Wiktor Gumiński: Rozmawiamy po znakomitym w wykonaniu pańskiego zespołu listopadzie (wywiad przeprowadzony 12 grudnia - przyp. red.). Rozgrywki toczą się w szalonym tempie, w związku z czym łącznie odnieśliście w poprzednim miesiącu aż siedem zwycięstw. Po poszerzeniu ligi do czternastu drużyn gracie właściwie co trzy dni, doliczając jeszcze do tego udział w Pucharze CEV. Zwiększenie stawki zespołów rywalizujących w PlusLidze było dobrym pomysłem?
Sebastian Świderski: Nie, to nie idzie w dobrym kierunku. Siatkówka przede wszystkim przeje się kibicom. Granie co trzy dni, w tym praktycznie co tydzień na swoim obiekcie, jest zbyt dużą liczbą spotkań dla przeciętnego człowieka. Wydanie 100 złotych na rodzinę każdego tygodnia to bardzo duży koszt. Po drugie, należy pamiętać, że siatkarze to ludzie. Oni też potrzebują czasu na odpoczynek i przygotowanie się do następnego spotkania. Widać coraz większą liczbę kontuzji i problemów zdrowotnych w poszczególnych zespołach. Zawodnicy nie trenują, więc poziom automatycznie spada w dół. Ponadto, większa liczba zespołów wiąże się też z szerszym polem manewru dla nich, co owocuje ściąganiem zawodników nie zawsze podnoszących poziom ligi. PlusLiga według mnie się wyrównała, ale niestety jej poziom troszeczkę się obniżył.
[ad=rectangle]
Jak bardzo się pomylę, jeśli powiem, że jedną z głównych przyczyn zażegnania kryzysu w ZAKSIE był powrót do składu Michała Ruciaka?
- Na nasz słaby start miało wpływ wiele czynników. Teraz, analizując po raz kolejny przegrane spotkania, widać, ile prostych błędów popełnialiśmy, ile było w naszym zespole nieporozumień, niedociągnięć czy nawet niedomówień. Udało nam się je wyeliminować. Dodatkowo było widać zmęczenie siatkówką, bardziej pod kątem psychicznym, po chłopakach biorących udział w mistrzostwach świata - Pawle Zagumnym i Pawle Zatorskim. Na początku nie mieli oni takiej radości z gry jak po spokojniejszym okresie, w którym mogliśmy troszeczkę potrenować i znaleźć wspólny rytm. Co do Michała, jest on kluczową postacią w naszym zespole, jeżeli chodzi o grę defensywną, więc na pewno jego powrót bardzo mocno nam pomógł.
Ruciak właściwie z miejsca zastąpił w wyjściowym składzie Lucasa Loha, który początku sezonu także raczej do udanych zaliczyć nie może. Przeglądając różne komentarze odniosłem wrażenie, że wielu kibiców oczekiwało od Brazylijczyka postawy w stylu Felipe Fontelesa, stania się kluczową postacią zespołu. Ale Loh chyba nie do końca z takimi założeniami trafił do zespołu?
- My go nie ściągaliśmy jako zawodnika pokroju Fontelesa, to raz. Po drugie, Lucas niestety nie ma aż takiego doświadczenia, jakie miał Lipe przychodząc do Polski, w postaci kilku lat spędzonych we Włoszech, lidze japońskiej czy brazylijskiej. W tych krajach można się rozwinąć na różnych płaszczyznach. Lucas przybył do nas z Brazylii, więc tak naprawdę była to dla niego zmiana klimatu i otoczenia. Napotkał tu nowe życie, nową kulturę. Samo przez się mówi, że w Polsce po raz pierwszy zobaczył śnieg. Po okresie reprezentacyjnym praktycznie nie miał wolnego. Przyjechał do nas właściwie prosto z biegu i potrzebował trochę czasu na odnalezienie się. A widać, chociażby po spotkaniach w europejskich pucharach, gdzie dostaje więcej czasu gry, że ma umiejętności. Lipe na początku też nie był wskazywany na lidera z pierwszych stron gazet. Wybił się dopiero później, już w trakcie sezonu. Obaj gracze mają na pewno różne charaktery, których nie można porównywać. Lipe jest bardzo agresywny i otwarty, natomiast Lucas jest bardziej spokojny i zrównoważony.
