To nie żart. Jury w ogóle nie wyciąga wniosków. Już raz w tym sezonie, na początku lutego w Willingen, rozgrywano "na siłę" mikst. Efekt? Zawody dłużyły się w nieskończoność, ogromna loteryjność i ekstremalnie długi skok, ponad 160. metr, zakończony upadkiem już prawie na płaskim Timiego Zajca.
To cud, że Słoweniec nie doznał groźnej kontuzji. Jakie sędziowie wyciągnęli wnioski z tej lekcji? Żadne. Niespełna dwa miesiące później zawodnikom i kibicom "zaserwowano" jeszcze bardziej skandaliczne widowisko.
Wystarczyło tylko raz spojrzeć na wykresy pomiaru wiatru, jaki wiał w niedzielne popołudnie w Lahti, by podjąć jedyną tego dnia słuszną decyzję i odwołać zawody. Gdy wiatr co chwila zmieniał kierunek, do tego momentami na progu - w najważniejszym momencie skoku - przekraczał 5 m/s, nie trzeba było być wielkim znawcą skoków, by pomyśleć, że konkurs będzie loteryjny, a momentami wręcz niebezpieczny dla zawodników.
Jury miało jednak inne zdanie. Zachowało się jakby na początku lutego sceny w Willingen nie miały miejsca. Z uporem, mimo że wiatr nie zmniejszał się, rozgrywano pierwszą serię. Show musiało trwać. Bez względu na to, że jeden zawodnik miał odjęte 12 punktów za wiatr pod narty, by kolejny miał tyle samo dodanych za podmuchy w plecy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co za trening Polaków! "Dziewczyny się za mną uganiają"
Nie szalejące przeliczniki, do czego niestety mogliśmy już w tym sezonie przyzwyczaić się, były jednak najgorsze. Kilkukrotnie podczas tych zawodów serce kibiców i trenerów przyspieszyło, gdy widziało się, z jak silnymi podmuchami zmagają się w powietrzu skoczkowie.
Aleksander Zniszczoł miał tak mocny czołowy wiatr, że wręcz "wyrywało" mu narty. Czy w jego skoku, i jeszcze przy kilku innych zawodnikach, rzeczywiście mieliśmy "bezpieczeństwo przede wszystkim", czyli hasło, jakie często powtarzają sędziowie? Mam spore wątpliwości.
- To nie była dobra reklama skoków. Momentami było groźnie. Wystarczyłoby, żeby jeden ze skoczków zrobił zły ruch w złym momencie i byłby wypadek - mówił po konkursie, przed kamerami Eurosportu, Thomas Thurnbichler, szkoleniowiec polskich skoczków.
Nic dodać, nic ująć. Nikt nie miał pewności, nawet Borek Sedlak, jakie warunki zastanie skoczek przy wyjściu z progu. Przy tak zmiennych podmuchach skoczek miał inne warunki jak odpychał się od belki startowej i przy wyjściu w powietrze.
Polacy na loterii losowali różnie. 19-letni Jan Habdas trafił świetnie i osiągnął najlepsze w karierze 11. miejsce. Kamil Stoch czy Piotr Żyła tyle szczęścia już nie mieli i zajęli pozycje pod koniec drugiej dziesiątki. Wygrał Ryoyu Kobayashi. Wyniki zeszły jednak na dalszy plan. Wobec tego, co wyprawiał wiatr, najważniejsze że wszyscy bezpiecznie wylądowali i zdrowi wylecą z Lahti.
A jury nie po raz pierwszy i ostatni po prostu postawiło na swoim. Kibice dostali "widowisko" złożone z jednej serii, która trwała prawie dwie godziny. W jej trakcie zobaczyli, jak dominator sezonu, będący nadal w świetnej formie Halvor Egner Granerud ląduje na buli i zajmuje 46. miejsce.
Widzieli, jak kilku skoczków ironicznie klaszcze po skokach i dziękuje sędziom za warunki, w jakich skakali. Do znudzenia "serwowano" im też obrazki, jak skoczek wchodzi, schodzi i ponownie wchodzi na belkę startową, a obok szaleją na czerwono strzałki z wiatrem. To była antyreklama. Jury nie wyciąga żadnych wniosków i najsmutniejszy w tym wszystkim jest fakt, że podobnie marne widowiska zobaczymy w kolejnym sezonie niejednokrotnie.
Skoki narciarskie zmierzają donikąd.
Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
Norwegowie napisali to wprost po wpadce Graneruda
"Farsa", "antyreklama skoków". Zawrzało po konkursie w Lahti