Od początku sezonu nie działo się dobrze w polskich skokach. Nie było tak tragicznie jak rok temu, ale po tym, co robili nasi skoczkowie kilka lat wstecz, trudno było cieszyć się z pojedynczych miejsc Biało-Czerwonych w dziesiątce.
Pocieszaliśmy się jednak, że to tylko start sezonu, że najważniejsze imprezy dopiero przed nami i forma Polaków będzie rosła. Oberstdorf brutalnie zweryfikował jednak te nadzieje. Gdyby nie najlepszy wynik w sezonie Pawła Wąska (10. miejsce), w wielu polskich domach atmosfera po konkursie przypominałaby stypę.
Wydawało się, że po tym, jak w sobotę skompromitował się Dawid Kubacki, gdy nie był w stanie pokonać zaledwie 12 zawodników i awansować do konkursu, gorzej być już nie może. Niestety Piotr Żyła i Aleksander Zniszczoł dołączyli do kolegi z kadry. Dzień później oddali fatalne skoki. I nie ma co zwalać winy na wiatr.
ZOBACZ WIDEO: Dramatyczny czas w życiu Pawła Nastuli. "Ciągle czuję jej obecność"
Jan Hoerl skakał dwie belki niżej niż Żyła oraz Zniszczoł i przy jeszcze silniejszym wietrze w plecy. Austriak uzyskał 134,5 metra i był drugi na półmetku. Żyła i Zniszczoł skoczyli ponad 10 metrów bliżej, przegrali swoje pary i drugą serię oglądali jako kibice. Wstyd, biorąc pod uwagę, że Zniszczoł czy Żyła mieli być liderami Biało-Czerwonych w turnieju.
Polaków od najlepszych dzieli przepaść i porównanie z Hoerlem, drugim skoczkiem konkursu w Oberstdorfie, najlepiej to obrazuje. Generalnie, czym dalej w sezon, tym Polacy skaczą coraz gorzej. Zdarzają się pojedyncze wystrzały, jak w niedzielę Paweł Wąsek, ale nie widać w tym jakiejkolwiek stabilizacji i logicznego planu. Kadrą rządzi przypadek.
Nie mam zaufania do metod pracy Thomasa Thurnbichlera. I nie zmienia tego 10. miejsce Wąska w Oberstdorfie. W poprzednim sezonie, gdy kadrze też nie szło, wskazano kozła ofiarnego. To Marc Noelke, asystent Thurnbichlera, miał przetrenować skoczków i stracił pracę jeszcze w trakcie sezonu. Teraz Niemiec nie pracuje już z reprezentacją, a przygotowania miały wyglądać zupełnie inaczej.
Może i wyglądały inaczej, ale efekt jest podobny - kadra, zwłaszcza ci najbardziej doświadczeni skoczkowie, jak odstawali od najlepszych, tak dalej odstają. Skoro wyrzucenie Noelke nic nie dało i Thurnbichler przez ponad rok nie jest w stanie na dobre wyprowadzić kadry z kryzysu, to trudno wierzyć, że zrobi to w najbliższych kilku tygodniach.
Jestem za tym, by dawać trenerom szansę na wyjście z kryzysu, ale nie może to trwać wiecznie. Tym bardziej że sami skoczkowie sprawiają wrażenie, że coraz mniej ufają Austriakowi. Kadra przypomina tykającą bombę, która prędzej czy później wybuchnie. Już słowa Kubackiego przed sezonem mogły dać do myślenia. Mówił nam wtedy, że ufa Thurnbichlerowi, ale kontroluje jego metody pracy.
Skoro już wtedy miał wątpliwości, to jaką wiarę w to, co mówi trener, Kubacki może mieć teraz, gdy skacze tragicznie i nie jest w stanie nawet awansować do konkursu? Żadną. Trzeba też zapytać, po co w ogóle Kubacki został zabrany do Niemiec, skoro skacze tak źle. Niestety najbardziej prawdopodobny jest scenariusz, że jego młodsi koledzy skakali na treningach jeszcze gorzej...
Wystarczy spojrzeć, co Biało-Czerwoni "wyprawiali" na zapleczu elity. W Pucharze Kontynentalnym w Engelbergu, w pierwszym konkursie, wszyscy Polacy byli gorsi od 52-letniego Noriakiego Kasai. Klęska, po której naprawdę można uwierzyć, że w tej mizerii i tak najlepszy był Kubacki, który później zderzył się ze ścianą elity w Oberstdorfie.
Thurnbichler nie jest w tej chwili kapitanem, który wie, dokąd zmierza jego statek. Raz mówi, że Kubackiego w Wiśle stać na walkę o najlepszą piątkę, tydzień później - że inni jego podopieczni są przygotowani na najlepszą szóstkę, a później wyniki brutalnie weryfikują te słowa.
Rezultaty to jedno, ale niepokoją też słowa skoczków. Dawid Kubacki nie jest jedynym, który ma wątpliwości co do metod pracy Thurnbichlera. Po Oberstdorfie dołączył do niego Aleksander Zniszczoł. - Faktycznie jest może za dużo takiego szukania, a tu to, a tu to. Jak wejdę na skocznię i skoczę pierwszy skok dobrze, to kontynuujmy zamiast "ale zrób to tak" - wypalił przed kamerą Eurosportu (więcej TUTAJ). Czy tak mówi skoczek, który ufa trenerowi?
Trzy tygodnie temu, po zawodach w Wiśle Adam Małysz, prezes PZN mówił, że prawdziwa weryfikacja pracy Thurnbichlera nastąpi po mistrzostwach świata w Trondheim. Mam obawy, że wtedy może być już za późno. Nie ma żadnego argumentu, by wierzyć, że w Norwegii Polacy zaczną nagle skakać tak jak obecnie Austriacy, Niemiec Paschke i jeszcze kilku innych skoczków.
Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty