Krzysztof Wierzbowski: Równie dobrze wynik mógł być inny

Krzysztof Wierzbowski był bardzo zdenerwowany po przegranym meczu w Radomiu. - Nie graliśmy stabilnej siatkówki i nie wykorzystywaliśmy swoich szans - przyznał przyjmujący Lotosu Trefla Gdańsk.

Porażka w Radomiu, w starciu osiemnastej kolejki, była dla Lotosu Trefla Gdańsk drugą z rzędu. Wcześniej ekipa z Trójmiasta poległa przed własną publicznością z Indykpolem AZS Olsztyn. Przeciwko Cerrad Czarnym podopieczni Radosława Panasa mieli jednak szansę na wywiezienie chociażby punktu. Premierową odsłonę przegrali przecież 33:35. - Wszystkie sety były "na styku", na przewagi, co chwilę zmieniało się prowadzenie, raz na korzyść jednej, raz drugiej drużyny. Fajny był zwłaszcza pierwszy set, trzeci i czwarty również w wykonaniu obu ekip. Równie dobrze wynik mógł być inny - przyznał po zakończeniu zawodów Krzysztof Wierzbowski.

25-letni siatkarz był najlepszym punktującym swojej drużyny w środowym spotkaniu. Gdańszczanie przegrali z radomianami po raz drugi w bieżącym sezonie. W Ergo Arenie było 2:3. - Skończyło się tak, jak się skończyło. Gratulacje dla zespołu z Radomia, bo drugi raz z nami wygrał - powiedział zdobywca szesnastu "oczek".

Po zakończeniu meczu w Radomiu Wierzbowski nie miał powodów do zadowolenia
Po zakończeniu meczu w Radomiu Wierzbowski nie miał powodów do zadowolenia

W trakcie pojedynku rozegranego na Mazowszu szkoleniowiec Lotosu Trefla przeprowadził wiele roszad w składzie, wprowadzając na parkiet m.in. Pawła Mikołajczaka czy Roberta Milczarka. - Zmiany przeprowadzone były po to, aby poprawić naszą grę. Raz było lepiej, raz gorzej. Tak to jest, nie graliśmy stabilnej siatkówki, nie wykorzystaliśmy szansy w czwartym secie, gdy prowadziliśmy 8:5 i mieliśmy piłkę w górze po wybloku. Potem poszła seria i tak to się kończy, gdy nie wykorzystuje się okazji - podkreślił Wierzbowski.

Zdaniem przyjmującego, rywal nie prezentował jakiejś nadzwyczajnej dyspozycji. - Zespół z Radomia, poza atakującym, który wszedł z ławki (Bartłomiejem Bołądziem-przyp.red.), powoli "gasł" na skrzydłach. Szkoda, bo pociągnął ich on sam tak naprawdę. Brawo dla nich, bo wytrzymali do końca i nie pozwolili nam wywieźć żadnego punktu - zauważył nasz rozmówca.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!

Komentarze (0)