Kaja Grobelna: Jestem jeszcze młoda. Nie chcę szarżować

Materiały prasowe / CEV
Materiały prasowe / CEV

Choć urodziła się w Radomiu, gra dla reprezentacji Belgii. Mogła zostać modelką, ale jednak wybrała siatkówkę. Nowa atakująca Budowlanych Łódź, Kaja Grobelna, ma wprawdzie dopiero 21 lat, lecz zaznała już siatkówki na światowym poziomie.

Kaja jest córką Dariusza Grobelnego, byłego reprezentanta Polski. To dwukrotna mistrzyni Belgii (2014, 2015) z Asterixem Kieldrecht. Poprzedni sezon rozegrała w lidze niemieckiej, gdzie w barwach Allianzu MTV Stuttgart sięgnęła po wicemistrzostwo kraju. Na koniec sezonu wyróżniono ją nagrodą MVP Bundesligi. Zaliczyła również debiut w Lidze Mistrzyń. Na swoim koncie ma też występy w reprezentacji Belgii w Igrzyskach Europejskich czy World Grand Prix.
WP SportoweFakty: Skąd u pani ta ogromna chęć gry w Orlen Lidze?


Kaja Grobelna: Zawsze mnie ciekawiła ta gra w Polsce. Wydaje mi się, że każda zawodniczka chciałaby kiedyś grać w polskiej lidze. W Belgii ta dyscyplina nie jest aż tak popularna. W Niemczech jest z tym nieco lepiej, ale jednak wszyscy wiedzą, jak ważny jest to sport w Polsce. U mnie w domu żyje się siatkówką. Zawsze oglądamy mecze w telewizji, śledzimy polską ligę, znamy też więc sporo zawodniczek. 

Z tego co wiem, prestiż dyscypliny to nie jedyna rzecz, która zadecydowała o tym, że przyjechała pani do Polski.

- Dla mnie to jest oczywiście sprawa bardzo wyjątkowa, bo tutaj się urodziłam. Dlatego bardziej kusiło mnie, by tu wrócić i zobaczyć, jak to jest. Kilka lat temu mój brat, Igor wyjechał do Polski (do Cerradu Czarnych Radom, a obecnie gra w Cuprum Lubin - przyp. red.) i był zachwycony. To mnie jeszcze bardziej zachęciło.

Za panią rewelacyjny sezon w Allianzu MTV Stuttgart. Czym różnił się od tych, które rozgrywała pani w Belgii?

- Przede wszystkim było strasznie dużo meczów i to sprawiało mi pewną trudność. Do lutego nie było chyba żadnego tygodnia z tylko jednym dniem meczowym. Zwykle były dwa lub nawet trzy spotkania w tygodniu. Same finały były także bardzo intensywne. Pod kątem sportowym to jest fajne, ale bardzo ciężkie dla zawodniczek. Wszystkie byłyśmy zmęczone. Ale przecież po to się trenuje, by grać w finałach o medale. A my grałyśmy zarówno w finale Pucharu Niemiec jak i w finale Bundesligi, który trwał pięć meczów.

ZOBACZ WIDEO: Anita Włodarczyk propogatorką biegania w Racocie (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Jednak siatkarki Dresdnera w meczach u siebie nie dały wam szans.

- Jak się już jest tak blisko, to chce się wygrać to złoto. Pokazałyśmy, że warto było walczyć i nikt nie powie, że znalazłyśmy się tam przypadkiem. W półfinale pokonałyśmy przecież faworyzowany Schwerin. Mimo tego bardzo cieszę się z tego ubiegłego sezonu w Stuttgarcie.

Została pani MVP ligi, a w dwóch wygranych przez was meczach finałowych była pani wręcz nie do zatrzymania. Skąd czerpała pani energię na te mecze?

- Dużo mi dawało to, że każda z nas wzajemnie się motywowała. Gdy którejś z nas szło słabiej, mogła liczyć na wsparcie koleżanek. Mnie też zdarzały się gorsze dni. Właśnie wtedy miałam takie poczucie, że dziewczyny pomagają mi na boisku. W tym finale czułam się naprawdę dobrze. Otrzymałam sporą dawkę pewności siebie. Ja wiedziałam, że ten klub mi ufa. Choć mój początek w nim nie był dobry, to wiedziałam, że nawet jak mi idzie źle, nie tracę wparcia. To mi bardzo pomogło. Całe ciśnienie zeszło ze mnie.

W jednym z wywiadów dla brazylijskich mediów przyznała pani, że miała pani epizod jako modelka. Jak do tego doszło?

- Faktycznie mama bardzo chciała, bym została modelką. To było jej marzenie. Zapisałam się nawet na casting, który udało mi się przejść. Zaczęłam też chodzić na lekcje. Okazało się jednak, że agencja kończy działalność, bo właściciele się pokłócili. Ostatecznie więc sobie odpuściłam. To była fajna przygoda, ale to nie było to, co chciałam robić w życiu. Ja jestem bardziej pro sportowa. Zresztą lubię wszystkie sporty. A poszłam w stronę siatkówki pewnie dlatego, że miałam to zakodowane w genach. Tak musiało być.

Dlaczego jednak gra pani w reprezentacji Belgii, a nie w reprezentacji Polski?

- Wyjechałam do Belgii jak miałam dwa latka. Mam polską krew, ale wychowałam się oraz nauczyłam grać w siatkówkę w Belgii. Czuję się Polką, ale mój dom jest właśnie tam. W Belgii też dostałam szansę na rozwój. Gdy ćwiczyłam z młodymi dziewczynami, trafiłam na trenera Juliena Van de Vyvera (ojciec Ilki Van de Vyver, rozgrywającej reprezentacji Belgii - przyp. red.). To on mnie zauważył i chciał trenować ze mną indywidualnie w każdą sobotę i niedzielę. Każdego ranka tata zawoził mnie i Igora do niego na treningi, aby poprawić technikę. [nextpage]A potem przyszedł Asterix Kieldrecht - belgijska kuźnia talentów.

- Dla mnie to był szok. W ciągu roku zrobiłam taki postęp, o jakim nawet nie marzyłam. Gdy otrzymałam propozycję, by tam grać i połączyć to ze szkołą sportową, nie wahałam się. Takiej szansy nie dostaje się dwa razy w życiu. Gdybym z niej nie skorzystała, nie grałabym teraz na tak wysokim poziomie. Warunek jest jednak taki, że gdy idzie się tam grać, trzeba też później reprezentować Belgię. Z kadrą trenuję już cztery lata. To są już zajęcia na bardzo wysokim poziomie. Ja mam 21 lat, więc to jest ogromna dawka doświadczenia dla mnie. Wszystkim osobom, które spotkałam na swojej drodze, zawdzięczam naprawdę bardzo dużo.

Kolejne siatkarskie kroki stawia pani jednak już rozważnie i spokojnie. Dlaczego?

- Trenerzy radzili mi, bym nie wyjeżdżała zbyt szybko za granicę. W ciągu roku przeszłam z odpowiednika szóstej czy siódmej ligi do ekstraklasy. To był ogromny przeskok. Od tego momentu po raz pierwszy trenowałam codziennie, a nie jak dotąd 2-3 razy w tygodniu. Doszła też siłownia. To była bardzo duża zmiana. Wtedy bardzo dużo się nauczyłam. Mam jeszcze takie momenty, że muszę sobie uświadomić, że wciąż się uczę i ta kariera musi przebiegać krok po kroku. Grałam w Belgii przez trzy lata. Później przeszłam do Bundesligi. To jest duża różnica w porównaniu do ligi belgijskiej, a także w drugą stronę - w porównaniu do ligi polskiej czy włoskiej. Myślę, że Niemcy czy Francja to ciekawy stopień między właśnie Belgią a Polską czy Włochami. Mnie się nie spieszy. Jestem jeszcze młoda. Nie chcę szarżować. Jak zbyt szybko wskoczy się na szczyt, można równie szybko z niego spaść, a ja tego nie chcę. Chcę, by to trwało jak najdłużej.

Stąd decyzja o przejściu do Budowlanych? Podejrzewam, że ofert było dużo więcej, nie tylko z Polski.

- Na początku nie wiedziałam, który klub wybrać. Zawsze trzeba brać pod uwagę plusy i minusy. Akurat tak się złożyło, że w poprzednich latach w Łodzi grały Helene Rousseaux i Valerie Courtois. Pytałam ich o opinię, a ta okazała się bardzo pozytywna. To też pomogło mi podjąć decyzję. Myślę, że przyjście do Orlen Ligi to dobry krok, aby zobaczyć jak to jest i spełnić jedno ze swoich marzeń. Ale jeszcze do mnie nie dociera, że jestem w Polsce. To dla mnie trochę dziwne uczucie, że przyjechałam tu nie na wakacje, jak dotychczas.

Tych "polskich Belgijek" jest u was w kadrze więcej. Poza panią są to jeszcze Dominika Strumiło, Karolina Goliat i Dominika Sobolska.

- Tak, ale one urodziły się w Belgii, a ja w Radomiu. To faktycznie trochę śmieszna sytuacja, że cztery Polki grają u nas w kadrze. Fajnie, że jesteśmy razem, że możemy się wspierać i czasem porozmawiać po polsku. Czuć, że jesteśmy Polkami. Dobrze się dogadujemy.

Spodziewaliśmy się, że przyjedzie pani do klubu po eliminacjach mistrzostw Europy, a tymczasem trener Gert Vande Broeck postawił na inne siatkarki na pozycji atakujących.

- Ja trochę się tego spodziewałam. Choć nie byłam pewna, nastawiłam się na to, dzięki czemu był to mniejszy szok dla mnie. Oczywiście usłyszenie tej wiadomości nie było miłe, ale staram się dostrzec pozytywy tej sytuacji. Teraz dzięki temu mogę trenować z klubem i mogę też jeszcze pracować fizycznie.

A szykowały się takie małe derby, bo w Leuven Belgijki grały sparingi z reprezentacją Polski...

- Szkoda, że nie byłam na tych meczach z Polską, ale trener tłumaczył mi to tak: lepiej nie być na kwalifikacjach, a zagrać na mistrzostwach Europy. Jestem spokojna, nie martwię się. Ja tego nie zmienię. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Trener potrzebował takich zawodniczek, a nie innych. Mimo tego utrzymuję kontakt z dziewczynami z kadry.

W Stuttgarcie pewnie już przekonała się pani, co to jest odpowiedzialność za wyniki. Od atakującej wymaga się przede wszystkim zdobywania punktów. Ma pani świadomość, że w Łodzi oczekiwania będą podobne?

- Wiem o tym, ale też wydaje mi się, że zarówno trener, jak i prezes wiedzą, że jestem jeszcze młoda. Z jednej strony muszę pokazać, co umiem, lecz jestem pewna, że zrozumieją, że może mi się przytrafić gorszy mecz. Próbuję o tym nie myśleć i być sobą. Mam nadzieję, że efekty przyjdą z czasem, a ja obiecuję, że dam z siebie sto procent.

Jak przebiegała pani adaptacja do drużyny Budowlanych?

- Dziewczyny są naprawdę bardzo miłe. Odpowiadają na wszelkie moje pytania i wątpliwości. Tu panuje fajna atmosfera. To się czuje. Miałam takie wsparcie w Stuttgarcie, mam też je w Łodzi. Naprawdę jestem bardzo zadowolona z wyboru. Myślę, że poczujemy się tu jak w domu, a to nam pomoże przetrwać ten długi sezon.

Rozmawiał Krzysztof Sędzicki

Źródło artykułu: