Michał Kaczmarczyk: Panowie, to już nie jest śmieszne. Ogarnijcie w końcu LSK (komentarz)

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Tomasz Fijałkowski / Kadr z meczu E.Leclerc Radomka Radom - KSZO Ostrowiec Świętokrzyski
WP SportoweFakty / Tomasz Fijałkowski / Kadr z meczu E.Leclerc Radomka Radom - KSZO Ostrowiec Świętokrzyski
zdjęcie autora artykułu

To wszystko zaszło już nieco za daleko. Za dużo jest w naszej kobiecej siatkówce patologicznych sytuacji, do których by nie doszło, gdyby nie bezczynność i ciche przyzwolenie na nieuczciwość. Panowie prezesi, to ostatni dzwonek!

Faza pucharowa Ligi Siatkówki Kobiet toczy się swoim rytmem, natomiast na jej uboczu rozgrywa się konflikt, który jest ciekawszy od większości meczów LSK w tym sezonie. Oczywiście jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze, i to zaległe (nic nowego u polskich siatkarek).

Historia przedstawia się tak: obecnie pierwszoligowy MKS Dąbrowa Górnicza ma zaległości wobec swoich byłych zawodniczek, w tym Patrycji Balmas, obecnie grającej w Banku Pocztowym Pałac Bydgoszcz. Zawodniczka podpisała z klubem dwie umowy: klasyczny kontrakt sportowy i umowę wizerunkową. Umowa wizerunkowa w warunkach polskiej siatkówki jest zawierana na dobrą sprawę tylko po to, by klub przerzucił na nią większość wynagrodzenia zawodniczki i odprowadzał od niego mniejsze składki. Zwykle w tzw. wizerunkach pośredniczy podmiot inny niż zawodniczka i klub, może to być jakaś zagraniczna lub polska firma, na przykład ta, w której działa agent zawodniczki.

Julia Nowicka: Widzę, ile czeka mnie jeszcze pracy. I to jest super W umowie wizerunkowej między Balmas i MKS-em pośredniczyła Alicja Malinowska, była siatkarka i menadżerka agencji Top Volley Group, do której należy także Jakub Dolata. Jakiś czas temu siatkarka Pałacu upomniała się o swoje pieniądze, ale nie chciała ich od klubu, tylko właśnie od Malinowskiej, która pomogła jej w zawarciu umowy wizerunkowej.

ZOBACZ WIDEO Lewandowski o mentalnym podejściu reprezentacji Polski. "Musimy zagrać dwa równe mecze"

Balmas miała skierować pozew przeciwko agentce Top Volley Group i w ten sposób skłonić ją do wypłaty zaległych klubowych pensji z jej własnych pieniędzy. To wywołało zdecydowaną reakcję jej męża, dziennikarza Huberta Malinowskiego, który starał się nagłośnić tę sprawę. Żeby było jasne: zawodniczka nie złamała w żaden sposób prawa, po orzeczeniu sądu komornik jak najbardziej mógł zająć konto Malinowskiej i jej męża, a pozwani mogli to orzeczenie zaskarżyć, co zresztą zrobili.

Jak tłumaczy sam Malinowski, chodzi o złamanie koleżeńskiej umowy i stworzenie niebezpiecznego precedensu, w którym kluby zalegające wypłaty będą spać spokojnie, bo siatkarki będą pozywać swoich menadżerów albo inne podmioty, które pomagały im zawierać "wizerunki". Kiedy usłyszałem od niego o tej sprawie, zastanawiałem się przez jakiś czas, jak to ugryźć. Z jednej strony temat jest ciekawy, głośny i z pewnością wzbudzi zainteresowanie, z drugiej nie zależało mi na podejrzeniach, że bronię interesów jakiegoś menadżera albo znajomego dziennikarza, angażując się w ich wojnę.

