"Pora skończyć, to nie jest sport dla ciebie" - takie słowa usłyszał Paweł Zagumny z ust swojego ojca, Lecha, kiedy uczęszczał do szkoły podstawowej. Młodzieniec był wtedy dumny z postępów, jakie czynił w basenie. Od najmłodszych lat trenował pływanie. Dzięki silnemu powiązaniu taty z siatkówką dał się jednak namówić do spróbowania sił w nowej dyscyplinie.
Bunt młodego reżysera
Rozgrywającym wcale nie został przez przypadek. Kiedy ojciec zapisywał go do MKS-u MDK Warszawa, od razu zwrócił mu uwagę, by przede wszystkim nie spoglądał na innych. "Pamiętaj, wszyscy będą chcieli atakować, ale nie patrz na to: stań pod siatką i wystawiaj! Masz dobre palce" - te słowa Paweł wspomina w swojej książce "Życie to mecz".
Oboje jego rodziców, Lech i Hanna, uprawiali siatkówkę. Co więcej, występowali na tej samej pozycji - rozegraniu. Ojciec dobrze znał się między innymi z Ireneuszem Mazurem - trenerem, który prowadził Pawła w najmłodszych kategoriach wiekowych reprezentacji Polski. Selekcjoner ten był powszechnie znany z serwowania bardzo wymagających treningów. Zagumny, z racji wrodzonych problemów z kręgosłupem, nie był w stanie dorównać kolegom we wszystkich ćwiczeniach.
Co więcej, jeden z ortopedów zabronił mu nawet wyczynowo uprawiać sportu, tuż przed wyjazdem na mistrzostwa świata kadetów w 1993 roku. Wtedy dał o sobie znać charakter Pawła. Postawił na swoim, rozdzierając na strzępy książeczkę zdrowia. - Trzeba było posiadać naprawdę mocne argumenty, żeby Pawła do czegokolwiek przekonać - mówi Waldemar Wspaniały, który współpracował z nim w seniorskiej reprezentacji Polski (2001-2003) i PZU AZS-ie Olsztyn (2005/2006).
ZOBACZ WIDEO: "Pełnosprawni – nasze Rio": pływackie mistrzynie (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Zagumny ... przyjmującym
Mazur doskonale zdawał sobie sprawę z fizycznych ograniczeń Zagumnego. Błyskawicznie dostrzegł jednak u niego inne walory. - Wiedziałem, że Paweł nie należy do atletów, którzy zrobią po 30-40 ugięć ramion. Miał jednak zmysł do siatkówki. A także swój własny, wewnętrzny metronom, który sprawiał, że jego umysł pracował inaczej niż u innych siatkarzy. Mimo młodego wieku, wyróżniał się też znakomitym podejściem mentalnym - komentuje szkoleniowiec, z którym rozgrywający zdobył mistrzostwo Europy (1996) i mistrzostwo świata juniorów (1997).
Zanim oboje świętowali te sukcesy, młodzieniec miał już za sobą udział w igrzyskach olimpijskich. Szansę zadebiutowania w seniorskiej reprezentacji stworzył mu Wiktor Krebok. Najpierw zabrał go na kwalifikacyjny turniej interkontynentalny do Patras, gdzie Polacy pozostawili w pokonanym polu Hiszpanię, Grecję oraz Japonię, a następnie wziął także na imprezę docelową do Atlanty (1996), jako jednego z trzech rozgrywających (obok Andrzeja Stelmacha i Mariusza Szyszko).
- Musiałem wybrać między uniwersalnym atakującym Mariuszem Sordylem a Pawłem. Po długim namyśle postanowiłem zabrać Zagumnego, ponieważ obiecująco się zapowiadał i miał dobre warunki fizyczne. W jednym z meczów w Atlancie zdarzyło się, że nie mogłem już wziąć czasu. Wpuściłem więc Pawła do przyjęcia. Potem wszyscy sobie ze mnie żartowali, że chyba byłem wtedy nieprzytomny. To była po prostu potrzeba chwili. Rywale akurat w niego zaserwowali, a ten odebrał zagrywkę w punkt. Potem chodził dumny i podkreślał, że świetnie przyjmuje - wspomina z uśmiechem Krebok.
Rozbrajające żarty
Tym, którym jako pierwszy dał Zagumnemu możliwość regularnej gry w dorosłej kadrze na dłuższym dystansie, był jednak ponownie Mazur, w latach 1998-2000. Poza stawianiem na niego pod względem czysto sportowym, wielokrotnie kazał mu również reprezentować drużynę na zewnątrz, na przykład podczas przemówień czy spotkań z mediami. Przez to samemu stał się ofiarą błyskotliwej riposty popularnego "Gumy".
[nextpage]- Przed turniejem kwalifikacyjnym do igrzysk olimpijskich w Sydney, z okazji Sylwestra, mieliśmy wygłosić w telewizji formułę z życzeniami noworocznymi. Ten obowiązek spadł między innymi na mnie. Za pierwszym razem się pomyliłem. Podobnie za drugim. Za trzecim to samo. W końcu Paweł, swoim stonowanym głosem, rzucił: "co, są problemy? A mnie się wystawiało do wszelkich przemówień", okraszając to wszystko swoim ironicznym uśmiechem - śmieje się Mazur.
Nie był on jedynym, którego Zagumny zaskoczył dużym poczuciem humoru. Wbrew obowiązującym stereotypom, nigdy nie był on bowiem człowiekiem szarym, ponurym. Pewnego razu, na warszawskim lotnisku "Okęcie", jeden z kibiców zapytał go: "Pan Andrzej Juskowiak, prawda?" Siatkarz przytaknął i złożył autograf w imieniu znanego piłkarza. Jeszcze jako uczeń, na życzenie jednego z księży, napisał z kolei podczas lekcji religii fraszkę o treści "Paweł Zagumny to dla księdza gwóźdź do trumny".
Płacz i pomoc
Od zawsze wolał jednak żartować w wąskim, zaufanym gronie. Poza boiskiem odznaczał się dużym opanowaniem, wrodzonym spokojem. W trakcie meczowej rywalizacji pokazywał natomiast znacznie bardziej ekspresyjne oblicze. Nie jeden otrzymał z jego ust solidną reprymendę. Wszystko robił jednak dla dobra reprezentacji. Po niepowodzeniach z reguły udawało mu się powstrzymywać łzy. Ale nie zawsze.
Raz płakał z powodu wyniku sportowego, jakim było zajęcie 4. miejsca w Lidze Światowej 2005. Trzy lata wcześniej uczynił to z bezsilności, spowodowanej urazem pleców, który wykluczył go z udziału w mistrzostwach świata w Argentynie. Poleciał z drużyną do Ameryki Południowej, walczył do końca, ale ból okazał się silniejszy. Choć nie był zdolny do gry, przez kilka dni pozostał przy drużynie i pomagał jej z boku.
- Zaproponowałem Pawłowi, żeby pozostał z nami jak najdłużej. Przebywał z zespołem podczas pierwszej fazy grupowej, którą wygraliśmy. W trakcie meczu i podczas odpraw rozmawiał z naszymi dwoma statystykami na temat gry rozgrywających. Jego obserwacje też miały wpływ na to, że rozpoczęliśmy udział w turnieju od trzech zwycięstw - komentuje Wspaniały.
Sukcesy przysłaniają problemy
Mundial w 2002 roku nie był jedyną ważną imprezą, którą Zagumny ominął z powodów zdrowotnych. Z tej samej przyczyny nie wziął także udziału w mistrzostwach Europy 2005, a podczas igrzysk w Atenach (2004) pomagał drużynie właściwie tylko na krótkich zmianach. Miło nie wspomina także olimpijskiego turnieju w Londynie (2012), w którym praktycznie wcale nie stawiał na niego Andrea Anastasi.
Te nieprzyjemne wspomnienia schodzą jednak na dalszy plan w momencie wymieniania jego reprezentacyjnych osiągnięć. Największymi z nich są mistrzostwo świata (2014) i mistrzostwo Europy (2009), a także srebrny medal na mundialu w 2006 roku, który sam siatkarz uważa za punkt zwrotny w historii polskiej siatkówki. Ponadto, ma na swoim koncie niezliczoną liczbę nagród indywidualnych dla najlepszego rozgrywającego.
W nadchodzących meczach pokazowych w Gdyni (9 września) i Katowicach (11 września), w wieku niespełna 39 lat, definitywnie założy po raz ostatni koszulkę z orłem na piersi. Poprzednio nosił ją w pamiętnym finale mistrzostw świata 2014 z Brazylią. Mimo że zaczynał go w kwadracie dla rezerwowych, wszedł na boisko w drugim secie i spisał się tak, jak podczas całej, trwającej łącznie ponad 20 lat, reprezentacyjnej kariery. Fenomenalnie.
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)