Marcin Olczyk: Dwa półfinałowe światy

Wiemy już kto zmierzy się w walce o plusligowe złoto. Faworyta rywalizacji Asseco Resovii z PGE Skrą wskazać jednak łatwo nie będzie.

Pokaz siły pretendenta

Na oba półfinałowe starcia kibice zęby ostrzyli sobie już od jakiegoś czasu. Skład par nie był dla nikogo zaskoczeniem, ale już dalsze losy walki o medale trudno było przewidzieć. Najwięcej obaw mogli mieć kibice PGE Skra Bełchatów. Ich zespół bowiem, jako jedyny z "wielkiej czwórki", zupełnie nic w tym sezonie jeszcze nie wygrał. Asseco Resovia Rzeszów zwyciężyła fazę zasadniczą PlusLigi, pokazując, że na dłuższym dystansie jest nie do "zdarcia". Niedoceniana ZAKSA Kędzierzyn-Koźle Sebastiana Świderskiego wyszarpała w pięknym stylu Puchar Polski, z kolei Jastrzębski Węgiel pobił rosyjskiego potentata z Kazania, wdzierając się na podium najważniejszych europejskich rozgrywek klubowych. I to właśnie z tą ostatnią drużyną, której gra w ostatnim czasie imponowała wszystkim, będąca na dorobku ekipa Miguela Falaski miała powalczyć o finał PlusLigi.

Pierwsze spotkanie dawało nadzieję, że emocji w tej parze starczy, by wypełnić kilka siatkarskich hal w kraju. Kibice w bełchatowskiej Hali "Energia" oglądali niesamowitą wymianę ciosów. To był pokaz sił obu stron, podczas którego asy serwisowe przeplatały się z potężnymi atakami zawodników Skry i JW (łącznie 204 próby na ponad pięćdziesięciu procentach skuteczności!). Ostatecznie górą byli gospodarze, którzy pierwszy raz w tym sezonie wygrali ważny tie-break (wcześniej w pięciu setach przegrywali półfinały Pucharu Polski i Pucharu CEV). To, co niektórym wydawało się wstępem do wojny totalnej, okazało się... jej końcem. Najbardziej eksploatowany w tym sezonie zespół nie wytrzymał naporu bełchatowian. Jastrzębianom brakowało energii, przez co zawodzili w przyjęciu i pod siatką (0 punktowych bloków w meczu nr 2!). Najgorszym spotkaniem w wykonaniu podopiecznych Lorenzo Bernardiego był ten najważniejszy - przed własną publicznością przy stanie 0:2 dla rywala. Wtedy zawiodła nawet skuteczność, do której podczas rywalizacji w Bełchatowie nikt nie mógł mieć zastrzeżeń. Trzeba jednak oddać Ślązakom, że ich największym problemem wcale nie była własna dyspozycja, bo i tak większość ligowych rywali w takiej formie pewnie odprawiliby z kwitkiem. Trafili jednak na Skrę, która w najważniejszej części sezonu osiągnęła apogeum swoich możliwości.

Mariusz Wlazły znów straszy zagrywką
Mariusz Wlazły znów straszy zagrywką

Walka z własnymi słabościami

Rywalizacja z drugiej strony drabinki play-off okazała się dużo bardziej emocjonująca. Dwa pierwsze mecze pokazały, że oba zespoły są blisko, ale kolejne wyjazdowe zwycięstwa ZAKSY przed powrotem do Kędzierzyna-Koźla dawały ekipie Świderskiego potężny "handicap". Jeśli dodać do tego dwa wygrane sety spotkania numer trzy wydawało się, że działacze już mogą rezerwować drużynie hotel w Bełchatowie. Mistrz powstał jednak z kolan, odwrócił losy spotkania, które miało być jego pogrzebem, wygrał dzień później i przeniósł rywalizację do Rzeszowa, gdzie nie dał już rywalowi większych szans.

Walka w tej parze byłą jedną z najdramatyczniejszych w historii polskich play-offów ostatnich lat. Oba zespoły toczyły bój nie tylko z żądnym krwi rywalem, ale też z własnymi problemami. Najpierw niemal wykrwawiła się Resovia, która straciła - wydawać by się mogło - serce, czyli kapitana zespołu. Andrzej Kowal miał jednak w odwodzie amerykańsko-bułgarski rozrusznik i osobami Paual Lotmana oraz Nikołaja Penczewa wskrzesił obumierający organizm. - Dzisiaj podobał mi się taki transparent "Nie lekceważ serca mistrza" - myślę, że te słowa wszystko tłumaczą - wyznał po meczu Łukasz Perłowski. Kardiochirurdzy już szykują się ponoć do sympozjum w Rzeszowie. Kowal i spółka materiałów do wykładów i warsztatów mają aż nadto.

Tam, gdzie skończył się dramat mistrza, rozpoczął się koszmar ZAKSY. Kędzierzynianie po pierwszym meczu u siebie stracili nie tylko pewność siebie, ale też libero, czyli zawodnika kluczowego, którego zastąpić z dnia na dzień nie było sposób. Dzień później cała drużyna była w rozsypce, co rzeszowski "feniks" wykorzystał bezbłędnie, załatwiając sprawę już bez czekania na tie-break. U siebie dopełnił tylko formalności, dając sobie szansę na trzecią koronę z rzędu.

Rzeszowianie grają bez, ale na pewno dla Oliega Achrema
Rzeszowianie grają bez, ale na pewno dla Oliega Achrema

Mistrz może być tylko jeden

Przed decydującymi meczami trudno wskazać jednoznacznie faworyta. Za Skrą przemawia dyspozycja fizyczna i świeżość. Miguel Falasca dysponuje młodym i ambitnym zespołem, który pragnie kolejnych zwycięstw i zrobi wszystko, by dostać się na szczyt. Bełchatowianie, jako zupełnie nowy twór, już odnieśli sukces i w finale presja nie powinna im przeszkadzać. Ciężar oczekiwań ciążyć będzie raczej na rzeszowianach, którzy bronią tytułu. Andrzej Kowal na każdym kroku musi udowadniać swoją wartość, a jego przeciwnicy, których niestety (z zazdrości?) jest zdecydowanie zbyt dużo niż by sobie na to zasłużył, czekają na każdy błąd i wypominają wszystkie porażki. Przegrupowanie szyków po stracie Oliega Achrema wystarczyło na również dotkniętą kontuzjami ZAKSĘ, ale nikt nie przewidzi czy pod naporem odmienionej Resovii ugnie się również Skra.

Atutem obrońcy tytułu będzie na pewno siła psychiczna. Skoro dramatyczny półfinał drużyny nie zabił, to musiał ją wzmocnić. Takie doświadczenia procentują w przyszłości: budują wspólną świadomość i wzmacniają jedność wewnątrz zespołu. Charakter i wola walki potrafią zdziałać wiele, ale siła fizyczna przemawia za wypoczętym i coraz mocniejszym pretendentem. Największym pięknem siatkówki jest chyba jednak jej nieprzewidywalność. Mając na uwadze przejścia obu zespołów można założyć, że szykuje się nam wszystkim siatkarska uczta na najwyższym poziomie, w której zwroty akcji pojawiać mogą się w najmniej oczekiwanych momentach. Nie ma wątpliwości, że mistrzem zostanie drużyna lepsza. Pytanie tylko: Resovia czy Skra?

Marcin Olczyk

Źródło artykułu: