Ola Piskorska, WP SportoweFakty: Przyjechał pan na chwilę do Polski i trenował w Spale, z reprezentacją Polski juniorów. Czuje pan czasami nutkę zazdrości w stosunku do tych 20-latków, że jeszcze całe życie i kariera przed nimi?
[b][tag=82]
Zbigniew Bartman[/tag]:[/b] W żadnym wypadku, czuję się bardzo spełniony i życiowo i sportowo. Jestem bardzo zadowolony z miejsca, w którym jestem i myślę, że to raczej oni mi trochę zazdroszczą.
A o to, że oni są w reprezentacji Polski i trenują na zgrupowaniu w Spale, co pana w tym sezonie ominie?
Też nie, mam przed sobą perspektywę wspaniałych dwumiesięcznych wakacji. Nie będę musiał się dostosowywać do żadnych zasad ani regulaminów i będę w spokoju odpoczywał.
Ostatnio swój brak powołania podsumował pan żartobliwie: widać jestem sześćdziesiątym trzecim siatkarzem w Polsce, a powołano tylko 62. Wygląda na to, że nabrał pan dystansu do ewentualnej gry w reprezentacji?
Przez cztery lata, a tyle mija od mojego ostatniego powołania, miałem czas, żeby się do tego przyzwyczaić. Nauczyłem się dystansu i uważam, że to jedyny zdrowy sposób patrzenia na całą sytuację. Nie stresuję się, nie denerwuję i od dwóch lat mam naprawdę fantastyczne wakacje, co bardzo doceniam.
Trenował pan w Spale z juniorami, bo przygotowywał się pan do draftu w Korei. Tam chyba pana jeszcze nie było?
Byłem, ale tylko tydzień. Zostałem zaproszony przez jeden z czołowych zespołów tamtejszej ligi parę lat temu na tydzień wspólnych treningów. Było to bardzo ciekawe doświadczenie. Ostatecznie wybrali Simona, a nie mnie i wcale im się nie dziwię, bo sam bym wybrał Simona zamiast siebie.
ZOBACZ WIDEO: Michał Kwiatkowski: Nikt nie chce walczyć z oszustami. To dla mnie niewyobrażalne
W Korei był pan tylko tydzień, ale lista klubów i krajów, w których grał pan w siatkówkę, jest imponująco długa. Jak pan na nią patrzy to czuje pan nadal niedosyt i chęć zagrania na przykład jeszcze w Brazylii, czy raczej już powoli zmęczenie?
Nie patrzę na nią, nawet jej nigdy nie otwieram. I przyznam, że staram się nad tym w ogóle nie zastanawiać. Co roku z wielką radością i przyjemnością wracam po sezonie do Warszawy, gdzie jest moje miejsce na ziemi i cieszę się, że je mam. Ale mam też pełną świadomość, że wybrałem taki, a nie inny zawód, a mój termin przydatności jest ograniczony. I co gorsza, nie wiem do kiedy ograniczony i kiedy będę musiał zakończyć karierę. Mam swoje pięć minut, które nie wiadomo, ile potrwa i chcę je wycisnąć do ostatniej kropelki. Jak skończę grać, to wtedy będę miał czas, żeby pobyć w domu czy podróżować tam, gdzie mam ochotę i zajmować się różnymi błahymi i przyziemnymi rzeczami. Dziś się nad tym nie zastanawiam, tylko jadę tam, gdzie dostaję ciekawą propozycję zawodową.
Z tych wszystkich krajów ma pan jakieś ulubione? Mówił pan kiedyś, że w Azji się panu bardzo podoba.
W Azji ogromnie mi się podoba szacunek do drugiego człowieka, o wiele większy niż w Europie. U nas wszyscy gonią za swoimi celami, marzeniami czy mają własne problemy i ten drugi człowiek gdzieś znika. Coraz więcej jest izolowania się od innych i oceniania po pozorach, bo kontakty są bardzo powierzchowne. W Azji tego nie ma, choć kultura azjatycka ma też oczywiście swoje wady. Ale ich szacunek do ludzi budzi mój podziw, tak powinno być wszędzie. W Polsce przeszkadza mi powielanie stereotypów, ciągłe krytykanctwo, przyklejanie innym "łatek". Ale tak naprawdę nie mam problemów z odnalezieniem się w żadnej kulturze ani kraju już, to jest kwestia doświadczenia. Po tylu latach po prostu pakuję torbę i jadę, bo mam pewność, że na pewno na miejscu wszystko się ułoży. I wiem, jak postępować w klubie i co robić, żeby na przykład nie wylecieć z "wilczym biletem" w trakcie sezonu.
To się panu chyba nigdy nie zdarzyło?
Nigdy, raz odszedłem sam z powodu zaległości w płaceniu, z Surgutu. Pamiętam to jak dziś, był grudzień, minus 44 stopnie, a nasz samolot nie mógł wystartować. Trzymali nas w autobusie na płycie lotniskowej bez ogrzewania i próbowali odlodzić samolot, ale im się nie udało. Wróciliśmy na lotnisko, rozgrzaliśmy się i znowu nas wsadzili do autobusu i tym razem czekaliśmy pod samolotem godzinę, aż nas wpuszczą do niego. Dopiero po tym czasie udało im się go odmrozić, a przy okazji nas nieomalże zamrozić. Prosto z Surgutu poleciałem do Włoch, do Taranto. Tam 25 grudnia jechałem na mecz wyjazdowy w krótkich spodenkach, bo było 26 stopni. Na plusie.
Lloy Ball powtarzał, że jak się patrzy na swoje konto, to od razu robi się na Syberii i cieplej i w ogóle jakoś bardziej do wytrzymania.
Jestem tego samego zdania. Czego by inni zawodnicy nie opowiadali w wywiadach, gramy przede wszystkim dla pieniędzy, a nie z miłości do klubu czy dla orderów. To jest nasz zawód. Oczywiście, w jakichś miejscach ten zawód wykonuje się z większą przyjemnością i większą sympatią do klubu, a w innych z mniejszą. Ale dobrą atmosferą, miłością do klubu, świetnymi kibicami i ich wielkim uznaniem czynszu za mieszkanie się nie zapłaci. Poza tym znam wiele przykładów ludzi, którzy oddali serce klubowi i tym się kierowali w swoich wyborach, a jak tylko spadła im forma sportowa, to klub nie miał żadnych oporów, żeby się ich pozbyć. Bo dla władz klubu najważniejsze są wyniki i poziom sportowy, tak samo zawodnicy powinni podchodzić bez sentymentów. Nawet jak się było siedem lat kapitanem i zdobyło z drużyną trzy mistrzostwa Polski, to miłość działaczy kończy się wtedy, kiedy nie wracasz wystarczająco szybko do formy po kontuzji.
[b]
Jednak czasem przy wyborze klubu pojawiają się inne czynniki niż płaca czy poziom sportowy, zwłaszcza ostatnio. Wybrał pan rok temu Turcję, a w połowie lipca był tam pucz i bardzo niestabilna i niebezpieczna sytuacja, zwłaszcza w Stambule, gdzie miał pan jechać. Rozważał pan anulowanie kontraktu?[/b]
Przez chwilę. W dniu wybuchu puczu włączyłem wiadomości i trochę się przeraziłem. Wykonałem wtedy parę telefonów, między innymi do menadżera, żeby się dowiedzieć, jaka jest moja sytuacja. I czekałem na rozwój wydarzeń, bo do startu ligi było jeszcze parę miesięcy, a nie mam w zwyczaju postępować pochopnie. I wszystko się uspokoiło. Jakbym był strachliwy, to do Korei też bym teraz nie jechał. Odpalane są rakiety, jest duże napięcie polityczne w tamtym rejonie i demonstracje siły ze strony Trumpa i przywódców Korei Północnej, a przecież Seul leży 60 km od granicy. Ale ja wychodzę z założenia, że nic się tam nie zacznie, na demonstracjach i grożeniu palcem się skończy.
[nextpage]Bardzo racjonalnie wszystko pan sobie tłumaczy, ale trudno mi uwierzyć, że nie czuje pan w ogóle lęku w takich miejscach jak Turcja czy teraz Korea.
I tu wracamy do tego, o czym mówiłem wcześniej. Mam swój termin przydatności i muszę robić swoje niezależnie od sytuacji. Jak nie wykorzystam szansy teraz, to drugiej mogę nie mieć. Nie będę się kierował lękami czy jakimiś ulotnymi zagrożeniami w swoich decyzjach, bo to ogranicza. Zresztą, na ulicy w Warszawie też może mnie przejechać samochód.
Turcję wybrał też Dawid Konarski i odszedł z drużyny mistrzów Polski. Generalnie taka mamy w tym roku widoczną tendencję, że gwiazdy opuszczają PlusLigę, a do nas przychodzą zawodnicy z tych słabszych lig, jak francuska. Czy pana zdaniem PlusLiga idzie w dół, bo przegrywamy coraz bardziej finansowo z innymi?
Dawid odszedł do bardzo potężnego tureckiego klubu, który ma potencjał, zwłaszcza ekonomiczny, żeby walczyć o mistrzostwo kraju. Ich budżet jest nieporównywalny z żadnym polskim zespołem. I jest coraz więcej klubów na świecie, które z łatwością przebijają oferty PlusLigi i wyciągają najlepszych zawodników, dlatego ona się robi coraz słabsza także sportowo. Ale też przez 17 lat nigdy nie było tak, żeby grały w Polsce zagraniczne gwiazdy z największego światowego topu. W tej chwili jest taka jedna: Srecko Lisinac w PGE Skrze, który moim zdaniem jest jednym z trzech najlepszych na swojej pozycji. Inni siatkarze przyjeżdżali, mówili: ale u was jest cudownie, wspaniała liga, fantastyczni kibice i piękne hale, ale grać nie chciał żaden.
To prawda, ale ja mam na myśli bardziej to, że jest gorzej niż było. Nawet średniej klasy gwiazdy jak Ivović czy Konarski wolą grać gdzie indziej niż w Polsce.
Bo my się cofamy. W latach 2010-12 kluby z czołówki miały większe budżety niż teraz. Poza tym decyzja o zamknięciu ligi okazała się w perspektywie szkodliwa. Drużyny z dołu tabeli nie mają powodu, żeby szukać sponsorów i jak najlepszych zawodników, bo nie boją się spadku. Nie mają też powodu, żeby gryźć boisko w każdym meczu. I nie mogę tu nie wspomnieć klubu, z którym mam związane wspaniałe wspomnienia i był dla mnie bardzo ważny, czyli AZS Częstochowa. To, co się tam dzieje od kilku lat, woła o pomstę do nieba. A jeżeli dół tabeli nie napiera na górę, to jej poziom też się obniża. Zdrowa konkurencja jest najlepszym napędem rozwoju, a w PlusLidze nie było konkurencji.
Porozmawiajmy teraz o panu. Niedawno skończył pan 30 lat, jak pan się z tym czuje?
Fizycznie czuję się doskonale, lepiej niż pięć czy dziesięć lat temu. Prowadzę w miarę rozsądny tryb życia, bardzo dbam o swoje zdrowie. Trzeba pamiętać, że forma w sobotnim meczu jest konsekwencją znacznie więcej niż całego tygodnia dobrze przespanych nocy, dobrze przepracowanych siłowni, odpowiedniej odnowy i właściwego żywienia. Wszystkie szkodliwe działania, jak jedzenie fastfoodów, nadużywanie alkoholu czy zarywanie nocy na grę w Counter Strike’a się kumulują. I jak się ma 20 lat, to organizm dużo szybciej się oczyszcza i regeneruje, ale jak masz 30, to takie niby detale robią się bardzo ważne. Teraz to wiem, ale jak miałem 18 lat i wszyscy wspaniali, starsi siatkarze, z którymi grałem we Włoszech, mi to powtarzali, to ja w ogóle nie rozumiałem, o co im chodzi. Pamiętam jak dziś, jak Hernandez brał mnie po treningu za rękę po meczu, ja się wyrywałem, a on twardo: "Ty siadasz tu koło mnie i robisz to co ja, młody. Rozciągamy się. Teraz masz 18 lat i masz to w dupie, ale za 20 lat mi podziękujesz.". Dziękuję mu codziennie teraz. Dzisiaj jestem przed każdym treningiem 40 minut i po każdym treningu kolejne 40 minut w hali. Dzięki temu nic mi nie dokucza, czuję się dobrze i gram na podobnym poziomie cały sezon.
Czyli pan żyje teraz podobnie do Roberta Lewandowskiego? Ścisła dieta, regularne godziny snu?
Nie, fanatykiem nie jestem. Zdarza mi się wypić wino do kolacji, nie mam też ściśle zaplanowanego każdego posiłku. Mam grupę produktów, które jem, takie, które jem rzadko i mam takie, jakich absolutnie nie tykam na przykład cukier. To jest największe zło, wcale nie tłuszcz. Kiedy zacząłem czytać etykiety w sklepie, to byłem zdumiony, do jak wielu produktów, także wytrawnych, jest dodawany cukier. Musiałem zrezygnować z nich wszystkich.
A psychicznie czuje się pan dojrzalszy niż na przykład pięć lat temu?
Tak. Chyba najbardziej dojrzałem podczas sezonu w Chinach, gdzie spędziłem pół roku z Michałem Łasko. Nie znałem go tak dobrze ani nie ceniłem tak bardzo, kiedy graliśmy razem dwa lata w Jastrzębiu, a w Chinach nawiązaliśmy znacznie bliższą relację. Gdyby nie jego obecność, to byłoby mi tam niezwykle ciężko. Hala była położona półtorej godziny od miasta, a mecze rozgrywaliśmy w czwartki i w niedziele. Dlatego w każdy wtorek wieczorem jechaliśmy całą drużyną do hali i tam mieszkaliśmy w hotelu do niedzieli wieczorem. Ja byłem w pokoju z Michałem i w efekcie spędziliśmy ze sobą znacznie więcej czasu niż z własnymi żonami podczas tego sezonu. Proszę mi wierzyć, że jak spędza się z kimś tyle godzin, to rozmawia się już naprawdę o wszystkim. Wiele się od Michała wtedy nauczyłem, zmieniłem perspektywę patrzenia na różne sprawy, nabrałem większego dystansu do licznych kwestii.
Wchodzi pan w trzydziestkę jako mężczyzna ustatkowany, bo dwa lata temu się pan ożenił. Taka stabilizacja życiowa panu pomaga w sporcie?
Pomaga to za mało powiedziane. Ja wygrałem znacznie więcej niż miłość i wspaniałą żonę. Asia mi ogromnie pomogła właśnie w całym aspekcie diety i dbania o swój organizm. Odkąd jesteśmy razem, to zupełnie inaczej się odżywiam i w ogóle znacznie lepiej prowadzę. I do tego zyskałem niesamowitego teścia, który ma ogromne doświadczenie w trenowaniu lekkoatletów. On o przygotowaniu fizycznym wie wszystko. Kiedy podpisywałem kontrakt w Turcji, to miałem klauzulę o własnych treningach na siłowni i to on mi je przygotowuje. Bardzo dużo zmienił i daje to niesamowite efekty.
Nie da się ukryć, że przed panem kariery sportowej już mniej niż więcej, więc na koniec zapytam pana właśnie o koniec. Ma pan jakieś plany na czas po zakończeniu grania?
Ja wiem, że wiele osób nie należy do moich fanów, ale nie rozumiem, czemu ciągle ktoś mnie próbuje już wysłać na emeryturę. Ostatnio nieustannie słyszę pytania o to, co będę robił po zakończeniu grania. Ja planuję grać do czterdziestki, jak dobrze pójdzie, więc jeszcze parę lat mi zostało do tego zakończenia. Wiem, że niektórzy planują całe swoje życie, a w wieku lat dwudziestu rysują projekt swojego nagrobka, ale ja jestem inny.
[b]
Ale może ma pan jakieś marzenia albo plany niekoniecznie zawodowe, tylko takie, których aktualnie z powodu bycia wyczynowym sportowcem nie ma pan czasu albo okazji spełnić?[/b]
O, takich to mam akurat bardzo dużo! Mam głowę pełną pomysłów, które bardzo chętnie zrealizowałbym już teraz, ale nie mogę. Na nie przyjdzie czas, jak skończę grać. Na przykład chciałbym przejść z południa na północ Kalifornii na piechotę z plecakiem szlakiem Indian, którzy chodzili tamtędy z Meksyku do Kanady. To trwa pół roku. I to jest jeden z bardzo wielu pomysłów, jakie mam na przyszłość. Na pewno będę miał co robić, ale na razie koncentruję się na graniu i chcę grać jak najdłużej.
Rozumiem, że chodzi o Chiny. Widocznie musiały zajść jakieś zmiany na lepsze w państwie środka. Czytaj całość