Ola Piskorska: Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Gdzie są polscy trenerzy? (felieton)

WP SportoweFakty
WP SportoweFakty

Na stanowisko szkoleniowca siatkarskiej reprezentacji Polski mężczyzn nie zgłosił się żaden Polak. Nic dziwnego, bo wszystko jest przeciwko nim. Nawet oni sami.

W roli następcy Stephane'a Antigi i trenera mistrzów świata widziało się aż szesnastu szkoleniowców z całego świata, ale ani jeden z Polski. Jesteśmy chyba jedynym krajem, gdzie jest aż tak zła sytuacja z rodzimymi trenerami. Przyczyny są cztery i wszystkie poważne.

We wszystkich poważnych ligach siatkarskich szkoleniowcy zespołów z pierwszej ósemki w większości są z danego kraju. W PlusLidze w poprzednim sezonie było dwóch: Andrzej Kowal i Jakub Bednaruk. Jak na siatkarską potęgę jest to wynik zdumiewający i pokazuje skalę problemu. Prezesi klubów naszej ligi nie chcą zatrudniać Polaków, wolą nawet mało znanych cudzoziemców bez doświadczenia. Konrad Piechocki powierzył drużynę z aspiracjami medalowymi Hiszpanowi, który ledwo zdążył schować do szafy strój zawodnika, w Szczecinie trenerem jest Serb, a w Olsztynie zaufano Włochowi, który nigdy wcześniej nie pracował jako pierwszy szkoleniowiec. Polakom, zwłaszcza zaczynającym swoją przygodę z trenerką, pracę dają tylko kluby z najmniejszymi budżetami i równie małymi oczekiwaniami, a po kilku nieudanych spotkaniach prezesi natychmiast szukają jakiegokolwiek wolnego cudzoziemca. W takich warunkach trudno się wykazać.

Tą samą drogą, co polskie kluby, poszedł PZPS, który w 2014 zatrudnił w roli selekcjonera Francuza bez żadnego doświadczenia w pracy trenerskiej. Ani wtedy ani teraz nie dał tego rodzaju szansy żadnemu Polakowi. Prezes Jacek Kasprzyk publicznie ubolewa, że żaden rodzimy szkoleniowiec nie zgłosił się do konkursu, ale powinien zamiast tego zrobić poważny rachunek sumienia. Od lat polska federacja nie robi nic, żeby pomóc w rozwoju krajanom. Każe sobie płacić za wydawanie licencji trenerskich, a w zamian oferuje obowiązkowe trzydniowe szkolenie raz do roku, którego wartość merytoryczna jest symboliczna, jest to bowiem kilka wykładów i ewentualnie możliwość obejrzenia treningu reprezentacji. Szkoleniowcy, którzy chcieliby przyjechać na zgrupowanie drużyny narodowej i poobserwować dłużej i na co dzień pracę bardziej doświadczonych trenerów, oczywiście mogą to zrobić, ale na własny koszt.

PZPS dotychczas nie pomagał również w taki sposób, żeby wymagać od zagranicznych selekcjonerów dobierania sobie polskiego sztabu, a zwłaszcza asystenta. Dopiero teraz stawia taki warunek, a wcześniej na koszt polskiej federacji fachu uczyli się liczni zagraniczni trenerzy, statystycy czy fizjoterapeuci. Jedynym polskim trenerem pracującym jako asystent szkoleniowca był Alojzy Świderek przy Raulu Lozano oraz krótko Krzysztof Stelmach przy Danielu Castellanim.

W przeciwieństwie do świetnego, i już przynoszącego owoce, programowi kształcenia siatkarskiej młodzieży, PZPS nie ma żadnego pomysłu na wspieranie w rozwoju polskich trenerów i w żaden sposób im nie pomaga. A przecież można by wybrać kliku najlepiej rokujących i zorganizować dla nich system szkolenia. Vital Heynen czy Nikola Grbić jeżdżą regularnie do USA obserwować doskonały system szkolenia młodzieży amerykańskiej na uczelniach, a także do ośrodków szkoleniowych w Brazylii. Z polskich trenerów robi to tylko Andrzej Kowal, który pracuje w klubie prowadzonym przez prawdziwego biznesmena. Adam Góral wie, że opłaca mu się jako pracodawcy inwestować w rozwój trenera, tak samo jak inwestuje w szkolenia dla pracowników Asseco. Ale reszta prezesów chce tylko zatrudnić trenera jak najtaniej i wyrzucić go, kiedy zacznie przegrywać, więc po co mieliby w niego inwestować? Jeszcze się rozwinie i wtedy sam odejdzie do lepszego klubu.

