariusz filmu science-fiction.
Federer w ostatnich tygodniach zdecydowanie skrócił dystans oddzielający go od ścisłego zaplecza czołówki, ale od Nadala i Djokovicia wciąż oddziela go przepaść, którą, marząc o wielkich triumfach, jakoś trzeba będzie przeskoczyć. Wyzwanie to na chwilę obecną wygląda na niewykonalne. Jedno jednak jest pewne - tenisowe serce Rogera wciąż bije.
Robert Pałuba
z Paryża
robert.paluba@sportowefakty.pl
Tenis na SportoweFakty.pl - polub i komentuj nasz profil na Facebooku. Jesteś fanem białego sportu? Kliknij i obserwuj nas także na Twitterze!