Brat wielkiego mistrza pisze swoją historię. "Zabawę w porównania zostawię innym ludziom"

Getty Images / Alex Nicodim/NurPhoto / Na zdjęciu: Cene Prevc
Getty Images / Alex Nicodim/NurPhoto / Na zdjęciu: Cene Prevc

Podczas mistrzostw świata w Oberstdorfie Cene Prevc był najlepszym z braci Prevców. Za rozmowami na temat rodzeństwa jednak nie przepada. - Nigdy nie przywiązywałem wagi do osiąganych przez nich wyników - mówi WP SportoweFakty 25-latek.

W tym artykule dowiesz się o:

Przez lata znajdował się w cieniu swoich braci - Petera oraz Domena. Gdy oni cieszyli się sukcesami, włączając w to medale najważniejszych imprez, Cene Prevc po cichu, zazwyczaj na zapleczu Pucharu Świata, robił swoje. W 2021 roku w końcu doczekał się swoich pięciu minut.

Jego wyniki w sezonie 2020/21  co prawda nie zwalają z nóg, ale mistrzostwa świata w Oberstdorfie były dla niego naprawdę udane. 9. i 15. miejsce indywidualnie to w końcu rezultaty, które z podniesionym czołem można posłać w świat, tym bardziej że w trakcie czempionatu poziom 25-letniego Prevca był nieosiągalny dla jego braci. - Podążam swoją ścieżką. Wiedziałem, że stać mnie na takie występy - zaznaczana w rozmowie z WP SportoweFakty Słoweniec. 
Michał Grzela, WP SportoweFakty: Pochodzi pan z rodziny, w której wszystko kręci się wokół skoków. Czy gdy zbieracie się wszyscy razem, rozmawiacie na tematy związane z wydarzeniami na skoczni?


Cene Prevc, reprezentant Słowenii w skokach narciarskich: 
Przeciwnie. Skoki narciarskie i tak stanowią zdecydowaną większość naszego życia, więc czas wolny, którym dysponujemy w niewielkich ilościach, wolimy poświęcić na coś innego.

ZOBACZ WIDEO: Adam Małysz wpadł na świetny pomysł. "Musiał mnie do tego przekonać"

Jak wyglądają pana relacje z Peterem i Domenem? Lubicie spędzać ze sobą czas?

Informacje na ten temat wolimy zachować dla siebie.
Pana bracia - Domen, a przede wszystkim Peter - mają na swoim koncie sporo sukcesów. Trudno było cieszyć się ich osiągnięciami?

Każdy sportowiec powinien mierzyć tak wysoko, jak to tylko możliwe. W innym wypadku uprawianie konkretnej dyscypliny zaczyna tracić sens. Szczerze powiedziawszy, nigdy nie miałem problemu z wynikami osiąganymi przez moich braci, ponieważ nie przywiązywałem do tego zbyt dużej wagi. Podążam swoją ścieżką i zabawę w porównania chętnie zostawię innym ludziom.
Za panem dobry, choć nie idealny sezon.

Muszę przyznać, że moje skoki nigdy nie stały na tak dobrym poziomie jak tej zimy. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Z drugiej strony nie mam zamiaru ukrywać, że nieco frustrowała mnie moja postawa w niektórych konkursach. W ich trakcie nie potrafiłem odnaleźć na skoczni dobrego czucia, które pozwalało mi odlatywać czy to w treningach, czy to kwalifikacjach.

Na mistrzostwach świata poradził pan sobie jednak naprawdę dobrze. 9. i 15. miejsce indywidualnie w Oberstdorfie to największe spośród pana dotychczasowych osiągnięć? 

Zdecydowanie. Nigdy wcześniej nie udało mi się pokazać z tak dobrej strony, aczkolwiek mistrzostwa świata traktuję jak każde inne zawody. Dlatego byłem trochę sfrustrowany, że nie walczyłem o podobne rezultaty już wcześniej. Wiedziałem, że było mnie na to stać. Dobrze, że potwierdziłem to w najważniejszym momencie zimy.

Z dobrej strony pokazywał się pan także w Pucharze Kontynentalnym. Podobnie było ostatnio w Zakopanem, gdzie dwukrotnie stanął pan na najniższym stopniu podium. 

Bardzo lubię skakać na Wielkiej Krokwi. To jedna z moich ulubionych skoczni, zwłaszcza po przebudowie. Oczywiście, bez formy człowiek nie zdoła nic zdziałać, ale nie zmienia to faktu, że w Zakopanem jest mi nieco łatwiej.

Jak duża jest różnica między Pucharem Świata a Pucharem Kontynentalnym? 

Zależy. Zdarza się, że bywa naprawdę niewielka. Zazwyczaj sprawdza się reguła, że czołowa "6" drugoligowych zawodów jest w stanie punktować w PŚ. Jednocześnie wielu skoczków zmaga się z problemami natury mentalnej. Stać ich na walkę z najlepszymi, ale głowa na to nie pozwala. Jestem tego książkowym przykładem.

Kilka miesięcy temu w Polsce głośno było o przyjaźni Kamila Stocha i Zigi Jelara. Również utrzymuje pan kontakt z polskimi zawodnikami? 

Jesteśmy dobrymi znajomi, Polacy są naprawdę w porządku. Nie mamy jednak zbyt dużo czasu na pogawędki. Na skoczni każdy koncentruje się na sobie. Oczywiście, jeśli uda się porozmawiać, bardzo chwalę sobie taką możliwość. Chętnie poruszam różne tematy.

A co z czasem wolnym? Jak lubi pan spędzać chwile wolne od treningów? 

Jestem typem człowieka, który zawsze znajdzie sobie jakieś zajęcie. Lubię się uczyć, a także czytać. Poza tym nie odmawiam gotowaniu, alpinizmowi, a także, co niektórych zapewne zdziwi, polityce. Smaczki z nią związane zwracają moją uwagę.

W trakcie sezonu 2020/21 doszło w waszej kadrze do zmiany trenera. Robert Hrgota może poprowadzić Słoweńców do wielu sukcesów? 

Hrgota jestem członkiem sztabu szkoleniowego od bardzo dawna. Na samo pytanie nie potrafię jednak odpowiedzieć. Miejmy nadzieję, że wszystko ułoży się po naszej myśli, aczkolwiek niezależnie od tego, kto sprawuje pieczę nad pierwszą reprezentacją, powinniśmy być ambitni.

W minionych miesiącach skoki narciarskie musiały dostosować się do zasad narzuconych przez pandemię koronawirusa. 

To bardzo smutna sytuacja i to na wielu płaszczyznach. Po pierwsze, bywało tak, że rezultat danego zawodnika w konkretnych zawodach nie zależał od jego formy, a od tego, jak wynik dał test PCR. Po drugie, koronawirus odbija się czkawką w relacjach międzyludzkich. Boimy się do siebie zbliżać, momentami można poczuć się odrzuconym przez społeczeństwo. Najbardziej jednak pandemia dała się we znaki organizatorom. To oni musieli zmierzyć się z wyzwaniami różnej natury celem przeprowadzenia zawodów.

Wyzwań nie brakuje także na innych polach. W ostatnich miesiącach FIS znalazł się w ogniu krytyki z kilku powodów - mała liczba zawodników na starcie kwalifikacji, czy chociażby kontrowersyjne noty za styl. Jak reaguje pan na tego typu informacje? 

Przyznam, że w kwestii zawodników nie odnotowałem wielkich zmian. Byłem w pełni skupiony na swoich skokach. Co się natomiast tyczy ocen, ten temat ciągnie się za nami od lat. W moim odczuciu sędziowie popełniają jeden poważny błąd. Chodzi o odległość, która stała się składową noty za styl. Nie powinno tak być, zwłaszcza w niektórych sytuacjach. Przecież zdarza się, że jeden zawodnik ma lepsze, a drugi gorsze warunki. Dlaczego więc jeden z nich ma dostać wyższe oceny tylko dlatego, że uśmiechnęło się do niego szczęście? To po prostu niesprawiedliwe.

Sandro Pertile dobrze sprawdza się na stanowisku dyrektora PŚ?

Bardzo lubię go za to, że jest osobą, która stara się popchnąć skoki narciarskie do przodu. Za jego kadencji, która przecież dopiero się rozpoczęła, już wprowadzono nowe rozwiązania. Cieszę się, że jednocześnie większe znaczenie przypisuje się opiniom, które wyrażamy my - skoczkowie. Ludzie liczą się z naszym zdaniem, z naszymi pomysłami.

Przed nami finał Pucharu Świata. Wybiera się pan do Planicy z konkretnym planem? 

Mój plan na zakończenie sezonu jest prosty, nie mam zamiaru niczego komplikować. Chcę skakać daleko i wykańczać swoje próby telemarkiem.

Wyznacza pan sobie cele na kolejne lata? 

I tak, i nie. Nie mogę powiedzieć, że są to cele wynikowe. Niemniej, nigdy nie było mi dane skakać ani w całym Turnieju Czterech Skoczni, ani choćby w jednym konkursie Raw Air. Mam nadzieję, że w przyszłości uda mi się to zmienić.

Czytaj także: 
PŚ w Planicy. Polscy skoczkowie zapiszą się w historii. Początki nie były kolorowe
PŚ w Planicy. Jest oficjalna decyzja ws. Halvora Egnera Graneruda. Znamy skład Norwegów i Austriaków

Komentarze (0)