ZOBACZ WIDEO Ireneusz Mazur: Wszyscy kandydaci to dobrzy szkoleniowcy[color=black]

[/color]

Ktoś powie, że w innych krajach też nie ma odgórnego systemu szkolenia trenerów, a jednak jakoś sobie radzą. Owszem, tylko na przykład we Włoszech zachowana została ciągłość pokoleniowa i młodzi trenerzy uczą się od bardziej doświadczonych rodaków. John Speraw - brązowy medalista ostatnich IO - mocno podkreśla rolę nauczyciela w początkowym okresie pracy. - Bardzo ważne jest, żeby szukać najlepszych wzorów w tym zawodzie i starać się z nimi przebywać. Kiedy byłem początkującym trenerem, to moim mentorem był Al Scates, najbardziej utytułowany szkoleniowiec w historii amerykańskiej siatkówki. To był prawdziwy zwycięzca i od niego uczyłem się, jak przygotować dobry program, prowadzić mecze i wygrywać. On miał ogromny wpływ na mój rozwój zawodowy i wiele mu zawdzięczam. Każdy trener powinien szukać swojego mentora - mówi Amerykanin.
[nextpage]Podobnie uważa Mauro Berruto, jeden z kandydatów na trenera polskiej drużyny narodowej. - Każdemu początkującemu szkoleniowcowi poradzę to samo: ucz się od najlepszych. Znajdź wybitnego trenera z sukcesami i nie spuszczaj z niego wzroku. Obserwuj go, analizuj jego działania, pytaj go o wszystko, chłoń każdy detal. Odważ się zapytać, czy możesz być jego asystentem, może dostaniesz taką szansę, a to jest ważniejsze niż dziesiątki przeczytanych książek i instruktaży - mówi Włoch.

Od kogo mieliby się uczyć Polacy? Poprzednie pokolenie szkoleniowców na czele z Ireneuszem Mazurem i Waldemarem Wspaniałym wyjątkowo szybko zamieniło trudne życie szkoleniowca na wygodny fotel eksperta i nie wychowało żadnych następców. Nikt nie pokaże naszym trenerskim debiutantom, jak sobie radzić z problemami i wyzwaniami, których w tym zawodzie jest wyjątkowo dużo.

Mamy więc sytuację bardzo trudną: niechęć prezesów klubów PlusLigi, całkowity brak wsparcia ze strony PZPS i ani jednego mentora, od którego można by się uczyć. Młodzi polscy trenerzy są pozostawieni całkowicie sami sobie i tylko nieliczni są w stanie to przetrwać. Ale oni też nie są bez winy. W dzisiejszym świecie siatkarskim znajomość włoskiego i angielskiego to podstawa, bez której trudno mieć dostęp do wiedzy oraz kontakty, a tej znajomości często brakuje. Nie zawsze mają też chęć i potrzebę dokształcania się, a zwłaszcza na własny koszt. Nie wyjeżdżają za granicę pracować jako trenerzy czy asystenci, a są przecież w Europie ligi mniej wymagające niż polska, gdzie można zdobywać niezbędne w tym fachu doświadczenie. Niektórzy nawet na corocznych trzydniowych szkoleniach bardziej zajmują się życiem towarzyskim niż korzystaniem z wiedzy prelegentów, trudno tam spotkać kolejki polskich szkoleniowców czekające z całymi zestawami pytań do doświadczonych i utytułowanych trenerów.

- Dobry trener ciągle się rozwija, w tym stara się szukać różnych podejść i odmiennych punktów widzenia. Przeprowadza się, podróżuje i pracuje w różnych kulturach, różnych kategoriach i różnych krajach. W moim przypadku ogromnym atutem było to, że prowadziłem kluby i reprezentacje w kilku krajach, nauczyłem się w ten sposób bardzo dużo. Również plusem był fakt, że przeszedłem przez różne zawody (statystyk, drugi trener i pierwszy trener) w ligach o różnym stopniu trudności. Zbieranie własnego doświadczenia jest bardzo ważne w tym zawodzie - mówi Mauro Berruto.

Braku mentorów zmienić się nie da, ale pozostałe trzy aspekty problemu nie tylko można, ale i powinno się. Bo wszyscy chcielibyśmy, żeby w konkursie na stanowisko szkoleniowca Biało-Czerwonych startowało dziesięciu Polaków, a polska szkoła trenerska była znana i ceniona w całej Europie, tak jak polska miłość do siatkówki i umiejętność organizowania międzynarodowych imprez na najwyższym poziomie.

Ola Piskorska

Źródło artykułu: