Małysza Stoch już pobił. Teraz wyrówna wynik wielkiego Niemca?

Zdobyć złoto na wielkiej imprezie, a następnie powtórzyć to na innych prestiżowych zawodach - ta sztuka wcale nie jest łatwa. Od 30 lat nikomu to się nie udało. Teraz wszyscy patrzą na Kamila Stocha.

Ten sport zawsze budził ciekawość kibiców, nawet gdy Polacy nie odnosili w nim sukcesów. W latach 80-tych w wielu polskich miastach, miasteczkach czy wsiach pełno było "Mattich" i "Jensów". Dzieciaki upatrzyły sobie górkę, usypały "próg", zakładały "nartki" i naśladowały największe gwiazdy.

W skokach narciarskich trwała wówczas zacięta rywalizacja dwóch znakomitych zawodników - Mattiego Nykaenena i Jensa Weissfloga. Szli "łeb w łeb". Zdobyli identyczną liczbę medali na MŚ. Fin ma o jeden złoty krążek więcej z igrzysk olimpijskich. Za to Weissflog może się pochwalić innym osiągnięciem.
[ad=rectangle]
Jak podaje FIS, reprezentant byłej NRD jest ostatnim skoczkiem, który wygrał konkurs na skoczni normalnej na igrzyskach, a rok później zrobił to - na takim obiekcie - na MŚ. W 1984 roku w Sarajewie Weissflog w serii finałowej atakował z drugiego miejsca. 87 m dało mu olimpijskie złoto, bo prowadzący Nykaenen skoczył o trzy metry krócej. "Latający Fin" twierdził, że przegrał z powodu zatrucia pokarmowego.

Rok później - na MŚ w Seefeld - konkurs na skoczni normalnej odbywał się na Toni-Seelos-Olympiaschanze. To był obiekt o punkcie konstrukcyjnym... K-72 (zawody na dużej skoczni przeprowadzono na Bergisel w Innsbrucku). Weissflog zdeklasował rywali. Miał prawie 10 pkt. przewagi nad Andreasem Felderem. Nykaenen? Zajął dopiero 11. miejsce

Kolejni mistrzowie olimpijscy na mniejszej ze skoczni - Nykaenen (1988), Ernst Vettori (1992), Espen Bredesen (1994), Jani Soininen (1998), Simon Ammann (2002), Lars Bystoel (2006) i ponownie Ammann (2010) - nie potrafili 12 miesięcy później sięgnąć po złoto mistrzostw świata.

Weissflog był wielkim idolem Adama Małysza. Sportowiec z Wisły wielokrotnie to podkreślał. Z kolei Kamil Stoch nie pamięta tamtych występów Niemca na skoczni. W 1985 roku, gdy "Floh" - czyli "Pchła" - stawał na najwyższym stopniu podium MŚ, Polaka nie było jeszcze na świecie (urodził się dwa lata później).

W sobotę przekonamy się, czy zawodnik z Zębu pójdzie w ślady Weissfloga. Na Lugnet Arena odbędzie się konkurs na skoczni normalnej. Wojciech Fortuna, z którym rozmawialiśmy niedawno, jest wręcz pewny sukcesu Stocha. - W Falun pewnie będzie mistrzem świata. Bo kto, jak nie on? Będzie tak jak w Soczi. W takiej formie wygrywa się dwa razy - podkreślił mistrz olimpijski z Sapporo.

Owszem, Stoch po wyleczeniu kontuzji w zadziwiająco szybkim tempie dołączył do ścisłej czołówki, wygrał dwa konkursy Pucharu Świata. To jednak wcale nie oznacza, że w Falun jest skazany na złoto. Optymizm Wojciecha Fortuny tonuje Apoloniusz Tajner. Szef PZN przypomina o tym, jak loteryjny to sport.

- Jestem przekonany, że Kamil będzie gotowy do zdobycia tego złota. Natomiast tyle rzeczy się może wydarzyć... - mówił prezes Polskiego Związku Narciarskiego w programie Wirtualnej Polski "Sektor Gości". - Wystarczy, że pojawią się silne, przednie wiatry i Miran Tepes puści kogoś - któregoś Norwega, którzy są lotnikami, czy młodego Tepesa (syna Jurija - przyp. red.). Odleci za daleko, potem skrócenie rozbiegu, zmiana warunków i już mistrz jest wyłoniony. W skokach ze 100-procentową pewnością nie można powiedzieć, że ktoś wygra - zaznaczył Tajner.

Stoch nie raz, nie dwa na własnej skórze przekonał się, jak aura może popsuć rywalizację. Dlatego gdy padło pytanie o konkursy w Falun, odparł (w TVP): - Jadę z nadziejami na dobrą pogodę, rywalizację na najwyższym poziomie i przede wszystkim na równe, sprawiedliwe warunki.
[nextpage]
Przed rokiem Fortuna miał proroczy sen. Widział w nim Stocha na najwyższym stopniu podium. Gdy zapytaliśmy go o to, czy może znów miał podobną "wizję", trochę się obruszył. - Proszę pana, tym razem nic mi się nie śniło, ale byłbym głupi, gdybym w to nie wierzył - powiedział nam.

