Krzysztof Sędzicki: Mecze o przyzwoitość

Jeśli ktoś się spodziewał lepszego rezultatu reprezentacji Polski na mistrzostwach Europy siatkarek w fazie grupowej, był niepoprawnym optymistą. Trzecie miejsce w grupie to wynik adekwatny do oczekiwań, jakie można było wobec niej mieć.

Nie było podstaw, by oczekiwać, że Biało-Czerwone ugrają coś więcej. Nie ze względu na nie same, a na poziom, jaki zaprezentowały Włoszki wraz z Holenderkami. W tej chwili to dla nas bariera nieosiągalna z wielu powodów. Mecz ze Słowenią miał być zwykłym obowiązkiem do spełnienia i chyba nasze panie bardzo mocno wzięły sobie do serca te słowa.

Będę bronił całej kadry prowadzonej przez Jacka Nawrockiego, bo w pięć miesięcy nie da się zbudować jednorodzinnego domu, a co dopiero kadrę narodową na miarę medali wielkich imprez. Można jednak w tym czasie w obu przypadkach przygotować podłoże - wylać solidne fundamenty i je pielęgnować. Po Igrzyskach Europejskich i World Grand Prix wydawało mi się, że ten etap już nastąpił. Lecz pierwsze trzy mecze turnieju w Holandii sprawiły, że zacząłem w to wątpić.

Chciałbym wierzyć, że gra na dwie przyjmujące z Włoszkami i Holenderkami była eksperymentem, a nie rozwiązaniem sytuacji. To tak, jakby na wojnie dać przeciwnikowi dodatkowe naboje w prezencie do strzelania w siebie. Wystarczy zresztą przypomnieć, że w ciągu dwóch pierwszych dni mistrzostw Europy aż 15 razy rywalki zdobywały punkty bezpośrednio z zagrywki.

Problem polega na tym, że nasi trenerzy nie mają zbyt wielkiego pola manewru, jeśli chodzi o dobór przyjmujących. Przed turniejem zrobiłem rozeznanie wśród znajomych dziennikarzy i poprosiłem o wskazanie sześciu zawodniczek, które - ich zdaniem - zasługują na grę w pierwszej reprezentacji na tej pozycji. Tak na wszelki wypadek, by było z czego wybierać w razie kontuzji lub niedyspozycji jednej czy drugiej. Nie braliśmy pod uwagę Katarzyny Skowrońskiej-Dolaty. Za każdym razem był ogromny problem ze wskazaniem tej szóstej siatkarki. Sam także chyba nie potrafiłbym dokonać wyboru.

Zobaczmy, co od 2009 roku poczyniono w Holandii czy Włoszech (których reprezentantki razem z Biało-Czerwonymi stały na podium mistrzostw Europy rozgrywanych w naszym kraju), a co stało się u nas. W tych drużynach stale dochodzi do płynnej zmiany pokoleniowej, która przynosi znakomite owoce. Tymczasem gdy kibice nie zajmujący się na co dzień żeńską siatkówką zobaczyli wyjściową szóstkę Polek w Apeldoorn, zaczęli się zastanawiać, który mamy rok. Nikomu wieku nie wypominam, doświadczenie boiskowe uważam za rzecz niezwykle cenną, lecz tylko cztery siatkarki urodzone w 1990 roku lub później w 14-osobowej kadrze to rzecz, która daje do myślenia. Następne w kolejce do tej kadry są już dziewczyny z roczników 93-95, a więc prędzej czy później wpadniemy w pokoleniową dziurę. Wtedy problem może się okazać jeszcze większy.

Problem reprezentacji Polski jest większy niż tylko kiepskie wrażenie artystyczne
Problem reprezentacji Polski jest większy niż tylko kiepskie wrażenie artystyczne

Okazało się, że poniedziałkowy mecz o wszystko stał się też meczem o... przyzwoitość. Z całym szacunkiem dla reprezentacji Słowenii, ale powinniśmy ją pokonać niezależnie od tego, jaki skład desygnowałby do gry nasz sztab szkoleniowy. Przegrana z tą drużyną naprawdę źle świadczyłaby o całej kondycji żeńskiej siatkówki w naszym kraju.

Obie drużyny wyszły na to spotkanie jakby od niechcenia. Wiem, że na pewno każda zawodniczka, która przebywała na boisku, walczyła na maksimum swoich możliwości, ale chyba nie jestem odosobniony w tym, jakie wrażenie zrobiły na mnie Polki i Słowenki w tym meczu. Martwi mnie to głównie dlatego, że to starcie miało przede wszystkim podbudować psychicznie nasze dziewczyny, nakręcić je pozytywnie przed bataliami w fazie pucharowej, a okazało się być meczem tak bezpłciowym i bezbarwnym, że raczej wypada zapamiętać sam wynik, a całą resztę wymazać z pamięci.

Zdaję sobie sprawę, w jak trudnej sytuacji przed barażem z Białorusią jest cała nasza reprezentacja. To będzie kolejny mecz o przyzwoitość, choć ekipa zza naszej wschodniej granicy ma na tej imprezie o jedno zwycięstwo więcej niż Polki. Jednak nikt nie jest w stanie mi wmówić, że ewentualna przegrana z tym zespołem nie zostanie odebrana jako obciach. W tej chwili jesteśmy drużyną na miarę najlepszej ósemki Starego Kontynentu, co i tak robi średnie wrażenie biorąc pod uwagę fakt, że Europa cały czas musi gonić resztę świata.

Po wypowiedziach naszych siatkarek widać, że wiedzą, gdzie popełniają błąd. To już jest świetny znak, bo to oznacza, że mają świadomość tego, jak powinna wyglądać nasza gra, a jak wygląda w rzeczywistości. Zauważyłem, że w trakcie meczów z udziałem reprezentantek Polski, często przy opisie poszczególnych zagrań pada przymiotnik "elektryczny". Dopiero po kilku godzinach od ostatniego spotkania w grupie doszedłem do wniosku, iż jest on bardziej trafny niż mi się wcześniej wydawało. Kiedy Polki pojawiają się na boisku, momentami zachowują się, jakby ktoś je poraził prądem albo w ogóle ten prąd wyłączył - oglądamy różne dziwne zagrania, nieporozumienia i masę bezpańskich piłek, które nam wpadają, mimo że nie mają prawa. Może się okazać, że problem psychologiczny jest większy od problemu sportowego. Powstaje więc pytanie, czy jest w kadrze taka osoba, która będzie potrafiła wejść siatkarkom do głów i je poukładać?

Wierzę, że jest osoba, która usiądzie wraz z całą drużyną we wtorkowy wieczór, aby przypomnieć jej, do czego wspólnie dążymy. Nie oczekujemy od tej drużyny cudów, bo widzimy jak jest. Chcemy jednak zobaczyć prawdziwą walkę - od pierwszej do ostatniej piłki. Nawet jeśli w ćwierćfinale, do którego po prostu wypada dojść, okażemy się słabsi od Holenderek. Nie trzeba się daleko cofać w poszukiwaniu przykładów. Czy ktoś ma pretensję do piłkarzy za porażkę z Niemcami lub do koszykarzy za porażkę z Hiszpanami? Albo do siatkarzy za pechowy brak awansu na igrzyska olimpijskie? Nie, bo zrobili wszystko, by choćby utrzeć nosa przeciwnikom. Dziewczyny, zróbcie to i wy. Wiemy, że was na to stać.

[b]Krzysztof Sędzicki

[/b]

Źródło artykułu: