Bez skrzydeł nie da się lecieć. Czeski błąd kosztował nas mundial (komentarz)

PAP
PAP

Ile wystarczy czasu, by zmarnować wysiłek kilkunastu dni przygotowań? Osiem minut. Tyle potrzebowały polskie zawodniczki, by przegrać niemal wygrany mecz z Czeszkami i tym samym odpaść z walki o mundial w Japonii.

Utrata kontroli nad meczem i rozpaczliwe ratowanie sytuacji to właściwie codzienność w damskiej siatkówce, a fani tej dyscypliny wykupują zapobiegawczo zapasy waleriany i melisy, by przeżyć oglądanie tych pościgów i wybuchów. Można przegrać, prowadząc w tie-breaku 8:0 jak siatkarki Taurona MKS-u Dąbrowa Górnicza w ligowym półfinale; można być gwiazdozbiorem reprezentującym dumnie Eczacibasi Vitra Stambuł, prowadzić 2:0 z VakifBankiem Stambuł, wygrywać 20:10 w trzeciej partii i efektownie zmarnować cały swój meczowy dorobek. Czasem da się wytłumaczyć tak zapadające w pamięć przestoje błędami siatkarek lub trenera, a czasem po prostu należy uznać, że wybrało się zły kolor w ruletce życia lub stanęło się po niewłaściwej stronie mocy.

To, co wydarzyło się na Torwarze w meczu Polska - Czechy, niektórzy próbowali tłumaczyć żartobliwie (połykając jednocześnie łzy): Polkom wychodziło wszystko, gdy grały na lewej stronie parkietu, prawa była najwidoczniej przeklęta.

Nie zmienia to faktu, że wszyscy obserwujący sobotnie spotkanie byli w szoku, gdy Biało-Czerwone przy stanie 8:2 w piątym secie nagle zapomniały, jak się punktuje i w tym wypadku nie pomógłby nawet egzorcysta. Być może wystarczyłaby jedna, dwie udane akcje, by pogubione Czeszki dalej uderzały daleko poza pole punktowe. Wszystko było wtedy przeciwko gospodyniom, nawet sędzia liniowy, który uznał idealne trafienie Gabrieli Polańskiej w linię 9. metra za atak autowy. Ale gdybanie niczego nie naprawi.

A przecież byliśmy dumni z kadrowiczek Jacka Nawrockiego, gdy wyszarpały Czeszkom pierwszego seta niemal z gardła (35:33!). Polki umiały odbić się po porażce 14:25 w kolejnej części meczu i odpowiedzieć pięknym za nadobne, nie mówiąc już o tym, ile nadziei wlał w serca kibiców start tie-breaka, gdy wydawało się, że reprezentantki Polski trzymają ster i już go nie puszczą.

Co pozostało, gdy opadł bitewny kurz? Fatalna atmosfera, chóralne zwalnianie Nawrockiego przez triumfujących w tej chwili krytyków jego poczynań i lawina komentarzy o pogrzebie polskiej siatkówki kobiet. Czyli to samo, co cztery lata temu, wystarczy wymienić nazwisko Nawrocki na Makowski. Można dodać apele o reformę fatalnego szkolenia siatkarskiej młodzieży i zatrudnienie psychologa do kadry. Zestaw błagań i próśb jest od lat ten sam i tradycyjnie nic z tego nie wynika.

ZOBACZ WIDEO Serie A: polski mecz dla SSC Napoli [ZDJĘCIA ELEVEN]

Sam selekcjoner nie poprawia swojej sytuacji. Pod jego adresem padają konkretnie i nieraz celne zarzuty dotyczące wyboru składu na mecze w Warszawie, wielu kibiców zarzuca mu niedostateczne korzystanie z rezerw kadry i brak kontroli nad drużyną w chwilach kryzysu. Tymczasem Jacek Nawrocki pozwala sobie na złośliwe komentarze pod adresem wszystkowiedzących krytyków i tłumaczy: to jest nasze granie i na razie nie będzie lepszego, zwłaszcza na przyjęciu. Dla kibiców takie tłumaczenia to wywieszanie białej flagi i zrzucanie odpowiedzialności za własne błędy na poziom ligi. Fani naszych siatkarek mają dość słuchania o miejscu w szeregu, chcą widzieć efekty trzech lat pracy Nawrockiego. Ale trudne je dojrzeć znad ogromu klęski z Warszawie.

Gdyby Polki postawiły na dobry kolor w siatkarskiej ruletce i triumfowały, można byłoby im wybaczyć niepokojące chwile słabości w spotkaniach z Cyprem i Słowacją, które okazały się zwiastunem najgorszego. Opiewalibyśmy Agnieszkę Kąkolewską i jej szalone 28 punktów oraz ręce, które dziesięciokrotnie karciły rywalki z południa. A tak stajemy nadzy w bolesnej prawdzie, że bez dobrych skrzydeł nie da się dolecieć na mundial. Skrzydłowe w meczu z Czeszkami: 28 procent skuteczności Bereniki Tomsi, 20 u Martyny Grajber, 26 u Natalii Mędrzyk, jedynie 18 w wykonaniu Malwiny Smarzek, z którą wiązano tak wielkie nadzieje na obudzenie potencjału lewego skrzydła reprezentacji...

Tak nie da się wygrać z nikim. Można to tłumaczyć brakiem doświadczenia w sytuacjach problemowych, gdy potrzeba wziąć na swoje barki odpowiedzialność za wynik i zdobyć punkt brzydko, ale jednak zdobyć. Można psioczyć na polskie szkolenie niezdolne do wypuszczenia w świat pełnowartościowej przyjmującej. Tak czy siak - świetnie diagnozujemy, brakuje nam lekarstwa.

Żeby zachować mundialowe szanse, Polski musiały wygrać z kadrą Serbii. Już po pierwszym secie widać było, że jest to misja niemożliwa, a aktualne wicemistrzynie olimpijskie grają w zdecydowanie wyższej lidze.

Kibice na Torwarze patrzyli na 20-letnią Tijanę Bosković, która już teraz jest gwiazdą europejskich parkietów i zastanawiali się: czemu kraj czterokrotnie większy od Serbii, posiadający o niebo lepszą ligę, nie jest w stanie dochować się tak dobrych siatkarek? Dlaczego zawodniczki z Bałkanów atakują dwa razy mocniej i szybciej od Polek? Czego brakuje naszym rodaczkom?

Biało-Czerwone zawiodły nie tylko kibiców, ale przede wszystkim rozczarowały same siebie i niezwykle trudno będzie im wrócić do zwykłej gry z podwójnym bagażem smutków na plecach. Przez ostatni sezon notowały drobne sukcesy i cierpliwie budowały dobrą atmosferę wokół kadry narodowej, by w chwili prawdy znów ugrzęznąć w polskim piekiełku. Nikt nie chciałby, żeby ta porażka pokryła cieniem całą resztę długiego sezonu reprezentacyjnego, ale tak może się stać. Niestety, w tej chwili brakuje nawet jednej dobrej wiadomości.

[b]Michał Kaczmarczyk

[/b]

Źródło artykułu: