Upadek szczecińskiej drużyny to jedno z najsmutniejszych wydarzeń 2018 roku w polskiej siatkówce. Klub miał mocarstwowe plany, ściągnął do siebie wielkie gwiazdy, jak Bartosz Kurek, Matej Kazijski i Radostin Stojczew, ale szybko okazało się, że jest papierowym tygrysem, niezdolnym do wywiązania się z zawartych z zawodnikami kontraktów.
13 grudnia prezes Stoczni Jakub Markiewicz poinformował o wycofaniu klubu z rozgrywek PlusLigi. "W tym najtragiczniejszym dla mnie osobiście momencie mojego siatkarskie życia chciałbym przede wszystkim przeprosić zawodników, trenerów, całe grono wspaniałych kibiców siatkówki wypełniających tysiącami halę, w której rozgrywaliśmy ligowe spotkania i całe środowisko siatkarskie w Polsce. Nigdy nie podejrzewałem, że będą uczestnikiem tak fatalnych wydarzeń związanych z ukochaną przeze mnie dyscypliną sportu" - napisał w wydanym wówczas oświadczeniu.
Czytaj także:
- "Nie liczą się z naszym zdrowiem". Michał Kubiak ostro o działaczach FIVB
- Reprezentacja Polski siatkarzy zagra na Uniwersjadzie w Neapolu
Okazuje się, że problemy byłych szefów Stoczni nie dobiegły jeszcze końca. Po kilku miesiącach ciszy wokół nieistniejącego już klubu zwrotu części dotacji na 2018 rok zaczęło domagać się miasto Szczecin, które przekazało na funkcjonowanie klubu 1,2 miliona złotych.
Radio Szczecin informuje, że po przeanalizowaniu sprawozdania finansowego, złożonego przez działaczy Stoczni w styczniu, władze miasta doszły do wniosku, że skoro klub wycofał się z rozgrywek Plusligi 13 grudnia, a zatem 18 dni przed końcem umowy, powinien za ten okres zwrócić pieniądze. Urzędnicy wyliczyli, że Stocznia musi oddać z otrzymanej dotacji 48 tysięcy złotych.
Działacze nieistniejącego już klubu mają dwa tygodnie na zwrócenie wymienionej kwoty. Jeśli tego nie zrobią, miasto Szczecin wstąpi na drogę sądową.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Anegdoty z szatni Legii. "Hasi skrytykował mnie za sposób chodzenia w szpilkach"