Czas akcji: 9 lipca 2012 roku, miejsce akcji: lotnisko w Sofii, okoliczności: czekając na samolot do Krakowa (via Wiedeń) spotykamy (grupą dziennikarzy) Andreę Anastasiego. Kilkanaście godzin wcześniej ten trener doprowadził polskich siatkarzy do pierwszego w historii triumfu w finale Ligi Światowej. Biało-Czerwoni przeszli turniej w stolicy Bułgarii niczym walec. Pokonali Brazylijczyków, nie dali żadnych szans Kubańczykom, zniszczyli Bułgarów, w końcu w finale wręcz zdemolowali siatkarzy z USA. Za niespełna trzy tygodnie igrzyska olimpijskie w Londynie. Wydaje się, że forma naszej kadry jest optymalna. Nic tylko się cieszyć.
- Mam wielkie obawy - mówi wyraźnie zdenerwowanym głosem człowiek, który kilkanaście godzin wcześniej kipiał z radości. - Nie wiem, jak w Londynie zachowa się np. Bartosz Kurek, dla którego to będą pierwsze igrzyska w karierze. Nie wiem do końca, czy uda się przygotować drugi szczyt formy całej drużyny. To nie jest takie proste.
Miesiąc później, 8 sierpnia 2012, przegraliśmy ćwierćfinał igrzysk olimpijskich, z Rosją. My, triumfator Ligi Światowej, nie potrafiliśmy nawiązać walki ze Sborną. Siatkarze wrócili z Londynu na tarczy, rozbici, smutni, sprowadzeni na ziemię.
Minęły cztery lata. Znów mamy finał Ligi Światowej i znów igrzyska olimpijskie. Po raz kolejny obie imprezy dzieli zaledwie miesiąc. Jak ciężko jest zbudować szczyt formy na dwa tak ważne turnieje, wie każdy trener. Przecież w 2012 roku nie tylko Polacy się o tym przekonali. Przypomnijmy podium z IO w Londynie: 1. Rosja, 2. Brazylia, 3. Włochy. Jak te drużyny grały kilka tygodni wcześniej w finale LŚ? Rosjanie i Włosi w ogóle nie przylecieli do Sofii (odpadli w rozgrywkach grupowych i zajęli w klasyfikacji generalnej odpowiednio: 8. i 11. miejsce), a Brazylijczycy co prawda w Final Six wystąpili, ale zdołali wywalczyć zaledwie 6. lokatę.
ZOBACZ WIDEO Stephane Antiga: wszyscy są zdrowi i w formie (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
- To jest prawie niemożliwe, aby w tak krótkim czasie przygotować optymalną formę zawodników - mówił mi kiedyś legendarny Bernardo Rezende. Akurat jemu seryjnie się to udawało, a Brazylijczycy przez lata zdobywali najważniejsze trofea w światowej siatkówce. - Tak, jednak uważam, że nasz przykład jest wyjątkiem dowodzącym reguły.
Dzisiaj w Krakowie rozpoczynamy siatkarskie szaleństwo. Kibice - jak to kibice - mają wielkie oczekiwania. Jesteśmy mistrzami świata, więc musimy grać na najwyższym poziomie. Wywalczyć złoto w finale Ligi Światowej. Zadam Wam pytanie: wolicie, aby Polacy wygrali turniej w Krakowie, czy w końcu po 40 latach przerwy zdobyli złoto olimpijskie w Rio de Janeiro?
Mimo że od lat uważam, iż odpuszczanie "światówki" nie jest mądrym rozwiązaniem (ze względu na punkty rankingowe), tym razem wybieram tę drugą opcję. Dlatego finał Ligi Światowej w Krakowie obejrzę na totalnym luzie. Nie przerażą mnie nawet dwie wysokie porażki z Francją oraz Serbami i tym samym brak awansu do fazy półfinałowej. Zbyt dobrze pamiętam rok 2012...
Marek Bobakowski