WP SportoweFakty: Cerrad Czarni Radom są pana pierwszym klubem poza Serbią. Uznał pan, że to właściwy moment, by opuścić rodzime rozgrywki? A może wcześniej nie było wystarczająco dobrej oferty?
Neven Majstorović: Gdy byłem młody, grałem w drużynie Crvena Zvezda Belgrad i miałem wówczas pewne problemy zdrowotne. Po czterech latach spędzonych w Belgradzie zdecydowałem się zmienić otoczenie i na dwa lata związałem się z mniejszym klubem: Jedinstvo Stara Pazova. Po dobrym sezonie otrzymałem propozycję z Partizana Belgrad, co było najpoważniejszym krokiem w mojej przygodzie z siatkówką. Pokazałem się z dobrej strony i w połowie rozgrywek trener Serbii, Igor Kolaković, powołał mnie do kadry. Miałem wówczas 24 lata, teraz mam o 2 więcej i występuję w Polsce.
Jak to się stało, że dołączył pan akurat do Cerrad Czarnych Radom?
- W ubiegłym sezonie z Partizanem zajęliśmy drugie miejsce, choć w fazie zasadniczej wygraliśmy 28 spotkań, nie mieliśmy na koncie ani jednej porażki. W meczach o złoty medal nasz atakujący i najlepszy punktujący nabawił się kontuzji i ostatecznie musieliśmy uznać wyższość rywala. Wielu zawodników opuściło wówczas drużynę, na dodatek sytuacja finansowa się pogorszyła. Wówczas prezes powiedział mi, że jeśli znajdę rozwiązanie lepsze dla klubu, ale również i dla swojej kariery, mogę odejść. Po mistrzostwach Europy zadzwonił do mnie mój menedżer i poinformował, że jest opcja gry w Polsce, w Radomiu. Nie zastanawiałem się ani chwili.
To dlatego pana transfer został ogłoszony jako ostatni?
- Tak, można powiedzieć, że to w zasadzie takie last minute. Już myślałem, że zostanę w Partizanie i poszukam nowego klubu na przyszły sezon. Na moje szczęście Cerrad Czarni byli zainteresowani, co okazało się ogromną możliwością dla mnie. W Partizanie Belrad grają bowiem obecnie praktycznie sami młodzi zawodnicy i wiadomo, że trudno o podnoszenie własnych umiejętności. Dzięki Czarnym mogę natomiast zrobić kolejny duży krok.
Konsultował pan z kimś decyzję o przyjściu do PlusLigi, np. z Aleksandarem Atanasijeviciem?
- Aleksandar Atanasijević jest moim najlepszym przyjacielem, poznaliśmy się jeszcze na etapie rozgrywek młodzieżowych. Nie tylko on, ale także Srecko Lisinac czy Aleksa Brdjovic polecali mi przyjazd do Polski. Przyznali, że to dla mnie ogromna szansa grać w jednej z najlepszych lig na świecie i że muszę ją wykorzystać. Powiedzieli także, że w Polsce są świetni zawodnicy, organizacja stoi na najwyższym poziomie, a na każdym meczu fani tworzą wspaniałą atmosferę.
Wszyscy wymienieni grali jednak w PGE Skrze Bełchatów.
- Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że to nie jest to samo, bo bełchatowianie co sezon biją się o medale. Jednak każdy polski klub ma ogromne tradycje siatkarskie, siatkówka w waszym kraju jest niezwykle popularna. Kwestie organizacyjne naprawdę są dopięte na ostatni guzik. Żeby mieć skalę porównawczą, każdy powinien kiedyś przyjechać do Serbii i zobaczyć, jak u nas wyglądają rozgrywki. Mam na myśli: poziom zespołów, funkcjonowanie klubów, zainteresowanie kibiców. Jakieś 5-6 lat temu atmosfera na trybunach była o wiele lepsza. Teraz jeśli któryś z zawodników rozegra dobry sezon, to natychmiast wyjeżdża za granicę. Dlatego rozgrywki w serbskiej lidze nie są dla kibiców atrakcyjne, bo grają w niej młodzi. Poza tym, siatkówka w naszym kraju nie jest bardzo popularna. Wyjątek to oczywiście reprezentacja.
Jak w takim razie odnajduje się pan w Polsce?
- Po miesiącu spędzonym w Radomiu czuję się świetnie. Muszę przyznać, że wręcz jak w domu. Atmosfera w drużynie jest wspaniała, zawodnicy i sztab szkoleniowy bardzo dobrze mnie przyjęli. Dla mnie jest bardzo duża różnica, bo to mój pierwszy sezon poza Serbią. Trudno się odnaleźć w sytuacji, gdy nikt nie zna twojego języka, gdy inni nie wiedzą o mnie zbyt wiele. Jestem jednak na to przygotowany. Na szczęście i Polacy, i Serbowie to słowiańskie narodowości. Adaptacja i cały proces aklimatyzacyjny przebiega o wiele szybciej niż mogłoby mieć to miejsce w innych krajach.
