Nie myślimy o medalu - rozmowa z Dominikiem Witczakiem, atakującym ZAKSY Kędzierzyn-Koźle

Dominik Witczak to jeden z niewielu siatkarzy łączących grę na plaży z siatkówką halową. W obu dyscyplinach czuje się znakomicie. O swoim miejscu w drużynie ZAKSY, ostatnich występach i nienadchodzących spotkaniach PlusLigi, tegoroczny mistrz polski w siatkówce plażowej rozmawia z portalem SportoweFakty.pl

Wojciech Potocki: Bardzo był pan zaskoczony, kiedy trener zdecydował, że od pierwszego seta meczu z Jadarem ma pan zastąpić, Jakuba Nowotnego?

Dominik Witczak: Jakub już wcześniej narzekał na bóle mięśni brzucha i na dzień przed spotkaniem, na treningu, były próby ustawienia mnie w pierwszej szóstce. Spodziewałem się, że taka zamiana jest możliwa i nie byłem specjalnie zaskoczony. Poza tym ja zawsze staram się być gotowy do gry, a trener wciąż powtarza, że w naszej drużynie nie ma podziału na szóstkę i rezerwowych.

To jednak była dla pana szansa. Jak pan myśli, udało się ją wykorzystać?

- Raczej tak. Z ataku jestem zadowolony, zagrywka też nie wyglądała źle. Mam do siebie trochę pretensji o blok i teraz najwięcej muszę pracować nad tym elementem. Patrząc na całość muszę przyznać, że to był niezły występ.

Zaliczył pan jednego asa, a ja pamiętam taki sparingowy mecz z Kladnem, kiedy po pana zagrywkach ZAKSA zdobyła dziewięć punktów z rzędu.

- Tak, ale punkty były wtedy zasługą całej drużyny. Dobrze broniliśmy w polu i wyprowadzaliśmy szybkie kontrataki. W meczu z Jadarem zaliczyłem jednego asa, ale też nie psułem zbyt wielu zagrywek.

Kilka razy zamiast walić z całej siły, pan bardzo umiejętnie plasował piłkę. Czyżby dawały znać o sobie nawyki wyniesione z siatkówki plażowej?

- Rzeczywiście plasy trenuje się tam aż do znudzenia. To przecież jeden z podstawowych elementów gry na plaży. W hali też zdarzają się takie sytuacje, szczególnie kiedy skacze do mnie potrójny blok. Trzeba wtedy piłkę mądrze uderzyć na wolne pole. Jeśli to przynosi efekty, to warto takie plasy stosować.

W czwartym, decydującym secie, trener "wyciągnął" z ławki Novotnego. Nie czuł się pan wtedy niepotrzebny?

- Skądże znowu. To była decyzja trenera, a od połowy tego seta Jakub skończył kilka naprawdę ważnych - kto wie czy nie decydujących - ataków. Owszem każdy chciałby jak najdłużej grać, ale ja i tak się cieszę, że byłem na parkiecie tak długo. Wygraliśmy mecz i to jest najważniejsze.

W ostatnim secie najpierw Jadar miał aż siedem setboli, potem karta się odwróciła i po szóstym meczbolu uratowaliście trzy punkty. Wierzył pan wtedy, że wygracie tę ruletkę?

- Wierzyłem. Zresztą nie tylko ja, wierzył trener, wierzyli koledzy, a myślę, że kibice również do końca wierzyli w sukces. Kto wie, może nawet rywale w to wierzyli? (śmiech - dop. red.)

Drugi mecz we własnej hali z teoretycznie słabszym rywalem i drugi raz wygrywacie w "męczarniach". Skąd się to bierze?

- To dowód na to, że liga bardzo się wyrównała. Dwa, trzy lata temu czołówka gładko ogrywała pozostałe ekipy. Teraz już tak się nie zdarza. Jeśli chodzi o nas, to w pierwszym meczu z Delectą byliśmy trochę zestresowani i chyba to spowodowało słabszą grę. Teraz dwa pierwsze sety zagraliśmy bardzo dobrze i później wyszliśmy na boisko za bardzo rozluźnieni i trochę zdekoncentrowani. A tu Jadar wcale nie zrezygnował z walki. Dla nich nawet ten jeden wygrany set był bardzo ważny. Na szczęście znów wyszliśmy z opresji.

Teraz czeka was kolejny mecz z teoretycznie słabszym rywalem.

- Sam pan mówi "teoretycznie". Politechniki, po ich pierwszych występach, nikt chyba już lekceważy. My też. Po prostu, jak zwykle będziemy grali swoją grę. Jeśli będzie wychodziło wszystko tak jak na treningach, to powinniśmy wygrać. W lidze jednak nic nie przychodzi łatwo.

Myśli pan już o meczu, za dwa tygodnie ze Skrą? Jeszcze niedawno grał pan przecież w Bełchatowie.

- Właśnie zaczął się nowy tydzień. Przeanalizowaliśmy spotkanie z Jadarem i szykujemy się do meczu z Politechniką. To jest najważniejsze, a czas na Skrę przyjdzie później. Z tą moją grą w Bełchatowie, to bym jednak nie przesadzał. Raczej tylko trenowałem z pierwszą drużyną, a grałem w rezerwach. Myślę, że pojedziemy tam powalczyć o punkty. Ile ich będzie. czy jeden, czy dwa, a może trzy, trudno powiedzieć.

Skra jest w kryzysie i Jastrzębie wykorzystało sytuację.

- Mimo wszystko trzeba powiedzieć, że Bełchatów ma piekielnie silny zespół. Oglądałem ich mecz z Jastrzębiem i muszę przyznać, że owszem, Skra nie grała najlepiej, ale zaskoczyło mnie swoją rewelacyjną postawą Jastrzębie. Dali pokaz doskonałej siatkówki. Wykorzystali brak Stephane`a Antigi, a Bartek Kurek, świetny w ataku, musi jeszcze bardzo dużo pracować nad przyjęciem, by dorównać Francuzowi.

Zna pan Skrę i samego Antigę. On rzeczywiście wywiera taki wpływ na grę całej drużyny?

- To świetny zawodnik, który nawet na treningach pokazuje ogromną klasę. Ma duże doświadczenie, prawie nie robi błędów, widzi wszystko na parkiecie i na pewno nikt go teraz nie może zastąpić.

Z Bełchatowa wróćmy do Kędzierzyna. Wygraliście cztery mecze z rzędu i zupełnie niespodziewanie zostaliście liderem rozgrywek. Powoli stajecie się faworytami ligi. Może trzeba zmienić plany i głośno zacząć mówić o medalu?

- Teraz wszyscy nas chwalą, ale jeśli tylko przyjdzie jedna czy druga porażka, to okaże się że jesteśmy do niczego i nie umiemy grać w siatkówkę. Tak się stało, że te najtrudniejsze mecze dopiero przed nami, a o medalu czy w ogóle miejscu w tabeli najlepiej rozmawiać w przyszłym roku, po play-off (śmiech - dop. red.). Teraz musimy koncentrować się na kolejnych spotkaniach i przede wszystkim grać tak, jak wymaga tego trener. Jeśli będziemy to robić, nawet jak zdarzy się przegrana, nikt nie będzie miał do nas pretensji. A lider? Zawsze przyjemnie prowadzić, tyle, że teraz to my, ale jutro może być ktoś inny, a po jutrze kolejny. Liczy się końcowy efekt, a liga - tak naprawdę - dopiero nabiera rozpędu.

Komentarze (0)