"Co dzień grasz o wszystko, bijesz się o przyszłość, bo jutro już trwa. Ciągle grasz o wszystko, musisz wykorzystać, co tylko się da" - prosty, oczywisty w swojej wymowie i okraszony wywołującą lekką niestrawność dozą patetyzmu tekst hymnu mistrzostw Europy dobrze oddawał sytuację, w jakiej przed meczem z Finlandią byli Polacy. Po porażce z Serbią 0:3 na PGE Narodowym, Biało-Czerwoni znaleźli się pod ścianą nie tyle ze względu na wynik, bo nawet porażka nie zabierała im szans na awans do baraży o ćwierćfinał, ale na wizerunek.
Mistrzowie świata, absolutna czołówka narodowych reprezentacji, kandydaci do medalu ME 2017 - w przypadku porażki z zespołem ze średniej europejskiej półki wszystkie te określenia okazałyby się fałszywe. A turniej, który miał być dla nas wielkim świętem, stałby się jeszcze smutniejszy, niż po inauguracyjnej wtopie.
- Jestem pewien, że znajdziemy się w czwórce - mówił po porażce z Serbią Grzegorz Łomacz. - Jesteśmy faworytem do medalu i mamy wszystkie papiery na to, żeby być w półfinale - wtórował mu Fabian Drzyzga. Takie słowa brzmiałyby wiarygodnie tylko w przypadku zwycięstwa nad Finami.
A ci nie zamierzali ani odrobinę ułatwiać Polakom zadania. I to zarówno na boisku, jak i na trybunach. Przed meczem wokół trójmiejskiej Ergo Areny zamiast zwyczajowo biało-czerwonego tłumu kręciła się gawiedź w kolorach białym, czerwonym i niebieskim. A po rozpoczęciu spotkania solidna grupa fanów "Suomich" dzielnie odpowiadała naszym kibicom rykiem na całą halę, wraz z kolejnymi akcjami wygranymi przez swoją ekipę.
ZOBACZ WIDEO Ferdinando De Giorgi widzi w Serbach faworytów do wygrania ME 2017
Na początku pierwszego seta Finowie mieli więcej od Polaków okazji do okrzyków na całe gardło. Nasza drużyna, w składzie prawie niezmienionym w porównaniu do starcia z Serbią (tylko powracający do zdrowia Mateusz Bieniek zastąpił Łukasza Wiśniewskiego), miała problem z zagrywką rywali i nie potrafiła przebić się z piłką w boisko przez ich świetną obronę. 4:8 na pierwszej przerwie technicznej i 12:16 kazało sądzić, że formuła tej drużyny zaproponowana przez Ferdinando De Giorgiego albo jeszcze nie zaczęła działać, albo po prostu się nie sprawdza.
Na szczęście w porę, przynajmniej tym razem, obudził się drzemiący gigant polskiej siatkówki Bartosz Kurek. Kilka razy huknął z zagrywki tak, że Finowie, którzy asami przyjęcia nie są, odbijali piłkę w trybuny. Nasi siatkarze wyszli na prowadzenie 19:18, a do pierwszego w tym turnieju wygranego seta wystarczył im właśnie dobry serwis - najpierw as Grzegorza Łomacza, potem Michał Kubiaka przy piłce setowej i to, co zaczęło się tak niepokojąco, skończyło się wygraną 25:23.
Kiedy już udało się złamać rywali zagrywką, dalej poszło już z górki. Do serwisu Polacy dołączyli blok, rozluźnili się i zaczęli swobodniej grać w ataku. Tym razem to oni szybko objęli kilkupunktowe prowadzenie, to oni kazali Finom się gonić. Ale tych forsowne tempo wcale nie zniechęciło. Wykorzystywali problemy naszych przyjmujących, nieustannie męczyli ich trudnymi "floatami", i bronili z wielkim poświęceniem. W jednej z akcji Kubiak już zaczął się cieszyć po swoim ataku, ale piłka wróciła jeszcze po gry i po dłuższej wymianie w końcu spadła po polskiej stronie.
Przy wyniku 19:18 Finów De Giorgi wziął czas, a potem odnaleźli drogę, która doprowadziła ich do wygranej w pierwszym secie - drogę przez zagrywkę. Najpierw asa zagrał Bieniek, kolejnego dołożył rezerwowy Łukasz Kaczmarek. A potem uderzył jeszcze tak, że po długiej, ciekawej akcji swój pierwszy punkt w "dorosłej" kadrze na ważnej imprezie zdobył atakiem z krótkiej MVP i złoty medalista młodzieżowych mistrzostw świata Jakub Kochanowski.
Na Kochanowskiego rzucił się Paweł Zatorski, gratulowali mu też pozostali reprezentanci. W nagrodę De Giorgi zostawił żółtodzioba na boisku do końca seta. Który nie potrwał już długo. 25:21 i 2:0 dla naszej drużyny.
W trzeciej partii wreszcie miało się wrażenie, że lekko fałszująca wcześniej polska orkiestra wreszcie zaczyna grać w jednym rytmie. W końcu w każdej akcji widać było energię i zaciętość, a po wygranych piłkach radość bez śladów przymuszania się do niej.
W końcu więcej życia pokazywał na boisku Kurek, między kolegami jak szalony biegał Zatorski. Kochanowski, który został na placu gry po drugim secie, nie pokazywał cienia debiutanckiej tremy. Kubiak pokazał obronę, która przypomniała dlaczego ma pseudonim "Dzik", a w dzikiego zwierza po udanych atakach zamieniał się Konarski.
I choć długo wynik krążył wokół remisu, w decydujących fragmentach drużyna z czołówki grała z europejskim średniakiem i ograła go do 19. Po tym meczu wiemy, że nasza drużyna nadal jest w tej czołówce. Musi tylko wiedzieć, że detonacja energetycznej bomby jest niezbędna w każdym spotkaniu, i najlepiej już na początku pierwszego seta.
Przetrwaliśmy. Do ostatniego meczu fazy grupowej podchodzimy bez noża na gardle, a przynajmniej bez takiego, przez który po szyi płynie już delikatna strużka krwi. W poniedziałek mecz z zaskakująco dobrze spisującą się w tym turnieju Estonią (porażki z Finlandią i Serbią po 2:3). I pewnie też przetrwamy. Pewnie zagramy w Krakowie baraż ze Słowenią lub Bułgarią. Przed nim, dla poprawy umiejętności survivalu, dobrze będzie pooglądać "Beara" Gryllsa.
ME 2017, 2. kolejka gr A:
Polska - Finlandia 3:0 (25:23, 25:21, 25:19)
Polska: Fabian Drzyzga, Bartosz Kurek, Michał Kubiak, Dawid Konarski, Mateusz Bieniek, Bartłomiej Lemański, Paweł Zatorski (libero) oraz Grzegorz Łomacz, Rafał Buszek, Łukasz Kaczmarek, Jakub Kochanowski.
Finlandia: Eemi Tervaportti, Niklas Seppanen, Elviss Krastins, Tomii Siirila, Sauli Sinkkonen, Olli-Pekka Ojansivu, Lauri Kerminen (libero) oraz Henrik Porkka, Antti Siltala.
Sędziowie: Fabrizio Saltalippi (Włochy), Fabrice Collados (Francja).
Widzów: 9500.
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)