Dlatego pozwolę sobie na niewyrażanie własnej opinii w tym sporze, po prostu chciałbym mieć nadzieję, że to pierwsza i ostatnia taka sytuacja, a wymiar sprawiedliwości stanie na wysokości zadania. Bo kiedy spojrzeć na to, co dzieje się w polskiej kobiecej siatkówce, to ręce opadają i chwilami ma się dość. Jeżeli ktokolwiek czerpie jeszcze przyjemność ze śledzenia LSK i zwyczajnie chce mu się to wszystko oglądać, należy mu się medal.

Skoro już jesteśmy przy temacie dąbrowskiego MKS-u: w zeszłym roku wśród zainteresowanych krążył złożony przez spadkowicza z LSK wniosek o ogłoszenie upadłości. Klub niemalże konał przez milionowe zaległości i wśród agentów byłych siatkarek MKS-u zrodziła się obawa, że nie odzyskają ani złotówki długu. Dlatego zdecydowana większość z nich poszła z MKS-em na ugodę i obniżyła swoje wymagania wobec dłużnika.

Sęk w tym, że nie wszyscy sprawdzili, że wniosek upadłościowy co prawda został złożony, ale już nie opłacony. Zatem postępowanie nie miało prawa ruszyć z miejsca, a MKS przeżył i dzięki "straszakowi" uzyskał licencję na grę w pierwszej lidze. Mówimy cały czas o klubie, którego obecne zawodniczki nie otrzymywały pensji od grudnia i poważnie zastanawiały się, czy przystępować do fazy play-off pierwszej ligi.

Kto na to wszystko pozwolił? Przecież nie byłoby ani tej sytuacji, ani kuriozalnego sporu Balmas z agentką, gdyby ktoś kilka lat wcześniej w PLS powiedział: musimy zrobić porządki, bo kilku prezesów robi sobie żarty z całych rozgrywek i działa na szkodę spółki. Tymczasem mamy to, co mamy, i nie dotyczy to wyłącznie kobiecej siatkówki, bo ostatnio głośno o swoje upominają się byli siatkarze i trenerzy Tauron AZS-u Częstochowa. Przez całe lata udawano, że problem nie istnieje, ale na szczęście o patologiach mówi się coraz więcej i odważniej.

Ostatnio odezwał się Jacek Grabowski, któremu zaczęło przeszkadzać to, że dziennikarze Polsatu umieszczają jego #VolleyWrocław na równi z klubami z Ostrowca Świętokrzyskiego czy Piły. - Słyszy się od kilku lat, że w niektórych klubach podpisuje się umowy, z których nie potrafią się później wywiązać. Dlatego się teraz odzywam, bo trzeba bić na alarm i zakończyć taką sytuację raz na zawsze! - grzmiał prezes.

LSK: mecz zrywów w Łodzi. Grot Budowlani bliżej czwórki Bardzo ładne słowa, ale w tym samym wywiadzie Grabowski stwierdził: - Kontakt między nami prezesami jest niezły, mam wrażenie coraz lepszy z każdym sezonem, atmosfera jest dobra. Tyle tylko, że na razie nie wychodzą nam wspólne działania - i w tym momencie można się tylko cierpko uśmiechnąć. Skoro członek rady nadzorczej PLS wyżej stawiał dobrą atmosferę wśród prezesów nad interes ligi i zawodniczek, trudno mu współczuć, bo dostał to, czego chciał. Przecież chcącemu nie dzieje się krzywda, a jeżeli dopiero ktoś teraz zauważa, że kilka czarnych owiec doprowadziło do upadku ligi i szeregu patologicznych sytuacji... Ręce opadają po raz kolejny.

Ale może i dobrze, że niektórzy zaczynają się budzić. Jeżeli PLS nie zrobi niczego w swoim interesie, za jakiś czas okaże się, że absolutnie nikt nie będzie transmitował meczów LSK ani relacjonował jej spotkań (nawet, o zgrozo, WP SportoweFakty). A mecze z trybun będą oglądali wyłącznie prezesi klubów i rodziny siatkarek, czyli jedyne osoby, których całe rozgrywki będą obchodziły. Jeżeli nie chcecie tego, to może czas najwyższy zrobić... cokolwiek?

Źródło artykułu: