W tym artykule dowiesz się o:
Eliminacje straciły sens. Gramy je w grupie
W tym roku po raz pierwszy w historii w europejskim czempionacie udział biorą 24 drużyny, czyli na dobrą sprawę pół Europy. Biorąc pod uwagę liczbę potentatów, którzy od lat wiodą prym na kontynencie, czyli Polskę, Francję, Włochy, Rosję plus ewentualnie grupę pościgową w postaci np. Belgii, Niemiec i Bułgarii to zdecydowanie za dużo. Chęć otwarcia się na szersze grono jest zrozumiała, ale i tak przecież dotąd w Eurovolleyu brało udział 16 drużyn i już wtedy poziom niektórych spotkań wołał o pomstę do nieba.
Czemu służą mecze typu Rumunia - Grecja czy Ukraina - Czarnogóra? Patrząc także m.in. na frekwencję na nich (o czym więcej tutaj), z całym szacunkiem, ale to są mecze godne co najwyżej eliminacji do mistrzostw Europy.
A może by tak chociaż raz spojrzeć w kalendarz? Nie, to zbyt trudne
Rozszerzeniem formatu do 24 drużyn wydłuża się też samo wydarzenie w i tak już rozdętym do maksimum siatkarskim kalendarzu. Rozgrywanie jeszcze Pucharu Świata ledwie dwa dni po zakończeniu mistrzostw Europy to po prostu skandal. Jest wielce prawdopodobne, że w czwórce zagrają Rosja, Włochy i Polska. Teoretycznie ekipy te będą miały mniej niż 48 godzin na przetransportowanie się z Francji do Japonii na turniej, który - ze sportowego punktu widzenia - nie daje absolutnie nic.
ZOBACZ WIDEO: ME siatkarzy. Polska - Ukraina. Paweł Zatorski: Kombinacje nie popłacają. Nie wypadało przegrać
Przerażające jest to, że zarówno w CEV, jak i w FIVB ktoś do tego dopuścił. Na szczęście Vital Heynen ma do dyspozycji tak szeroki skład, że na pierwsze dni Pucharu Świata do Japonii uda się zupełnie inna kadra niż ta, która bierze udział w mistrzostwach Europy. Ciekawe, czy zdąży dolecieć sztab szkoleniowy?
Antymistrzowie logistyki
- 2 października startują prace nad promocją - podejmiemy decyzję co i jak promować. Chcielibyśmy zebrać wszystkie informacje także w najmniejszych zakątkach Europy. Mamy czas na to, by pracować w inny sposób niż dotychczas. Chcemy, by te mistrzostwa naprawdę były międzynarodowe. Mamy na przygotowanie dwa lata - słyszeliśmy od prezydenta CEV Aleksandara Boricicia dwa lata temu.
Jak wygląda praktyka? System, w którym właściwie drabinkę można byłoby wyrzucić do kosza, bo i tak trzeba zmienić ją, by gospodarz grał maksymalnie jak najdłużej u siebie. Podczas ME kobiet właściwie do samego końca nie wiedzieliśmy, z kim zagramy. U innych zespołów dochodziła jeszcze kwestia miejsca.
Tu sytuacja okazała się nieco prostsza, ale rozbijanie 1/8 i 1/4 finału na cztery kraje, a półfinał na dwa to już naprawdę rozmienianie się na drobne. A ze sportowego punktu widzenia faworyzowanie tego, kto będzie grał w "paryskiej" części drabinki, bo tam rozegrany zostanie jeden z półfinałów, a także mecze o 3. i 1. miejsce. Zespoły, które przyjadą na te spotkania z Ljubljany nie będą w uprzywilejowanej sytuacji.
Nie o taką "drabinkę" chodziło
Kiedy dochodzi do meczu o charakterze międzynarodowym w Polsce, jak Liga Narodów, mistrzostwa Europy czy świata, a także mecze Ligi Mistrzów, wielokrotnie dochodzi do absurdów w postaci mierzenia miarką odległości band reklamowych od boiska i ławki rezerwowych, weryfikacji wózków na piłki itp. Tymczasem za granicą CEV pozwala na to, by miejsca dla komentatorów telewizyjnych ulokowane były po drabince, jak w Amsterdamie.
Ponadto, jak opowiadali dziennikarze Polsatu Sport, w Amsterdamie nie było żadnej kontroli ochrony na wejściu, a zawodnicy wchodzili do hali i wychodzili z niej tym samym wejściem co kibice. Całe szczęście, że w większości byli tam fani z Polski i nic złego się nie stało.
A zawodnicy i drużyny niech radzą sobie same
Do absurdalnej sytuacji doszło we wtorek w polskiej grupie D, kiedy - zgodnie z harmonogramem - wszystkie drużyny musiały przeprowadzić się z Rotterdamu z hali na kilkanaście tysięcy osób do Amsterdamu, gdzie obiekt mieści ledwo ponad dwa tysiące widzów. Pomińmy już, kto w ogóle pozwolił w takiej hali rozgrywać mistrzostwa Europy, ale sam fakt, że zespoły musiały przenosić się z miejsca na miejsce w dniu meczu to już jest co najmniej nieporozumienie.
Polacy grali mecz z Czechami w poniedziałek o 20:00. We wtorek rano wymeldowali się z hotelu, potem pokonali stukilometrową trasę z Rotterdamu do Amsterdamu, Oczywiście stali w korkach, więc w autokarze był czas na odprawę i krótkie wideo. Później szybki rozruch, meldowanie w hotelu i wyjazd na mecz z Czarnogórą, który rozpoczynał się o 17:00. Dobrze, że w ogóle na niego zdążyliśmy. Od takich operacji powinien być właśnie dzień przerwy, ale widocznie nikt w CEV na to nie wpadł, bo w siedzibie europejskiej konfederacji powstaje kolejny genialny pomysł pokroju żółto-zielonych piłek w Lidze Mistrzów czy zielonych koszulek dla libero, by zademonstrować światu, jak bardzo sport idzie w parze z ekologią.