Szkot w tym sezonie swoją kolekcję trofeów powiększył o te wywalczone w Toronto i Szanghaju. W sumie na swoim koncie ma 16 tytułów, z czego sześć zdobytych w cyklu Masters 1000. Urodzony z Dunblane tenisista ma dodatni bilans spotkań z Rogerem Federerem (8-6), ale przegrał ze Szwajcarem te najważniejsze mecze, w finale US Open 2008 i Australian Open 2010 nie wygrywając w nich seta.
Dwa wielkoszlemowe finały dla 23-letniego tenisisty to oczywiście spory sukces, ale jest w nim coś takiego co każe zaryzykować śmiałą tezę, że po wielkoszlemowy tytuł nigdy nie sięgnie. Murray to jeden z najlepszych specjalistów od gry z kontry w dzisiejszym tenisie. Sprytny, świetnie poukładany taktycznie, najwięcej kończących uderzeń notujący będąc w głębokiej defensywie, cierpliwie rozgrywający wymiany, wymuszający błędy. Jego tenis oparty jest na wybijaniu rywali z rytmu za pomocą technicznych zagrań. Jego mocną stroną jest też return. Świetnie czyta grę i dopasowuje swoją taktykę do ruchów rywala. Wszystko wygląda pięknie: inteligencja i spryt, świetny pierwszy serwis, do tego return, ale jest w jego grze jeden poważny mankament. Jest to tenis zbyt delikatny i defensywny, by mógł mu zapewnić zdobycie wielkoszlemowego tytułu.
I znów warto wrócić do turnieju w Toronto. Tam grał tenis odważny, maszerował ochoczo do siatki, skracał wymiany, czym zaskoczył wszystkich rywali, z Nadalem i Federerem na czele. Ale już na Flushing Meadows widzieliśmy tego samego Andy'ego: do bólu konsekwentnego, biernego, przyczajonego, czekającego na błędy rywali bądź też na okazję do skończenia dłuższej wymiany. Szkot chce być cwanym lisem, który przechytrzy wszystkich, ale w ostateczności zawsze okazuje się zbyt miękki i to on zostaje upolowany przez silniejszych od siebie rywali.
Dla jednego z największych taktyków we współczesnym tenisie paradoksalnie ta taktyka jest największym problemem. Czasem tak się zaplącze w tych swoich taktycznych zagrywkach, że sam wpada w zasadzkę, którą przygotował rywalowi. Ta delikatność, pieszczenie piłki jest skuteczne, ale do czasu. W Wielkich Szlemach Murrayowi brakuje ikry, lwiego pazura, przemienia się w przestraszonego kociaka nie potrafiącego dobijać rywali, choć nawet w cyklu Masters 1000 wydaje się, że jest już przygotowany do mocnego ataku. Negatywny wpływ ma też na niego mama. Ile to już mieliśmy przypadków rodziców wtrącających się w kariery swoich dzieci, gdy ich nadopiekuńczość doprowadzała do katastrofy.
Co powoduje, że Andy ciągle pozostaje bez wielkoszlemowego tytułu? Jest to efekt słabości fizycznej, nieumiejętność wytrzymania trudów dwutygodniowej rywalizacji? A może jest to słabość psychiczna, czyli nieumiejętność radzenia sobie z presją Brytyjczyków czekających na wielkoszlemowy tytuł od prehistorycznych czasów? A może Andy po prostu nie ma genu urodzonego zwycięzcy?