A jak duży wpływ na postawę Loha miał fakt, że grał właściwie bez możliwości zmiany? Póki Ruciak nie wrócił na boisko, w kwadracie był bowiem tylko młody Krzysztof Zapłacki.
- Na pewno inaczej zawodnik gra, jeżeli czuje, że ma zmiennika, który w razie popełnienia dwóch, trzech błędów wejdzie i go zastąpi. Natomiast w tym przypadku wszystko zostało zrzucone na Lucasa, wszyscy nagle zaczęli patrzeć na jego umiejętności. A właściwie, jak to stwierdzono, na ich brak. Tak jak mówiłem, nie potrafił się on odnaleźć w nowym środowisku i potrzebował czasu. Powrót Michała spowodował, że Brazylijczyk troszeczkę się odblokował. Zresztą już na treningach widać po nim, że jest zupełnie innym zawodnikiem. Już nie tylko przychodzi, trenuje i wychodzi, ale również zostaje i żartuje. Jest też w takiej części zespołu, która potrafi trochę rozluźnić atmosferę jakimś rzuconym tekstem w kierunku jednego czy drugiego siatkarza. Atmosfera w ekipie wygląda zupełnie inaczej niż na początku sezonu, kiedy to była taka "zawiesina", że można było żyletkami kroić. Teraz zawodnicy bawią się i czerpią radość z tego, co robią.
Od powrotu do gry Ruciaka widać, że w niektórych meczach kryje on wraz z Pawłem Zatorskim prawie całe boisko w przyjęciu. Bywały spotkania, że Dick Kooy przyjmował mniej niż dziesięć razy i wówczas za każdym razem bardzo dobrze spisywał się w ataku. Tak dobra skuteczność Holendra wynikała właśnie z odciążenia go z obowiązków defensywnych?
- Ostatnimi czasy gramy lepiej z piłek, które nie są dokładnie przyjęte. Mamy wyższe procenty, popełniamy z nich mniej błędów niż z tych odebranych dokładniej, to taka ciekawostka. Natomiast wracając do chłopaków, rzeczywiście Michał z Pawłem czują się bardzo dobrze w przyjęciu i są za ten element odpowiedzialni, więc z automatu Dick został z niego odciążony. Potrzebujemy go bardziej go w ataku, jako gracza ofensywnego niż defensywnego. Oczywiście, staje do przyjęcia, jeśli są jakieś problemy, natomiast liczba jego odbiorów nie jest teraz taka sama jak na początku. Całą odpowiedzialność biorą na siebie gracze lepiej czujący się w przyjęciu, a on ma się skupić na atakowaniu. Dlatego notuje takie wysokie procenty.
Praca nad stroną mentalną Kooy'a nadal musi być tak intensywna jak w poprzednim sezonie?
- Na początku było widać, że ta praca musi być jeszcze wykonywana, lecz przyszedł taki moment, że gdzieś wszystko zaskoczyło. Natomiast nadal to jest taki człowiek, z którym trzeba ciągle rozmawiać, jak z kilkoma w tym zespole. Trzeba ciągle mówić, przypominać, dawać mu rady, bo tego potrzebuje. Tak jak tenisista po wykonaniu iluś tysięcy uderzeń w pewnym momencie wraca do podstaw, staje przed ścianą i uderza o nią, tak samo siatkarze muszą wykonać tysiące powtórzeń, odbić, żeby wykonać jeden element jak najlepiej. Bywa, że dokładność gdzieś ucieka, czasami ze zmęczenia, czasami z nieuwagi, czasami z niedopatrzenia trenera czy nawet z lenistwa zawodnika. Jeden mały krok powoduje lepsze, dokładniejsze odbicie, więc ciągle trzeba być przy każdym zawodniku i cały czas przypominać.
Jednym z zawodników, którym trzeba przypominać więcej niż innym jest Nimir Abdel-Aziz? W grze Holendra łatwo zauważyć bowiem nutkę szaleństwa oraz duże zapędy ofensywne.
- Wszyscy powtarzają, że Nimir ma predyspozycje na atakującego, natomiast jego rolą jest w tym momencie rozegranie i na tym się skupiamy. Jest to zawodnik, który ma w głowie trochę szaleństwa. Tacy też są czasami potrzebni. Miał bardzo trudny ubiegły rok, ponieważ trafił do Turcji, gdzie nikt na nic nie zwracał mu uwagi. Nikt nic mu nie mówił, nie pomagał, więc on też troszeczkę zatracił swoje umiejętności, które nabył we Włoszech. My z nim dużo pracujemy. Holender zostaje po treningach, indywidualnie pracuje nad dokładnością, a przy okazji dajemy mu też możliwość poatakowania sobie. Widać po nim, że sprawia mu to wielką frajdę, a nie chcemy katować zawodników monotonią i nudnością zajęć. Nimir coś tam mówi, że w przyszłości może zmieni swoją pozycję, natomiast na tę chwilę jest rozgrywającym i obecnie nic nie zapowiada zmiany jego roli w ZAKSIE.
Chciałbym również zapytać o trzeciego z Holendrów, Kay'a Van Dijka, który zasilił klub w trybie awaryjnym tuż przed startem sezonu. W jakim stanie pojawił się on po raz pierwszy w Kędzierzynie-Koźlu?
- Na pewno nie był przygotowany do sezonu na sto procent. Trudno to bowiem uczynić nie trenując w żadnym poważnym zespole, grając z amatorami dwa razy w tygodniu oraz chodząc tylko i wyłącznie na siłownię. Kay miał trudny okres transferowy. Trafił do Chin, gdzie jest dość dziwny rynek. Przyjeżdża się tam na tydzień, dwa tygodnie testów i później nie wiadomo ile czasu czeka się na odpowiedź, czy się spełniło oczekiwania, czy też nie. Często jest tak, że przyjeżdża pięciu, sześciu zawodników, a klub może wybrać tylko jednego. Kay akurat trafił na taką sytuację i niestety został bez pracy. Udało się go nam jednak zakontraktować i było widać, że potrzebował, i nadal potrzebuje czasu, bo jego zgranie z zespołem nie jest jeszcze takie jak powinno być. On potrzebuje dostawać piłki szybkie, ale na wysokości, z kolei Dominik Witczak preferuje także piłki szybkie, ale dużo niższe. Widać więc gołym okiem, że ci zawodnicy są kompletnie inni. Kay z każdym treningiem stara się jak najmocniej poprawiać swoje błędy, czy to w ataku, czy w bloku, także jesteśmy jak najbardziej zadowoleni z jego postępów.
[nextpage]Holender jest konsekwentnie szykowany do roli pierwszego atakującego? Od meczu z PGE Skrą Bełchatów w czwartej kolejce, to on właściwie zawsze wychodzi w podstawowym składzie.
- Zaczyna, natomiast nie powiem, że zawsze kończy. Nie mamy jednego pierwszego atakującego i najprawdopodobniej nie będziemy mieli jednego lidera na ataku, bo widać, że obaj fajnie się uzupełniają. Czasami Kay jest zmieniany nawet gdy gra bardzo dobrze, ponieważ w danym momencie taktyka zespołu wymaga tego, by wszedł Dominik. Na tej pozycji wszystko jest elastyczne. Nie jest powiedziane, że Kay będzie w następnym spotkaniu pierwszym, a Dominik drugim, bo może być zupełnie inaczej. Decyzje zapadają w ostatnim momencie. Może nie jest to dobre dla zawodników, ale widać, że nie sprawia im to problemu. Potrafią się szybko zaadoptować do jednej czy drugiej roli.
Nie licząc van Dijka, rozmawialiście z dużo większą liczbą kandydatów do gry na pozycji atakującego?
