Ligocki bardzo dobrze spisywał się w finałach mistrzostw świata w snowboardcrossie rozgrywanych w Sierra Nevada. Reprezentant Polski w 1/8 finału zajął drugie miejsce, za Rosjaninem Nikołajem Oliuninem.
W ćwierćfinale Polak stoczył pasjonujący bój, awansował do półfinału z trzeciego miejsca. "Rewelacyjny przejazd Mateusza Ligockiego! Polak w półfinale mistrzostw świata!" - zachwycał się na Twitterze Polski Związek Narciarski.
Niestety, później doszło do skandalu. Po przejeździe ćwierćfinałowym skuter wwiózł Polaka na górę jako ostatniego. Komisja sędziowska, mimo świadomości, że Ligocki jest w drodze na start, zarządziła start półfinału. Ważniejsza od sportowej rywalizacji okazała się transmisja telewizyjna.
- Takim potraktowaniem naszego zawodnika zaskoczeni byli zagraniczni trenerzy. Wszystko przez czas telewizyjny, jednak nie może się to odbywać kosztem sportowca. Złożyliśmy protest. Na razie został odrzucony, ale walczymy dalej. Nie chcemy tak zostawić tej sprawy - powiedział Polskiej Agencji Prasowej sekretarz generalny PZN, Tomasz Wieczorek.
Mateusz Ligocki wystąpił w tak zwanym małym finale, gdzie zajął szóste miejsce, co dało mu 12. miejsce w zawodach. Wygrał Francuz Pierre Vaultier.
34-letni reprezentant Polski występował na igrzyskach olimpijskich w Turynie w 2006 roku (był 44. w konkurencji half-pipe i 20. w snowboardcrossie) oraz w Vancouver w 2010 roku (29. w snowboardcrossie).
Zobacz wideo: Włodzimierz Szaranowicz dla WP SportoweFakty: Skoki Polaków były jak z matrycy