Justine Henin: Boję się starć z siostrami Williams

Wimbledon jest jedynym brakującym tytułem wielkoszlemowym w kolekcji Justine Henin. Belgijka, która w ubiegłym roku zakończyła karierę jako liderka rankingu, wraca do gry. Chce wygrać Wimbledon, choć nigdy wcześniej nie myślała, że uczyni ją to bardziej szczęśliwą.

26-letnią Henin możemy zobaczyć na korcie już 3 stycznia, gdy wystartuje turniej WTA w Brisbane. Organizator Australian Open, gdzie nie ma tradycji przyznawania dzikich kart byłym mistrzom, proponuje jej przepustkę. Henin wygrała siedem turniejów Wielkiego Szlema: w Melbourne (2004), Roland Garros (2003, 2005-7) i US Open (2003, 2007).

- W moim powrocie nie chodzi tylko o Wimbledon - mówi w rozmowie z dziennikiem The Times. - French Open pozostaje turniejem mojego serca, z którym związana jest cała love story. Ale to Wimbledonu nigdy nie wygrałam i jest to moje wyzwanie, w którym nigdy się nie poddam - wyznaje.

Dlaczego nigdy nie wygrała Wimbledonu? - Bo byłam za mało pewna siebie na trawie. Bo bałam się gry przeciw siostrom Williams, szczególnie Venus - tłumaczy. W 2007 roku w półfinale przegrała z Marion Bartoli. - Powodem tej porażki był też strach przed starciem z Venus w finale - twierdzi.

Nie ukrywa, że do powrotu natchnął ją Roger Federer. W czerwcu Szwajcar wygrał po raz pierwszy w historii Roland Garros. Ten obraz nie dawał jej spokoju. Jeżeli on może być najlepszy na czerwonej mączce, ja mogę wygrać Wimbledon - mówi sobie. Zaczął do niej przemawiać "wewnętrzny głos".

Jednocześnie przyznaje, że to nie niesamowity występ rodaczki Kim Clijsters w tegorocznym US Open zadecydował o tym, że wraca. - Nie do końca. To wszystko przez Rogera - mówi. 7 czerwca oglądała finał Roland Garros i to był jej pierwszy mecz w telewizji odkąd 13 miesięcy wcześniej rzuciła rakietę. W tym okresie ledwie dwukrotnie, i to z przyjaciółmi, odbijała piłkę.

Gdy odezwała się w niej wola ponownej gry, założyła swoją czapeczkę i poszła na kort. - Czapeczka jest ważna, bo jeden z moich znajomych mnie w niej zobaczył i powiedział: "No tak, teraz już wiem" - wspomina. - Poczułam, że wciąż mam pasję - mówi dziś, choć w ubiegłym roku twierdziła co innego.

Żegnając się w maju 2008 roku z zawodowym tenisem, była pewna, że nigdy nie powróci. Twierdzi, że za bardzo zaangażował ją sport, że nie mogła poświęcić czasu rodzinie. Nawet na spotkaniach w gronie najbliższych wydawało jej się, że myślami jest już na kolejnym turnieju.

Komentarze (0)