- Było trzech innych kandydatów. Jeden mógłby być w Polsce wyłącznie do końca stycznia, bo w lutym musiałby stawić się na zgrupowanie reprezentacji, więc automatycznie nie mogliśmy się na niego zdecydować. Inny z kolei nie chciał przyjechać do nas na testy, nie chciał się sprawdzić, a trzeci kosztował za dużo i nie było nas na niego stać. Ostatecznie wyszła opcja optymalna, jeżeli chodzi o to sprawdzenie zawodnika, o jego umiejętności oraz o to, że pochodzi z Europy, a nie z innego kontynentu. Wszystkie te czynniki wpłynęły na to, że padło na van Dijka.
Zazwyczaj na początku kilku poprzednich sezonów w ZAKSIE panował urodzaj na pozycji środkowego. Teraz jest trochę inaczej, po odejściu Marcina Możdżonka oraz drugiej kontuzji Łukasza Wiśniewskiego w przeciągu dwóch miesięcy. Tym razem leczenie jego urazu potrwa podobno cztery tygodnie, zgadza się?
- Pierwsze wersje mówiły o trzech, czterech tygodniach przerwy. Po szczegółowych badaniach okazało się, że nie jest to aż tak poważne skręcenie kostki. Może nie wygląda ona dobrze, ponieważ pękła torebka stawowa, zrobił się wylew i to widać. Z drugiej strony jest to pozytywne, ponieważ nic innego się nie stało. Miejmy nadzieję, że skończy się na dwóch, trzech tygodniach pauzy. Może nawet potrwa ona nieco krócej, lecz na pewno nie będziemy ryzykować. Zdrowie zawodnika jest najważniejsze. Przed nami półtora tygodnia ciężkiego grania na wyjazdach, także na pewno Łukasz przez najbliższe dwa tygodnie będzie miał czas na spokojną rehabilitację. Do delikatnego treningu wróci dopiero po świętach.
Zostaliście więc z trójką Krzysztof Rejno - Wojciech Kaźmierczak - Jurij Gladyr. Ukrainiec w ostatnich latach też miał dużo kłopotów ze zdrowiem. Pozostaje się wam chyba modlić, by tym razem jednak wytrzymał cały sezon. Jak znosi on jego dotychczasowe trudy?
- Jurek normalnie trenuje i nie zgłasza żadnych problemów. Oczywiście, staramy się go oszczędzać. W ogóle nie był zgłoszony do meczu z VaLePą Sastamala. Miał trochę cięższy tydzień, jeśli chodzi o trening siłowy, po to, żeby troszeczkę zbudować siłę w takim lepszym treningu. Natomiast Krzysztofa Rejno kontraktowaliśmy dlatego, żeby mieć trzeciego, czwartego środkowego, który cały czas by z nami trenował, a nie tylko dochodził z Młodej Ligi. Mamy to szczęście, że posiadamy trzech siatkarzy, bo są inne zespoły, tak jak chociażby Jastrzębski Węgiel, który na pozycji przyjmującego ma w sumie tylko dwóch zawodników, z którymi musi sobie radzić od początku sezonu. Na jego początku wypadł Kaliberda i Gierczyński z Bartmanem grają non stop, bo nie mają zmiany. Młody Popiwczak jest tak naprawdę jest drugim libero, więc my mamy szczęście w nieszczęściu, że możemy rotować środkowymi. A widać, że "Pepe" Rejno jest zawodnikiem, który potrzebuje gry na najwyższym poziomie. Chociażby podczas spotkania z VaLePą udowodnił, że ma umiejętności, zdobywając sześć punktów blokiem. W ataku spisał się może trochę gorzej, ale z kolei we wcześniejszych spotkaniach wyglądało to odwrotnie. Tego młodego, perspektywicznego zawodnika będziemy starali się rozwijać.
Kontynuując wątek młodzieży, parę szans dostał także Krzysztof Zapłacki. W kadrze drużyny też jest Paweł Gryc, którego z gry wyeliminowała jednak poważna kontuzja kolana. Ta dwójka też ma papiery na duże granie?
