Norweg Halvor Egner Granerud jest liderem Pucharu Świata, zgromadził już 1006 punktów i zdecydowanie wyprzedza Markusa Eisenbichlera (796) i Kamila Stocha. A tymczasem rok temu najlepszy obecnie skoczek świata kompletnie nie potrafił zbudować formy i sezon skończył na 61. miejscu w klasyfikacji generalnej. Jak to się stało, że w tak krótkim czasie przeszedł taką metamorfozę? Co pomogło mu wyeliminować błędy? Czy uważa, że zrealizował największe marzenie z dzieciństwa? Co go podkusiło, żeby skoczyć kiedyś nago? O tym wszystkim WP SportoweFakty rozmawiały z 24-letnim Norwegiem.
Piotr Koźmiński, WP Sportowe Fakty: Twój ostatni skok w Lahti zakończył się upadkiem. Jak się fizycznie czujesz?
Halvor Egner Granerud, lider Pucharu Świata w skokach: Dobrze, w zasadzie nie było to nic groźnego. Kolana są całe, plecy też. Jasne, że "coś" tam mnie po upadku pobolewało, ale wypadek nie był dramatycznie niebezpieczny. Nie mam żadnego problemu w głowie, w takim sensie, że nie muszę mentalnie dochodzić do siebie, nie boję się znów skoczyć. Ot, upadek i tyle. Świat skoków widział o wiele gorsze.
ZOBACZ WIDEO: Prawdziwe legendy skoków narciarskich. Niezwykłe spotkanie po latach
Po konkursie byłeś zły na sędziów. Ocenili cię tak nisko, że skończyłeś zawody tuż poza podium, a niektórzy mówią, że powinieneś być drugi…
Tak na gorąco, to faktycznie byłem zły… Ale na drugi dzień zapytałem norweskich sędziów, poprosiłem, żeby mi wytłumaczyli całą sytuację. Rozumiem, że za upadek, za brak telemarku musi być odjętych sporo punktów, ale… Powiem tak: po tym, jak mi wytłumaczono te detale, już nie mam pretensji do sędziów, bo postąpili zgodnie z obowiązującymi przepisami. Natomiast być może warto się zastanowić, czy w takich sytuacjach przepisy są odpowiednie? Moim zdaniem można by je zmodyfikować. Żeby skoczek za oddanie, co by nie mówić, bardzo dalekiego skoku – a przecież odległość to kwintesencja tej dyscypliny – nie był aż tak mocno, podwójnie, karany. Bo teraz mam wrażenie, że punktów w takich sytuacjach odejmuje się zbyt dużo.
Z drugiej strony to był piękny skok, więc tak źle wspominał go nie będziesz…
Powiem więcej: być może to był najlepszy skok w mojej dotychczasowej karierze.
No właśnie. Skoro o karierze rozmawiamy. Jak wytłumaczyć fakt, że skoczek, który rok temu zakończył sezon na 61. miejscu w Pucharze Świata, teraz jest liderem? Czy to tak niewytłumaczalne, że sam nie wiesz…
Wiem, wiem. Żeby to wszystko wyjaśnić, trzeba się cofnąć o dwa lata. Dwa sezony temu skakałem całkiem nieźle, moje miejsca w konkursach były OK. Nie była to oczywiście taka "petarda" jak w tym sezonie, ale było w porządku. No a potem wszystko się zawaliło. Po ostatnim sezonie usiedliśmy więc i dokładnie wszystko przeanalizowaliśmy. Przejrzeliśmy także ten niezły sezon sprzed dwóch lat. Braliśmy to, co dobre z tego pierwszego i to co, złe z tego drugiego. W ten sposób, kroczek po kroczku, udawało nam się odkrywać błędy i je eliminować. Przygotowując się latem do tego sezonu, dokładnie wiedziałem, co mam robić, czego unikać, do czego dążyć. Każdy trening był coraz lepszy, choć na początku progres nie był aż tak duży. Ale pod koniec przygotowań, może tak dwa tygodnie przed pierwszym konkursem, poczułem, że to już jest to. Widziałem, że moja forma jest "szalona". A resztę już widzieliście.
Od zawsze chciałeś być skoczkiem? Bo przecież dzieci mają różne marzenia…
Kiedy byłem mały, powziąłem postanowienie: pewnego dnia muszę zostać w czymś najlepszy na świecie. Wtedy nie miałem jeszcze sprecyzowanego marzenia na tyle, aby powiedzieć, że w tym, czy w tym. Po prostu być najlepszym. Na początku uprawiałem praktycznie wszystkie zimowe sporty, jak to w Norwegii. Moim wielkim idolem był Ole Einar Bjoerndalen. Dorastałem w czasach, gdy on zdobywał mnóstwo medali. Ale do biathlonu zabrakło mi cierpliwości. Chodzi zwłaszcza o strzelanie, trening techniki naciskania na spust i wszystkie sprawy z tym związane. Uprawiając kilka sportów, a przecież jeszcze była szkoła, nie miałem więc wystarczająco pasji dla biathlonu. W pewnym momencie postanowiłem skoncentrować się na jednym i zdecydowałem się na skoki.
Rodzice nie byli przeciwni? Nie jest to najbezpieczniejszy sport na świecie…
Nie, nie byli przeciwni. Widzieli moją pasję do sportu, a poza tym nie bardzo i tak mieliby wyjście: bo ja byłem już mocno zdeterminowany, nastawiony na te skoki. Poza tym nie miałem aż tylu upadków, żeby zaniepokojenie rodziców wzrosło…
A propos rodziny. To prawda, że miałeś z mamą, Marit Egner, zakład: powiedziała ci, że jeśli zostaniesz liderem Pucharu Świata, to przefarbuje włosy na żółto?
Historia jest prawdziwa. Natomiast nie nazwałbym tego zakładem.
Obietnica?
Tak, to chyba właściwe słowo. Mama obiecała mi, że się przefarbuje, sama chyba nie wierząc, że kiedykolwiek będzie musiała sięgnąć po tę farbę. Ale dla mnie to się stało jednym z elementów motywacyjnych. I gdy czułem, że forma rosła, oczyma wyobraźni widziałem już mamę z tymi żółtymi włosami. I w końcu stało się: ja zdobyłem żółtą koszulkę lidera, a mama spełniła swoją obietnicę.
I do tej pory ma żółte włosy?
A nawet nie wiem. Nie znam się na technice farbowania włosów, to chyba była taka farba, która po kolejnym myciu głowy schodzi coraz bardziej. Niestety, nie widziałem mamy od października. Również dlatego, że Norwegii mamy poważne ograniczenia w przemieszczaniu się.
Powiedziałeś, że jako dziecko postanowiłeś, że któregoś dnia będziesz w czymś najlepszy na świecie. Uważasz, że spełniłeś marzenie?
Bardzo trudne pytanie. Przez ostatnie dwa miesiące byłem najlepszym skoczkiem świata. Na pewno więc częściowo marzenie zostało spełnione. Natomiast w pełni uznam, że wykonałem plan z dzieciństwa, jeśli zdobędę Kryształową Kulę.
W tym momencie powinienem ci tego życzyć, ale jest pewien problem…
Wiem, wiem, rozumiem. Jako Polak kibicujesz swoim. Akceptuję to…
A jak, już na spokojnie, patrzysz na zamieszanie po twoich słowach w trakcie Turnieju Czterech Skoczni? Wiadomo, że przeprosiłeś za swoje słowa pod adresem Kamila Stocha, ale lawina ruszyła. Bardzo źle było, jeśli chodzi o ataki na ciebie w social mediach ze strony polskich kibiców?
Na pewno nie było to przyjemne. Najbardziej zabolało mnie, że dostało się również mojej dziewczynie, bo do niej również pisano. A przecież ona w tej historii jest całkowicie niewinna, w ogóle nie powinno jej w niej być.