Jak się panu podoba hala w Radomiu? Wielu drużynom przyjezdnym bardzo ciężko się tu gra z powodu jej niewielkich rozmiarów, a także bliskiej obecności kibiców.
- Tak, słyszałem o tym. Dla mnie wielkość hali nie jest problemem, w Partizanie Belgrad hala była podobnych rozmiarów. Osobiście właśnie lepiej gra mi się w mniejszych obiektach. Wydaje mi się, że w Serbii tylko dwie czy trzy drużyny mają większą halę. No i oczywiście kolejna sprawa to atmosfera, jaką na trybunach tworzą kibice. Gdy Srecko Lisiniac dowiedział się, że Cerrad Czarni są mną zainteresowani, powiedział, że z pewnością spodoba mi się doping radomskich kibiców. Nawet pokazał mi jakieś materiały wideo i faktycznie zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Już w pierwszym meczu sezonu hala była wypełniona po brzegi, co mnie zaskoczyło. Fani dodają nam skrzydeł, każdy z nas w każdej akcji daje z siebie jeszcze więcej.
Ma pan okazję trenować pod okiem Raula Lozano. Co może pan powiedzieć o pracy z Argentyńczykiem?
- To dla mnie ogromna szansa. Kiedy otrzymałem ofertę z Radomia, nie wiedziałem, kto jest trenerem. Gdy się dowiedziałem, powiedziałem tylko: "wow". Oglądałem go, gdy zaczynałem przygodę z siatkówką. Prowadził wówczas reprezentację Polski, później Niemiec. Trenował czołowe europejskie kluby. Dla każdego z zawodników pracowanie z Raulem Lozano to wielki zaszczyt. Oczywiście na treningach nie mamy taryfy ulgowej, zajęcia są bardzo intensywne. Ale jak widzimy, przynoszą efekty. Robimy wszystko, by podnosić swój poziom.
[nextpage]Czego się pan spodziewa po grze w Cerrad Czarnych Radom?
- Ze strony klubu nie mamy ściśle określonego celu, o jaki mamy walczyć. W momencie mojego przyjazdu do Radomia wiedziałem tylko tyle, że Cerrad Czarni w poprzednim sezonie zajęli dziewiąte miejsce. Nie znałem zawodników, nie wiedziałem, jak to wszystko wygląda. Gdy jednak poznałem siatkarzy, to zobaczyłem, jak ciężko trenujemy i jaki mamy potencjał. Jeśli utrzymamy koncentrację i dalej będziemy tak pracować, to jesteśmy w stanie nawiązać walkę z każdym. Pokazaliśmy to zresztą w pierwszym meczu z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. Jeśli dalej tak to wszystko będzie wyglądało, możemy być w "szóstce".
Nowy system wam w tym pomoże?
- Trudno powiedzieć, wszystko będzie zależało od wyniku, jaki osiągniemy. Jeśli będzie dobrze, to pewnie nam pomoże, a jeśli źle, wiadomo... Z całą pewnością sezon bez play-offów jest korzystniejszy dla drużyn, które nie mają w swoich szeregach kadrowiczów. W przypadku tego systemu sprawa jest prosta: jeśli przegrywasz, tracisz swoją szansę. W play-offach natomiast możesz polec w pierwszym meczu, ale w kolejnych już być górą. Wydaje mi się, że taka, a nie inna formuła powinna się w Polsce sprawdzić. PlusLiga jest bardzo silna i dzięki temu niemalże do samego końca walka będzie ciekawa. Wpłynie to z kolei na jeszcze większe zainteresowanie kibiców.
W pierwszym meczu grał pan na zmianę razem z Adamem Kowalskim, od starcia z AZS-em Politechniką Warszawską jest pan podstawowym libero. Z pewnością jest pan zadowolony, że trener Lozano daje panu więcej szans na grę.
- Jak najbardziej, zwłaszcza mając na uwadze zbliżające się kwalifikacje do igrzysk olimpijskich. Jednak to, czy gram ja, czy Adam, nie ma większego znaczenia. Liczą się kolejne zwycięstwa i dobro drużyny. W tym momencie ja prezentuję się lepiej, a trener wierzy w mój potencjał. Jeśli sytuacja się zmieni, nie będę z tego powodu robił katastrofy. Wszyscy trenujemy równie ciężko i w każdym meczu któryś z nas prezentuje się lepiej. To świadczy o naszej sile.
[b]
To jest tym ciekawsze, że przed sezonem Raul Lozano szykował pana na pozycję przyjmującego.[/b]
- W lidze serbskiej grałem jako przyjmujący, ale Igor Kolaković powołał mnie do kadry już na libero. Ocenił, że mogę bardziej pomóc drużynie w przyjęciu, a także w obronie. Wydaje mi się, że w Cerrad Czarnych również korzystniejsza dla mnie będzie gra jako libero. W Radomiu jest bardzo duża konkurencja na przyjęciu. Gdy przyjechałem do klubu, początkowa koncepcja była taka, że może kilka meczów zagram jako libero, ale nominalną pozycją miało być przyjęcie. Teraz trenuję już w stu procentach jako libero.
