To jedno z największych indywidualnych zwycięstw w historii polskiego tenisa. 27-letni Kubot w godzinę i 20 minut rozprawił się z byłym liderem światowego rankingu, triumfatorem US Open 2003, trzykrotnym finalistą Wimbledonu. O ćwierćfinał otwartych mistrzostw Chin zagra w czwartek przeciw Chorwatowi Ivanowi Ljubiciciowi (ATP 45), byłej trzeciej rakiecie globu, który we wtorek posłał 22 asy w stronę Paula-Henri Mathieu (7:6, 4:6, 6:1).
Doprawdy, wielki jest wymiar triumfu Kubota, najlepszego polskiego singlisty, którego marzeniem jest awans do Top100 rankingu ATP. W czwartym starciu z przedstawicielem Top10 długowłosy blondyn z Bolesławca odniósł pierwsze zwycięstwo, które musi smakować niesamowicie: widać to było po pełnej emocji twarzy naszego numeru jeden, który dzięki zachowaniu zimnej krwi został sprawcą sensacji dnia w światowym tenisie. Ostatnim polskim pogromcą zawodnika z Top 10 był jesienią 1984 roku Wojciech Fibak (7:6, 6:2 z Jimmym Ariasem w Sztokholmie).
Nic to, że Roddickowi, równolatkowi, nie chciało się zbytnio biegać, a serwować w swoim stylu zaczął dopiero w drugim secie. Kubot być może nie rozegrał najlepszego meczu w życiu, ale to ten mecz wpisany zostanie złotymi zgłoskami do ksiąg naszego sportu - aż do czasu gdy... ktoś nie pokusi się o jeszcze piękniejsze zwycięstwo. To możemy porównać do triumfu Agnieszki Radwańskiej nad broniącą tytułu w US Open Marią Szarapową we wrześniu 2007 roku.
Nigdy być może Kubot nie grał przy takiej licznej publiczności jak na korcie centralnym olimpijskich obiektów w Pekinie. Lokalne dziewczęta dopingowały głównie Roddicka, ale nakryty tak samo białą czapką (z odwróconym daszkiem) Polak także zebrał mnóstwo braw po efektownym zwycięstwie, które zapamięta do końca kariery.
Przełamany (po dwóch kończących forhendach, bekhendzie Kubota i aucie Amerykanina) już w pierwszym secie, Roddick mógł zobaczyć co znaczy dla o wiele niżej notowanego rywala takie prowadzenie: lubinianin w czterech kolejnych próbach serwisu nie potrafił przebić piłki przez siatkę. Kolejne dwa break pointy pojawiły się przy 2:0, a i tym razem nie popisał się Roddick, który stracił drugiego gema uderzeniem w net.
Kubot upuścił podanie przy 3:0 nie z "winy" przeciwnika: sam sprokurował to trzecim podwójnym błędem. Znów serwując, wykaraskał się ze stanu 0-30. Ale to jego fenomenalny odbiór po linii przy 4:2 i połamana rakieta Roddicka były obrazem tego seta, który zakończył nasz zawodnik serwując przy 5:2 z przewagą dwóch przełamań nad rekordzistą świata w prędkości serwisu i różnicą kończących uderzeń 9-1.
Amerykański mistrz wyszedł na drugą partię serwując niczym automat - czyli tak jak potrafi. Stracone podanie odzyskał Kubot przełamaniem na 2:3, po czym bez większego trudu doprowadził do wyrównania. Tak oto w na nowo rozpoczętym secie Roddick stracił animusz z początku. Nasz numer jeden po prostu trafiał w kort, a jego rywal w siatkę: także przy drugim break poincie przy 4:4, co dało Kubotowi serwis na mecz. Tak, to prawda: Kubot lepszy od Roddicka.
We wtorek raz jeszcze wyjdzie na kort. Wspólnie z oglądającym z trybun jedno z najwspanialszych zwycięstw w jego karierze Oliverem Marachem w I rundzie debla staną naprzeciw Francuzów Michaëla Llodry i Mathieu.
China Open, Pekin (Chiny)
ATP World Tour 500, kort twardy, pula nagród 2100,5 tys. dol.
wtorek, 6 października 2009
I runda gry pojedynczej:
Łukasz Kubot (Polska, Q) - Andy Roddick (USA, 3) 6:2, 6:4