A co to były za słowa wysyłane do ciebie? Mam nadzieję, że nie życzenia śmierci…
Nie, aż tak źle nie było. To znaczy pewności też nie mam, bo nie wszystko czytałem. Raczej to były hasła w stylu: "Uważaj na siebie, gdy przyjedziesz do Zakopanego!", "Tylko przyjedź do Zakopanego, a zobaczysz!", "Nie lubimy cię". Tego typu. Nie tak, żebym się jakoś bardzo przestraszył, ale przyjemne to nie było. Do tego stopnia, że na kilka dni zrezygnowałem z zaglądania do social mediów, wyłączyłem też wszystkie powiadomienia o przychodzących do mnie wiadomościach. Dzięki temu miałem trochę spokoju.
W pewnym momencie przypomniały się nam czasy Adama Małysza i Svena Hannawalda. Sven też nie miał łatwo z polskimi fanami…
Polskich kibiców w pewnym sensie rozumiem. Mają wielką pasję do skoków, nie są obojętni na to, co się dzieje w tej dyscyplinie… Oczywiście, wiadomo, że pewnych granic przekraczać się nie powinno…
A jakbyś określił swoje relacje z Kamilem Stochem? Koledzy, bo raczej nie przyjaciele, czy po prostu sportowcy rywalizujący w tych samych zawodach?
Chyba koledzy. To określenie mi tu pasuje. Natomiast na pewno Kamil jest jednym ze skoczków, na których się wzoruję, których podpatruję. Tu nie ma z mojej strony żadnej ściemy. Mam do niego wielki szacunek. Ma też nadzieję, że Kamil szanuje mnie.
W Polsce, jak doskonale wiesz, skoczkowie są niezwykle popularni, zaczęło się od Małyszomanii. Jak rozumiem, twoje zwycięstwa przywracają też popularność skoków w Norwegii?
Myślę, że powoli tak. Jest coraz lepiej, choć u nas zimą jest, że tak powiem, "tłok". Wiadomo, że Norwegia zimowymi sportami stoi, dużo się dzieje, więc uwaga nie jest tylko skupiona na skokach. Mamy wielką konkurencję. Poza tym wymagania są naprawdę duże. Norweski sportowiec ma zdobywać medale igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata… Wtedy tak, wtedy ma dużą popularność.
To kto jest w Norwegii teraz bardziej popularny? Halvor Granerud czy Erling Haaland?
Ha, ha, ha! Dobre. Oczywiście, że Haaland. To, co on wyrabia, jest po prostu niesamowite. Wspaniały zawodnik, z wielkimi umiejętnościami. Musiałbym chyba wygrywać każdy konkurs z przewagą 20 punktów, żeby się zbliżyć do niego. To, czego dokonują w Bundeslidze Haaland i Robert Lewandowski, jest szalone.
A właśnie: kto jest lepszym napastnikiem - Lewandowski czy Haaland?
W tym momencie Lewandowski. Jest bardziej kompletny. Ale Erling wykonał gigantyczny skok, bardzo się do Roberta zbliżył. Poza tym, nie zapominajmy, że Haaland jest o wiele młodszy. Natomiast muszę przyznać, że dla mnie Robert jest inspiracją. Jeśli mam powiedzieć, że w pracy nad sobą, nad samodoskonaleniem się, wzoruję się na kimś, to jednym z przykładów jest właśnie Lewandowski. Oczywiście, ma ogromny talent, ale chyba nie pomylę się, a śledzę jego karierę dość uważnie, że doszedł na szczyt dzięki tytanicznej pracy nad sobą. Wiem, że wchodzę w tym momencie na grząski grunt, ale właśnie dlatego stawiam wyżej Cristiano Ronaldo od Lionela Messiego. OK, Messi to może i najlepszy piłkarz, ale Lewandowski czy Ronaldo imponują właśnie dlatego, że wiem, jak gigantyczną pracę wykonali, żeby dojść do miejsca, w którym są teraz. I szczerze żałuję, że Lewandowski nie dostał Złotej Piłki. Bo w pełni na nią zasłużył. Jeszcze niedawno wydawało się, że takie statystyki bramkowe mogą mieć w futbolu tylko Messi i Ronaldo. A Robert pod tym względem wskoczył na ich poziom.
Widzę, że faktycznie interesujesz się piłką… Któremu klubowi kibicujesz w Norwegii, a któremu poza?