Skoro przez dłuższy czas był pan przyjmującym, to nie ma pan czasami ochoty zaatakować?
- Lubiłem grę na siatce, ale nie jest to coś, bez czego nie mogę żyć.
Wspomniał pan o kwalifikacjach do igrzysk europejskich. Jakie są pańskie przeczucia w związku ze styczniowym turniejem?
- To na pewno będzie ciekawe doświadczenie, bo zarówno ja, jak i Lukas Kampa czy Artur Szalpuk, spotkamy się w Berlinie. Może ktoś z naszej drużyny jeszcze otrzyma szansę, tego nie wiemy. Nie ma co ukrywać, turniej będzie bardzo ciężki, nie tylko dla nas, ale dla każdej drużyny biorącej w nim udział. W styczniowych kwalifikacjach bierze udział aż osiem niezwykle mocnych zespołów i tylko jeden zapewni sobie awans do Rio. Dwa następne będą miały jeszcze swoją szansę w maju na turnieju interkontynentalnym. Znaleźć się w najlepszej trójce wśród tych ośmiu ekip będzie piekielnie trudnym zadaniem. W zasadzie można powiedzieć, że turniej to takie małe mistrzostwa Europy, zabraknie na nim jedynie Włochów. Już sama grupa to praktycznie "grupa śmierci". Gramy z Niemcami, Polską i Belgią. Przy okazji tych kwalifikacji potrzeba jeszcze dużo szczęścia. Niemniej jednak wydaje mi się, że mamy szanse, ale pod warunkiem, że zagramy tak, jak podczas turnieju finałowego Ligi Światowej, gdzie zdobyliśmy srebrny medal. Jeśli natomiast zagramy tak, jak na mistrzostwach Europy to wiadomo, że nasza sytuacja będzie niezwykle trudna.
[b]
Swoją drogą, wasze drugie miejsce w Final Six było sporym zaskoczeniem.[/b]
- Zdecydowanie, raczej nikt na nas nie stawiał. Zaczęliśmy rozgrywki z nowym trenerem, Nikolą Grbicem. Nie za bardzo wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Wraz z biegiem czasu mówiliśmy sobie: ok, grajmy, jesteśmy w stanie wygrać z Brazylią, Włochami czy Australią. Awansowaliśmy do Final Six i pierwszy mecz z Włochami przegraliśmy 2:3. Później czekał nas pojedynek z Polską. Wiedzieliśmy, że musimy dać z siebie 200 procent, by móc myśleć o pozytywnym wyniku. Okazało się, że Polacy nie musieli z nami wygrać, by awansować do półfinałów. Nasza wygrana 3:2 dała nam pierwsze miejsce. Trafiliśmy na USA, które w tamtym momencie prezentowało się świetnie. Ale my wznieśliśmy się na wyżyny umiejętności, myślę, że pierwsze dwa sety były najlepszymi w naszym wykonaniu w ciągu 3-4 lat. Amerykanie doprowadzili jednak do wyrównania i przecież niewiele brakowało, abyśmy przegrali tie-breaka. Tak się ostatecznie nie stało. Po tych dwóch niezwykle zaciętych, zwycięskich pięciosetowych pojedynkach byliśmy bardzo zmęczeni, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Odbiło się to na finale z Francją, który przegraliśmy gładko. Z tymi samymi Francuzami równie gładko przegraliśmy też na mistrzostwach Europy.
Musi pan jednak przyznać, że Francuzi mają za sobą fantastyczny sezon.
- Wygrać w jednym roku II dywizję Ligi Światowej, później Final Six i na dodatek mistrzostwa Europy to wielki wyczyn. Przecież oni przegrali tylko jedno oficjalne spotkanie! To jest nieprawdopodobne. Udało nam się ich pokonać, ale wyłącznie podczas sparingu. Taka ciekawa refleksja - do tej pory nie nastawialiśmy się specjalnie na mecze przeciwko Trójkolorowym. Zupełnie inaczej gra się przeciwko chociażby Rosji, USA czy Polsce. Gdy myślisz o Francuzach, nie wydaje ci się, że to klasa światowa. Jednak gdy przychodzi co do czego, zawsze z nimi przegrywasz. Po tym sezonie na pewno wszyscy będą się z nimi musieli o wiele bardziej liczyć. Myślę, że jednym z czynników wpływających na ich rezultaty, jest team spirit. Od razu widać, że atmosfera jest świetna, wszyscy tworzą jedną drużynę i wszyscy są sobie potrzebni.
O tej atmosferze powiedział pan także w kontekście aktualnego klubu. Czyli pozostaje wierzyć, że wyniki Cerrad Czarnych Radom będą równie satysfakcjonujące?
- Tak, tego się trzymajmy.
Rozmawiała Agata Kołacz