- Kamil zna tę skocznię w Falun, lubi tam skakać, już to pokazał - dodał Fortuna. To jednak odnosi się głównie dużego obiektu. Puchar Świata w ostatnim czasie gościł w Szwecji tylko raz - w lutym 2014 r. Stoch dwukrotnie bił rekord dużej skoczni (K-120). W kwalifikacjach uzyskał 129,5 m, w drugiej serii 134,5 m (i zajął czwarte miejsce). Długo jednak nie cieszył się tym osiągnięciem. Poprawił je Severin Freund (135 m), który triumfował we wspomnianym konkursie.

I to właśnie Niemiec uważany jest teraz za faworyta nr 1 do wygranej w obu konkursach indywidualnych. Tak przynajmniej twierdzą bukmacherzy. On sam jednak woli wypowiadać się ostrożnie. - Nie ma głównego faworyta. Wielu skoczków może lądować daleko. Zwłaszcza na skoczni normalnej zapowiada się bardzo wyrównana rywalizacja - powiedział Freund w jednym z ostatnich wywiadów przed MŚ.

- Nie ma wyraźnego lidera. Stoch, Freund i Prevc - taką trójkę wymienia prezes Apoloniusz Tajner. Trzeba się jednak liczyć także z Austriakami, Romanem Koudelką, nieobliczalnym Noriakim Kasaim czy Andersem Fannemelem.

Medal(e), po który Stoch może sięgnąć w Falun, jest ważny również z innego powodu. Skoczek z Zębu jest naszą największą nadzieją na podtrzymanie dobrej passy Biało-Czerwonych na mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym. Reprezentanci Polski zdobyli na nich 24 medale. Niemal 2/3 tego dorobku (15 medali) przypada na XXI wiek.

- Po pierwszych sukcesach Adama Małysza - w 1998 roku - była bieda w polskim sporcie, również w polskim narciarstwie - przyznał Apoloniusz Tajner w "Sektorze Gości". Przełom nastąpił w 2001 r. Skoczek z Wisły wygrał Turniej Czterech Skoczni, a potem zapoczątkował prawdziwy festiwal medalowy Polski na mistrzostwach świata. W Lahti (2001) zdobył srebro i złoto. Dwa lata później w Val di Fiemme nie miał sobie równych w obu konkursach indywidualnych.

Jedynymi zawodami w ostatnim 15-leciu, z których wróciliśmy z pustymi rękoma, były MŚ w Oberstdorfie (2005). "Orzeł z Wisły" jechał na nie jako jeden z faworytów, ale tym razem na podium go zabrakło. Na skoczni normalnej był szósty. Na dużej plasował się na trzeciej pozycji po pierwszej serii, ale zepsuł drugą próbę i spadł na jedenaste miejsce.

W 2007 roku Małysz zdobył czwarte i ostatnie złoto MŚ - w Sapporo. Później medalowy worek Biało-Czerwonych napełniała Justyna Kowalczyk - trzy medale, w tym dwa złote, w Libercu (2009), dwa srebra i brąz w Oslo (2011). W stolicy Norwegii pięknie z mistrzostwami świata pożegnał się Małysz. Był trzeci na skoczni normalnej, kilka tygodni później zakończył karierę.

Wreszcie poprzednie mistrzostwa w Val di Fiemme. Najbardziej liczyliśmy na Kowalczyk, ta jednak tylko raz stanęła na podium (srebro w biegu na 30 km stylem klasycznym). Kapitalnie spisał się za to Kamil Stoch, wygrywając na dużej skoczni, a drużyna - w dramatycznych okolicznościach - zapewniła sobie brąz.

Od tego momentu Polska oszalała na punkcie Stocha. Rok później - po dwóch złotych medalach Kamila w Soczi - to jeszcze się nasiliło. To wtedy media odtrąbiły: "Mamy nowego króla tego sportu", "Stoch pobił Małysza"! Sam Małysz przekazał symboliczną koronę w ręce Stocha, mówiąc: - Zamieniłbym moje cztery medale igrzysk (trzy srebrne i jeden brązowy - przyp. red.) na jedno złoto.

Czy w sobotę Kamil wyrówna osiągnięcie wielkiego Weissfloga? Przychylność niebios ma zapewnioną. Polscy skoczkowie zamieszkali w Falun w klasztorze Sióstr Brygidek. - Jestem praktykującym chrześcijaninem i cieszę się, że mamy taką możliwość. Będziemy wspierani podwójnie - powiedział Stoch w rozmowie z TVP.

Źródło artykułu: