Lorenzo Micelli: Nie odstajemy poziomem od Chemika

Szkoleniowiec PGE Atomu Trefla Sopot, Lorenzo Micelli, pomimo porażki w finale Pucharu Polski z Chemikiem Police 1:3 nadal wierzy, że jego zespół będzie w stanie zrewanżować się mistrzyniom Polski w finale Orlen Ligi, jeśli do niego awansuje.

Gdy w półfinale Pucharu Polski Atomówki zmiotły z parkietu Polski Cukier Muszyniankę Enea, wydawało się, że ekipa z Sopotu jest na najlepszej drodze do obrony trofeum sprzed roku. Jednak w finale zaprezentowały się dużo słabiej od Chemika Police i przegrały ten pojedynek w czterech setach, choć pojawiła się realna szansa na doprowadzenie do tie-breaka, gdy w ostatniej odsłonie doszło do gry na przewagi.

WP SportoweFakty: Mam wrażenie, że przez dwa dni w Kaliszu oglądaliśmy zupełnie różne drużyny PGE Atomu Trefla. Co się stało w niedzielę?

Lorenzo Micelli: Nie zagraliśmy normalnie w przyjęciu i graliśmy mniej ze środkowymi. Wszystko dlatego, że Chemik zmusił nas do defensywy. Wiemy, jak na to reagować, ale nie możemy pozwolić im na zdobycie 3-4 punktów z rzędu, bo dzięki temu rozwijają skrzydła i grają naprawdę znakomicie.

Mimo tej nie najlepszej gry pojawiła się okazja, by rozegrać piątą partię.

- Presja była inna. W czwartym secie było 24:24 i ten set właściwie wszystko rozstrzygnął. Popełnialiśmy błędy wynikające z tego, że podjęliśmy ryzyko. W niektórych momentach rzeczywiście moglibyśmy wypaść lepiej. Tu chodzi o sam poziom naszej gry. Jeśli spojrzymy na atak, to Chemik w tym elemencie zaprezentował się naprawdę bardzo bardzo dobrze. Jedynie Havelkova może minimalnie odstawała, ale nadrabiała w bloku i obronie, więc mogę powiedzieć same pozytywy o ekipie z Polic.

Policzanki was czymś zaskoczyły?

- Nie zaskoczyły nas. Żałuję, że w II i III secie pozwoliliśmy im uciec na wiele punktów. Dlatego ten rezultat tak wyglądał. Ale przecież różnica między naszym poziomem gry i poziomem Chemika aż tak wielka nie jest. Pracujemy nieco inaczej, mamy więcej rozwiązań drużynowych, u nich zaś dominują rozwiązania indywidualne. Jak mówiłem, gdy uciekają na kilka punktów, dogonić jest je już bardzo trudno.

Oszczędny był pan przy dokonywaniu zmian. Dlaczego?

- Gdy mówimy o przyjęciu, mamy system. Można podjąć ryzyko, ale z innym zespołem. Z Chemikiem raczej lepiej nie eksperymentować. Nawet jeśli źle ci idzie w jakimś elemencie, dajesz z siebie wszystko, żeby to odmienić. W drugim secie szukaliśmy wszystkich rozwiązań, ale w takich pojedynkach trzeba się trzymać pewnych założeń.

Dobrze pamiętam, że Justyna Łukasik weszła w drugiej partii na atak?.

- Ale to dlatego, żebyśmy mogli podwyższyć blok. Chodziło o to, by Danica i Kasia odpoczęły sobie oraz żeby przedłużyć tę partię. Za daleko posunęły się już wypadki w tym secie.

Po finale nagrodą indywidualną odebrała jedna z pana podopiecznych, Katarzyna Zaroślińska. Wyróżniłby pan kogoś jeszcze?

- Rzadko kiedy rozmawiam o moich zawodniczkach indywidualnie, traktuję je jako zespół. Jeśli wspólnie odpowiednio wykonamy naszą pracę, możemy pokonać Chemika. Gdy nie jesteśmy w najlepszej dyspozycji danego dnia, nie możemy zagrać na sto procent. Tak się zdarza, bo wszyscy jesteśmy przecież ludźmi, ale fizycznie jesteśmy jak najbardziej przygotowani do tej walki.

Przed wami kolejny mecz z Impelem w półfinale Orlen Ligi. Po wygranym pierwszym meczu jesteście w dobrej sytuacji, by zagrać w finale, a tam znów czeka Chemik.

- Tak, to nasz cel. Jednym z celów było to, by obronić Puchar Polski, ale osiągnęliśmy minimum, czyli awans do finału. I teraz następnym minimalnym celem w tym sezonie jest gra w finale Orlen Ligi. Przez dwa lata trafialiśmy do finałów, gdzie mierzyliśmy się tylko z policzankami. Musimy być dumni z tego, że pracujemy zespołowo i osiągamy te finały. To są właśnie najlepsze efekty naszej pracy. Dumni możemy być z postępów, ale oczywiście gdy wygra się mecz o trofeum, radości jest znacznie więcej.

Rozmawiał Krzysztof Sędzicki (@ksedzicki) 

Zobacz wideo: Sezon na rower. Rusza Skandia Maraton Lang Team

{"id":"","title":""}

Komentarze (0)