W Norwegii tylko małemu lokalnemu klubowi z mojej okolicy, który gra w niższej klasie. A poza Norwegią jestem fanem Arsenalu.
Czyli to nie jest łatwy czas dla ciebie…
Niestety, nie jest. Ale teraz mam dodatkowy powód, żeby im kibicować, bo sięgnęli po mojego rodaka, Martina Odegaarda. A co do piłki to tak, jestem fanem, lubię też pograć w FIFĘ. Poza tym, przepadam za statystykami, a pod tym względem futbol ma sporo do zaoferowania.
Czy prawdą jest, że jeszcze do niedawna pracowałeś w przedszkolu?
Jeden z naszych sponsorów organizuje takie krótkoterminowe prace, właśnie w placówkach oświatowych. Lubię dzieci, więc chętnie wziąłem w tym udział. To były takie turnusy po cztery dni pracy, oczywiście wtedy, gdy nie kolidowało to z moimi obowiązkami skoczka.
Dzieci potrafią dać do wiwatu. Co jest trudniejsze: zapanować nad "ekipą" w przedszkolu czy oddać daleki skok?
Według mnie jednak bycie skoczkiem jest trudniejsze. Oczywiście, mam dużo szacunku dla osób pracujących z dziećmi. Co więcej, na tyle mi się to spodobało, że rozpatruję to jako potencjalną pracę po zakończeniu kariery. Tym bardziej że sam jestem trochę dziecinny.
A właśnie, a propos dziecinności… Przez lata ciągnęła się za tobą pewna sprawa. Gdy miałeś naście lat, skakaliście z kolegami nago i zrobiła się z tego afera. Możemy do tego wrócić, czy próbujesz zapomnieć o tamtej historii?
Od tamtego wydarzenia minęło już tyle czasu, że nie mam problemu, aby wrócić do tej historii. To był weekend, najpierw skakaliśmy na K-90, później przenieśliśmy się na mniejszą skocznię. Zorganizowaliśmy grilla, było 10 stopni na plusie, słoneczko, piękna pogoda. Zaczęliśmy więc dla zabawy eksperymentować. Najpierw skakaliśmy w lekkich ciuchach, nie w kombinezonach. Potem bez koszulek, ale w spodniach. I tak ze skoku na skok ubywało ubrań. W końcu doszliśmy do wniosku, że to jest tak szalone, że trzeba to nagrać. Najpierw skoczyłem bez ubrań raz, a drugi skok już nagraliśmy. Tak wtedy było… Wynikało to również z czystej ciekawości. Jakie to uczucie - skakać bez kombinezonu i tak dalej… Jako skoczek też jestem ciekaw różnych rzeczy… Również tego, jak to jest skoczyć sobie nago.
Twoim pradziadkiem był norweski pisarz Thorbjorn Egner, znany głównie z twórczości dla dzieci. Ale właśnie, jak bardzo znany w twoim kraju, bo z polskiej perspektywy nie potrafię tego ocenić…
Myślę, że 80-90 procent Norwegów zna mojego pradziadka.
Miał wpływ na twoje życie? Nie zdążyłeś go poznać, bo zmarł w 1990 roku, a ty urodziłeś się sześć lat później…
Miał i myślę, że nadal ma. Miał spory wpływ zwłaszcza na moją mamę, a rodzice z kolei na moje wychowanie. Zatem uważam, że to, kim teraz jestem, jakim jestem człowiekiem - na to pradziadek miał wpływ. Co więcej, on w pewnym sensie zjednoczył naszą rodzinę. Jego historia sprawia, że wielu z nas, mówię na przykład o niektórych moich kuzynach, trzyma się razem, bo łączy nas pamięć właśnie o pradziadku. Naliczyłem kiedyś, że w naszej rodzinie jest 48 osób, które mocno trzymają się razem. Fajne to i na pewno w dużej mierze dzięki pradziadkowi.
A będziesz kontynuował jego literackie dzieło? Masz w ogóle takie myśli?
Jeszcze nie wiem. Jeżeli moje życie, moja kariera, byłaby wystarczająco ciekawa, żeby o tym opowiedzieć w formie książki, to kto wie? Na razie jednak liczą się przede wszystkim skoki.