- Należy sprawdzić tych zawodników przede wszystkim w dorosłym graniu, ponieważ występy w Młodej Lidze czy w juniorach są zupełnie czym innym niż walka w PlusLidze, czy chociażby na parkietach pierwszoligowych. Na temat Gryca trudno nam cokolwiek powiedzieć, natomiast jest to bardzo młody i obiecujący zawodnik, który występował praktycznie na każdej pozycji - na środku, przyjęciu, a teraz wylądował na ataku. Trenerzy, którzy zajmowali się nim w juniorach, byli bardzo zadowoleni z czynionych przez niego postępów. Był zresztą podstawowym atakującym reprezentacji Polski na ostatnich mistrzostwach Europy juniorów, ale niestety już w pierwszym meczu doznał kontuzji. Na razie powolutku wraca do zdrowia. Może dołączy do nas przed play-offami. Wtedy naprawdę będziemy mieli urodzaj, ponieważ dalej liczymy, oczywiście, na Grzesia Boćka, że też zdąży jeszcze przed końcem sezonu wrócić i zagrać chociaż w jednym spotkaniu. Zarówno dla nas, jak i dla niego byłoby to wielkie wydarzenie.
Młodzi dostawali najwięcej szans w Pucharze CEV. Zresztą, w każdym meczu tych rozgrywek mogliśmy zauważyć w pańskiej drużynie jakieś roszady personalne. To efekt tego, że pozwalała na to klasa dotychczasowych rywali, jakaś odgórna polityka czy też większa liczba zmian zależy jeszcze od czegoś innego?
- Po to mamy taki skład, jaki mamy, żeby wszyscy mogli grać i się sprawdzić. Akurat Puchar CEV jest dobrym poligonem dla młodych zawodników. I jak widać, mają oni umiejętności, żeby wygrywać. Zmagania w Europie to również chwila odpoczynku dla podstawowych graczy, moment, w którym mogą oni złapać drugi oddech i przede wszystkim trochę ciężej potrenować przed następnymi ważnymi spotkaniami. Teraz do Finlandii lecimy z troszeczkę innym nastawieniem. Najprawdopodobniej rozpoczniemy mecz pierwszą szóstką, z tego względu, że cały tydzień spędzimy w podróży, bez możliwości treningu. Potraktujemy więc rewanż w Sastamali jako trening, z kilkoma założeniami taktycznymi ukierunkowanymi bardziej pod Cuprum Lubin niż pod VaLePę. Oczywiście, po secie bądź dwóch szansę ponownie dostaną zmiennicy. Sezon jest długi i trzeba mieć zaplecze, żeby nie skończyło się tym, że gramy gołą szóstką i później nie mamy zmienników przygotowanych do rywalizacji w lidze.
Zmiennicy dostaną w Finlandii szansę niezależnie od przebiegu boiskowych wydarzeń?
- Myślę, że niezależnie od wyniku. Oczywiście, chcemy awansować dalej, natomiast nie mamy aż takiego ciśnienia w Pucharze CEV, bo na razie więcej się do tego dokłada, a splendoru i zainteresowania nie ma praktycznie żadnego. Wyniki są ważne, idą w świat, natomiast dla nas ważniejsze są liga, Puchar Polski i zdrowie chłopaków.
Niedługo wkroczymy w nowy rok 2015. Czego więc na koniec życzyć panu i drużynie w nadchodzących miesiącach?
- Myślę, że przede wszystkim zdrowia. Ono jest najważniejsze w każdej dziedzinie życia, nie tylko w sporcie. Jeżeli dopisuje, to mamy przykład reprezentantów Polski, którzy potrafią grać, wygrywać i zdobywać mistrzostwo świata. Z kolei na drugim biegunie jest przykład Grzesia. Wydawał się nie do zdarcia, a jednak walczy z chorobą, która dopadła go w najmniej oczekiwanym momencie. Co do wyników, to żeby kibice byli z nas zadowoleni. A kiedy będą, to już niech sami sobie odpowiedzą.
I cały misterny plan poszedł w pi.du.