Były przyjmujący reprezentacji Polski do zespołu AZS-u Częstochowa przenosił się dwukrotnie. Po raz pierwszy w 1996 roku z ekipy Orła Międzyrzecz. Pod Jasną Górą 39-letni zawodnik spędził wówczas pięć sezonów. Po tym czasie zdecydował się na wyjazd za granicę i grę w ligach greckiej oraz włoskiej. Pod Jasną Górę wychowanek Piasta Międzyrzecz powrócił po 8 latach nieobecności. Przez kolejne 5 lat wywalczył z drużyną między innymi mistrzostwo Polski, Puchar Polski i Puchar Challenge. Z klubem rozstał się jednak w niesławie. Poróżniony z działaczami postanowił odejść, choć wcześniej planował zakończyć karierę w barwach Akademików. Po kilkunastu miesiącach od rozstania Dawid Murek ponownie zawitał do Częstochowy, tym razem jako zawodnik Łuczniczki Bydgoszcz. Kibice nie zapomnieli przyjmującemu jego zasług. Na trybunach pojawił się transparent o treści "Dawid Murek dziękujemy", sami fani natomiast w trakcie meczu kilkakrotnie skandowali nazwisko zawodnika.
WP SportoweFakty: Powrót do Częstochowy okazał się chyba wymarzony?
Dawid Murek: Zgadza się, wróciłem na stare śmieci. Sentyment do AZS-u zawsze pozostanie, zwłaszcza do kibiców, którzy bardzo fajnie mnie przywitali. To miłe uczucie przez cały mecz mi towarzyszyło. Takich kibiców trzeba szanować, nawet grając w innych klubach. Okazali szacunek do mojej osoby pomimo, że kiedyś mówiłem, iż karierę zamierzam zakończyć w AZS-ie. Niestety póki co nie udało mi się tego zrobić.
- Jeśli chodzi o sam mecz to cieszę się, że wygraliśmy, a ja miałem okazję wejść na końcówkę trzeciego seta. Trzy punkty zdobyte i z tego się bardzo cieszymy. Nasza dyspozycja była różna w ostatnim czasie. Ze Skrą Bełchatów wygraliśmy 3:0, wcześniej z Lotosem Trefl i Asseco Resovią przegraliśmy 0:3. Taka jest nasza gra, nie ma półśrodków. Przegrywamy albo wygrywamy w trzech setach.
Spodziewał się pan takiego powitania w Częstochowie? Kibice na trybunach wywiesili transparent "Dawid Murek dziękujemy", a w trakcie meczu wielokrotnie skandowali pana nazwisko.
- Zupełnie się tego nie spodziewałem. To niesamowite uczucie, które ciężko opisać. W trakcie meczu podziękowania, po jego zakończeniu przyjemne pożegnanie i prezent. To było niesamowite.
Takie chwile sprawiają, że pojawia się jeszcze większa satysfakcja z wysiłku włożonego w pracę i grę w barwach danego klubu?
- Myślę, że tak. Były różne momenty, wzloty i upadki. Najbardziej pamięta się jednak te sezony, kiedy sięgało się po złote medale, mistrzostwo Polski czy Puchar Challenge. Były też gorsze momenty oczywiście. Teraz jestem jednak w innym klubie i robię wszystko, abyśmy wygrywali. W meczu z AZS było podobnie. Myślałem już tylko o tym, żebyśmy zdobywali punkty i wygrali mecz.
Patrząc na obecną sytuację AZS-u nie czuje pan żalu, że tak zasłużony klub powoli zaczyna się staczać?
- Ciężko mi cokolwiek na ten temat powiedzieć. Nie wiem co się dokładnie dzieje w klubie. Podejrzewam, że jakieś problemy są, bo jeżeli nie ma wyników sportowych to jakieś inne kłopoty też gdzieś się pojawiają. Nie mnie jednak to oceniać. Nie ma mnie w tym klubie, więc nie jestem na bieżąco. Obecnie zajmuję się tym, aby Łuczniczka wygrywała i to dla mnie jest najważniejsze.
Dla was wygrana w Częstochowie może okazać się bardzo ważna, bowiem po stracie punktów przez Indykpol AZS w Bielsku-Białej, wróciliście do gry o ósemkę. Patrząc na terminarz, to mimo straty czterech punktów wydajecie się być w lepszej sytuacji od Akademików.
- Cały czas liczymy na to, że nasza gra będzie szła do przodu, bo tylko wygrywając mecze możemy stratę do Olsztyna odrobić. Rywale mają jednak podobny cel. Mamy do rozegrania jeszcze kilka spotkań z trudniejszymi i łatwiejszymi rywalami. Trzeba będzie to wykorzystać na naszą korzyść i zobaczymy co będzie na koniec rundy zasadniczej.
Reforma rozgrywek play-off sprawiła, że możecie rywalizować co najwyżej o miejsca 5-8. Nie widać jednak, żeby was to w jakikolwiek sposób demobilizowało.
- Liga jest tak wyrównana, że każdy może pokonać każdego. Najlepszym potwierdzeniem jest nasza wygrana 3:0 w Bełchatowie. Kilka dni później zagraliśmy w Bydgoszczy z Jastrzębskim Węglem i przegraliśmy 0:3. Rozgrywki są bardzo nieprzewidywalne i to chyba najbardziej cieszy kibiców, bo nie można pójść na mecz i przesądzić z góry, kto wygra. Pomijając ZAKSĘ, która ma taki skład, że właściwie nie ma na nią mocnych.
Przed sezonem w ten sposób mówiło się o Asseco Resovii, a tymczasem rzeszowianie rozczarowują.
- Zgadza się, przegrali kilka spotkań u siebie i to chyba główny powód tego, że teraz muszą wygrywać i na dodatek liczyć na potknięcia ekip, które myślą o grze w finale. Nie można więc narzekać na nudę, do końca będziemy musieli czekać na to, kto zagra o złoto.
Jeden z chętnych do gry o medale to obecnie Cuprum Lubin, wasz najbliższy rywal. Co pan powie o tym przeciwniku?
- Grają w ostatnim czasie bardzo dobrze, widać zwyżkę formy. Wygrali kilka ważnych meczów i z pewnością po cichu liczą na to, że zajda wysoko. Kto wie, może myślą nawet o tym, aby grać w finale. My jednak wystąpimy u siebie i zrobimy wszystko, aby im w realizacji tego celu przeszkodzić.
Rozmawiał Jacek Pawłowski