Jelena Rybakina do tej pory była zmorą Polki. No dobrze, może nie zmorą, ale po ostatniej porażce można było się spodziewać większego oporu postawionego przez reprezentantkę Kazachstanu w pierwszym secie. Celowo nie napisałem wyżej zawieszonej poprzeczki, bo ta zawisła w środę gdzieś między ziemską atmosferą a tenisowym niebem. Ale mimo tego Iga zarysowała od samego początku różnicę, która długo nie pozwalała wątpić w to, kto zakończy ten mecz z uśmiechem na ustach.
Igi nic nie było w stanie rozproszyć. Rybakina w sporej części meczu grała świetnie - ale nasza tenisistka jeszcze lepiej. Obsługa na trybunach obiektu nadal nie panowała nad publicznością, która długo zajmowała miejsca po przerwach w grze - o ile w meczu z Donną Vekić Iga reagowała irytacją, teraz była względnie spokojna, skupiona. Człowiek używający aparatu fotograficznego z fleszem? Zdarza się, wiadomo. Stosunkowo intensywne opady deszczu? To był tylko argument za tym, aby tak rozpoczęty mecz skończyć jak najwcześniej - jego przełożenie byłoby na niekorzyść dla Igi.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pamiętacie ją? 40-latka błyszczała w Madrycie
No i ten dziwny moment w trakcie pierwszego gema przy równowadze. Sędzia zwrócił uwagę, że gdzieś dzwoni telefon. Okazało się, że... należy do Igi. Ta podbiegła do swojej torby, oddała telefon Darii Abramowicz i przeprosiła za całą sytuację. W ten sposób Iga sama sobie sprawiła problem, bo dla Rybakiny to była mała przerwa w rywalizacji. Iga musiała natomiast pokonać coś w rodzaju wstydu, który na pewno się pojawił po całej sytuacji. Ale to też nie zdołało jej zdekoncentrować.
Rybakina szukała każdego sposobu na pokonanie Polki. Przy stanie 3:2 dla Igi w drugim secie długo dyskutowała z sędzią o tym, czy piłka wylądowała przed czy za linią. Zawodniczka urodzona w Moskwie nie mogła pogodzić się z faktem, że mecz zapewne nie zakończy się na jej korzyść. Nic w tym dziwnego, nie krytykuję. Ale to wymowny moment spotkania.
Po meczu z Vekić Iga stwierdziła, że spotkania z przeciwniczkami, z którymi wcześniej przegrała, potęgują w niej motywację. I to było widać dokładnie. Dla Igi nie było piłek straconych, a podczas długich wymian Polka nie czekała na błąd rywalki, ale sama szukała zmian kierunku i posyłała precyzyjne piłki. Na świecie nie ma już zawodniczki, z którą Iga miałaby ewidentny problem. Pokonując kolejne przeszkody, Iga radzi sobie też z własnymi słabościami. A w ten sposób staje się coraz lepsza.
Drugi set był nieco słabszy u Polki, ale jego wynik, a dokładniej konieczność rozegrania tie-breaka, tylko udowadniała, jak w środę trzeba było grać, aby zarysować przewagę. A większość "dogrywki" Iga rozegrała już po przyplątaniu się kontuzji. Od tego momentu trudno cokolwiek oceniać.
Trzeci set to momenty, kiedy Iga nie startowała nawet do trudniejszych piłek, co nie leży w jej naturze. Już z tego można było wysnuć wniosek, że coś jest nie tak. Paskudny pech sprawił, że Polka nie mogła cieszyć się ze zwycięstwa w meczu, który rozegrała brawurowo. Jestem pewny, że akurat u Igi ani pewność siebie, którą emanowała w tym pojedynku, ani żadna pojedyncza piłka nie zostaną zmarnowane. To kolejne elementy, które składają się na bogate doświadczenie Polki. A przecież wciąż obok jej nazwiska widnieje wiek: 21 lat.
Problem w tym, że natłok meczów i godziny ich rozgrywania to błędy organizatorów, których pokonuje deszczowa pogoda albo organizacyjny chaos. Trudno nie mieć wrażenia, że kontuzja mogła być konsekwencją takiej kolei wypadków.
Teraz tylko trzymajmy kciuki, aby uraz nie uniemożliwił Idze optymalnego startu w Rolandzie Garrosie, w który przecież celował cały sztab w tej części sezonu. Wystąpić w turnieju, a właściwie się do niego przygotować to dwie różne sprawy. Jeśli więc kontuzja znacząco wpłynie na same treningi, pech okaże się wręcz gigantyczny. Teraz trzeba spokoju i mądrych decyzji. Sport bywa brutalny.
Dawid Góra, WP SportoweFakty