Wszystko trwało kilka sekund. Po wyjściu z progu spokojnie rozłożył w styl V narty. Nagle mocno jednak opadły. Czech nie był już w stanie zapanować nad nimi i z całym impetem runął na zeskok. Od razu stracił przytomność i bezwładnie zjechał na dół skoczni.
Kibice pod Wielką Krokwią zamarli. Przy skoczku natychmiast pojawiły się służby medyczne. 21-latek w bardzo ciężkim stanie został przewieziony do szpitala. Sam konkurs został przerwany, a za oficjalne wyniki uznano rezultaty z pierwszej serii. Sensacyjnym zwycięzcą został Słoweniec Rok Urbanc, a Adam Małysz był piąty. W drugiej serii "Orzeł z Wisły" miał realną szansę zaatakować nawet 1. miejsce, ale po upadku Mazocha nikt już nie zwracał na to uwagi. Wszyscy myślami byli przy czeskim skoczku i czekali na informacje ze szpitala o stanie jego zdrowia.
Początkowo nie były one najlepsze. Czecha wprowadzono w stan śpiączki farmakologicznej. Proces wybudzania trwał kilka dni. Wreszcie 25 stycznia skoczek odzyskał pełną świadomość. Kilka dni później jego stan był już na tyle dobry, że mógł opuścić Szpital Uniwersytecki w Krakowie i kontynuować leczenie oraz rehabilitację w jednej z praskich klinik.
Upadek Mazocha wyglądał dramatycznie. Szybko po konkursie pojawiło się wiele krytycznych opinii pod adresem jury. Nie brakowało komentarzy, że konkurs, który odbywał się przy silnym i zmiennym wietrze, w ogóle nie powinien zostać przeprowadzony. Sam skoczek nie był jednak aż tak radykalny w opiniach. Gdy już odzyskał zdrowie w rozmowach z dziennikarzami podkreślał, że oprócz warunków pogodowych na upadek miał też wpływ jego błąd w trakcie lotu.
Bardzo ciężkie chwile po upadku Czecha przeżywała jego najbliższa rodzina. Żona Barbara spodziewała się dziecka. Trudno opisać słowami, co musiała czuć w pierwszych godzinach po wypadku swojego męża, gdy przez pierwszych kilkanaście godzin było zagrożone nawet jego życie. Lekarze ze Szpitala Uniwersyteckiego wykonali jednak świetną pracę. Opanowali kryzys i gdy wypisali pacjenta mogli być już spokojni, że po rehabilitacji wróci do zdrowia. Sama żona także mogła odetchnąć z ulgą. Jej mąż wszystko najgorsze miał już za sobą i stanął przed szansą odzyskania pełnej sprawności.
Stało się to bardzo szybko. Już latem 2007 roku, jako młody tata, Czech przyjechał do Polski. W Krakowie spotkał się z lekarzami, którzy skutecznie walczyli o jego życie. Nie zabrakło także rozmów z dziennikarzami. Mazoch kipiał energią. Był już szczęśliwym ojcem córki Victorii i snuł plany powrotu na skocznię. Kilka miesięcy później pojawił się na belce startowej w zawodach Pucharu Kontynentalnego. Jak sam opowiadał, odczuwał strach przed powrotem, ale tęsknota ze skokami okazała się silniejsza.
Powrotne zauroczenie skokami nie trwało jednak długo. Czech startował głównie w Pucharze Kontynentalnym. Nie osiągał wybitnych wyników i trudno było mu przebić się do Pucharu Świata. Z czasem zaczął również coraz częściej wracać myślami do upadku w Zakopanem. Pojawił się u niego strach przed kolejnym takim nieszczęściem na skoczni i ewentualnymi konsekwencjami zdrowotnymi. Był już przecież mężem i ojcem, dlatego nie mógł tak wiele ryzykować. W 2008 roku, w wieku zaledwie 22 lat, podjął decyzję o zakończeniu sportowej kariery.
Na początku myślał o pozostaniu przy skokach w roli trenera. Zmienił jednak zdanie. Pracuje w jednej z czeskich fundacji, która zajmuje się m.in. wspieraniem osób niepełnosprawnych. Pomaga również pozyskiwać środki finansowe na jej działalność. Skoków nie porzucił jednak zupełnie. Wspiera organizację Memoriału imienia jego dziadka - Jiriego Raski, mistrza olimpijskiego i wicemistrza świata w skokach.
Rywalizację skoczków ogląda, ale nie myśli o powrocie do dyscypliny w roli zawodnika. Obecnie jest szczęśliwym ojcem już dwóch córek. Trzy lata po przyjściu na świat Victorii urodziła się Vanessa.
Paradoks jego osoby jako skoczka narciarskiego pozostanie taki, że swoje najlepsze miejsce w Pucharze Świata osiągnął podczas feralnego konkursu w Zakopanem. Na półmetku zawodów Czech był 15. i ostatecznie wywalczył taką lokatę, ponieważ zmagań po jego dramatycznym upadku nie kontynuowano.
ZOBACZ WIDEO: Stefan Hula: Nie była to dla mnie łatwa sytuacja