W tym artykule dowiesz się o:
Opublikowany przez Cezary Trybański na 10 czerwca 2015
Koszykarska liga NBA przez dziesiątki lat była niedostępna dla polskich koszykarzy. Pierwszego rodaka w prestiżowych rozgrywkach doczekaliśmy się dopiero w 2002 roku. Cezary Trybański, zawodnik Znicza Pruszków, został zawodnikiem Memphis Grizzlies.
Kariera naszego środkowego nie potoczyła się jednak tak, jak wszyscy oczekiwali. Dzisiaj z NBA zostały mu wspomnienia oraz bardzo duży niedosyt.
Lipiec 2002 roku. "C-Tryb" był znany głównie kibicom, którzy interesowali się polską koszykówką. Wychowanek Legii Warszawa, a później gracz Znicza Pruszków, nie był gwiazdą. Stał się nią w momencie, gdy złożył podpis pod trzyletnią umową z Memphis Grizzlies, która gwarantowała mu 4,8 mln dolarów za trzy lata gry.
W Polsce wybuchła euforia, bo nigdy wcześniej żaden nasz rodak nie trafił do koszykarskiego raju. Trybańskiemu się udało. To było dla niego spełnienie marzeń.
- Marzyłem, żeby polecieć do Stanów i obejrzeć chociaż jeden mecz z trybun. Nagle znalazłem się w środku tej machiny. To co wtedy czułem, jest nie do opisania - wspominał w rozmowie z "Polska Times".
Koszykarz, grający na pozycji środkowego, w jednej chwili musiał zmierzyć się z nową rzeczywistością. Jedną sprawą były wielkie pieniądze, które pojawiły się w jego życiu. Drugą była gigantyczna popularność w rodzinnym kraju.
- Pamiętam, że jak przyleciałem do Polski po podpisaniu kontraktu z Memphis Grizzlies, to przez kilka dni miałem problem, żeby dotrzeć do domu. Jeździłem od telewizji do telewizji - zdradza.
Oczekiwania był zatem ogromne, ale szybko okazało się, że nie tak łatwo przebić się w NBA.
W pierwszym sezonie Trybański rozegrał piętnaście spotkań. Nie spełnił oczekiwań klubu. Po sezonie zaczęła się tułaczka po innych klubach NBA. Phoenix Suns, New York Knicks, Chicago Bulls, Toronto Raptors. Zmian było wiele, ale gry coraz mniej.
- Zdaję sobie sprawę, że nie byłem przygotowany na ten wyjazd. Kiedy agent powiedział mi o możliwości pokazania się skautom, to byłem na nie. Ja, chłopak z Polski, głęboki rezerwowy, niedoświadczony, nie ma sensu. Ale z drugiej strony była to dla mnie szansa życia, która mogła się nie powtórzyć - przyznaje na łamach "Polska Times".
Łącznie uzbierało się jedynie 21 meczów w najlepszej lidze świata. Niewiele, ale jak na pierwszego Polaka w NBA, to i tak nie najgorzej.
Po zakończeniu przygody z USA grywał w Grecji, Czechach i na Litwie. Tam mógł liczyć na regularne występy, ale po trzech latach zdecydował się wrócić do Polski. Najpierw była Polpharma Starogard Gdański. Potem Legia Warszawa, w której gra do dzisiaj.
"C-Tryb" jest zatem na zapleczu koszykarskiej ekstraklasy. Z NBA pozostały mu wspomnienia, o które jest pytany przy każdym wywiadzie. Zawsze jednak chętnie opowiada. Na przykład o przyjaźni z wielką gwiazdą, Pauem Gasolem.
- On mi bardzo pomagał. Też był młody, też był z Europy. Wiedział, jak to jest na początku. Chodziliśmy do kina, do knajpek, zdarzył się wypad na jakąś imprezę - zdradza w rozmowie z TVN 24.
A co z wielkimi pieniędzmi, które zarobił za wielką wodą?
Tak cieszyliśmy się po ostatnim spotkaniu ze Stalą Ostrów.O tym kto będzie cieszył się dziś, możecie przekonać się ogl...
Opublikowany przez Cezary Trybański na 2 maja 2015
Trybański w NBA był przez trzy lata i zarobił kilka milionów dolarów. Polski środkowy miał głowę na karku. Zamiast szastać pieniędzmi, inwestował je lub odkładał na czarną godzinę.
- Wiedziałem, że one mogą mi zabezpieczyć przyszłość. Zakupiłem w Polsce dom, w którym mieszkają moi rodzice. Wiedziałem, że zawsze chcieli mieć dom, to zrobiłem im prezent. Poza tym kiedy przyjeżdżałem do nich na wakacje, miałem więcej miejsca niż wcześniej w mieszkaniu - opowiada.
Na własne oczy jednak widział, że milionowe kontrakty sprawiają, że koszykarze zaczynają tracić kontrolę.
- Jeden z kolegów zaskoczył mnie, kiedy wyskoczyliśmy na obiad i w drodze przechodziliśmy obok sklepu z zegarkami. Na wystawie zobaczył egzemplarz, który od razu postanowił kupić. Za 25 tys. dolarów. A od tego, który miał na nadgarstku, różnił się tym, że wszystkie godziny oznaczone były diamentami, a nie tylko 12 i 6. Stephon Marbury pokazał mi kiedyś swój zegarek za 700 tys. dolarów, a naszyjnik i kolczyki warte były półtora miliona - dodaje.
"C-Tryb" nie pozwolił, aby do głowy uderzyła mu woda sodowa. Dzięki temu do dzisiaj może pozwolić sobie na luksusowe życie. A jak dzisiaj wygląda jego życie?
Opublikowany przez Cezary Trybański na 30 kwietnia 2015
Trybański ma już 36 lat, a więc powoli zbliża się do zakończenia kariery. W Legii nie gra dla pieniędzy, a jedynie dla przyjemności.
- Wstaję rano, śniadanko, potem rozciąganie i jadę na trening. Później różnie, czasami wracam do domu odpocząć, a czasami muszę się gdzieś pojawić - telewizja, prasa, radio - zdarza się, że komentuję mecze. W wolnym czasie odpoczywam, staram się go spędzać z żoną - opowiada.
W Polsce mieszka, ale dom ma w Stanach Zjednoczonych, w Phoenix. To tam zawsze wraca, gdy ma trochę wolnego. Co po zakończeniu kariery? W planach było osiedlenie się na stałe w USA, ale...
- Nie ukrywam, że chciałbym zostać przy koszykówce, bo doświadczenie, jakie zdobyłem w Stanach z najlepszymi trenerami na świecie, chciałbym wykorzystać m.in. w pracy z młodzieżą.
Możliwe więc, że niebawem będzie trenerem. Na pewno młodzież będzie się garnąć, aby trenować pod jego opieką. To przecież pierwszy Polak w NBA. Człowiek, który już na stałe zapisał się w historii polskiej koszykówki.