Igrzyska olimpijskie to czas, gdy do świadomości kibiców, a także mediów przebijają się sporty na co dzień niepopularne. W Londynie swoje pięć minut miała siatkówka plażowa. Trybuny na terenie Horse Guards Parade przyciągały tłumy, wspierające głośnym dopingiem zawodników, a przy okazji zakłócające sen premiera Camerona. W centrum olimpijskiego zamieszania, pierwszy raz w historii, znalazł się duet z Polski.
Fantastyczna postawa w rozgrywkach World Tour w 2011 roku zapewniła Grzegorzowi Fijałkowi i Mariuszowi Prudlowi wymarzony awans. Niestety kontuzja tego pierwszego sprawiła, że przygotowania do najważniejszego turnieju w życiu nie przebiegały tak, jak by sobie polscy plażowicze i ich słowacki trener życzyli. "Fifi" i "Mario" kilka turniejów opuścili, w pozostałych nie przebijali się nawet do ćwierćfinałów. Dopiero ostatnie przed igrzyskami wielkoszlemowe zawody w Berlinie zakończyli na podium. Do Londynu jechali bez presji. Kto bowiem, w obliczu triumfu reprezentacji Anastasiego w Lidze Światowej i perspektywy rychłej powtórki z Wagnera, zawracałby sobie głowę plażówką?
Losowanie sprawiło, że to mecz Polaków z łotewską parą Samoilovs/Sorokins otworzył olimpijski turniej. Niestety, debiut okazał się znacznie trudniejszy niż nasi reprezentanci mogli przypuszczać. Nerwy i masa błędów zaowocowały niespodziewaną porażką z niżej notowanymi rywalami. By nie pożegnać się z igrzyskami już w fazie grupowej biało-czerwoni musieli pokonać liderów cyklu World Tour - Jacoba Gibba i Seana Rosenthala. Szanse były oczywiście nikłe, ale igrzyska kochają sensacje. Grający jeden z najlepszych meczów w karierze Fijałek i Prudel rozgromili faworytów 2:0. Ten wynik nie przeszedł bez echa. Jak to możliwe, przecież Polska nawet nie ma plaż! - dziwili się amerykańscy kibice. Polscy internauci natomiast z radością wyśmiewali braki w geograficznej wiedzy kolegów zza oceanu.
Efektowna wygrana pozwoliła naszym plażowiczom nie tylko zabłysnąć w mediach, ale także bez większych problemów awansować do kolejnej rundy. Jeszcze tylko błyskawiczna przeprawa ze Szwajcarami i podopieczni Martina Olejnaka znaleźli się w upragnionym ćwierćfinale. Tam jednak o taryfie ulgowej nie mogło być mowy - po drugiej stronie siatki stanęli Alison Cerutti i Emanuel Rego, czyli turniejowa "jedynka". Polacy Canarinhos się nie przestraszyli i stoczyli z nimi dramatyczny bój, który na długo zapadnie kibicom w pamięć. Szanse na zwycięstwo były naprawdę duże, ale doświadczenie Brazylijczyków wzięło górę. Przegrywając 15:17 w tie-breaku Fijałek i Prudel zakończyli igrzyska na piątym miejscu.
Choć ćwierćfinałowa porażka pewnie nie raz śniła się biało-czerwonym po nocach, musieli szybko wrócić do rzeczywistości. W Londynie, mimo wszystko, osiągnęli ogromny sukces i potwierdzili swoją przynależność do światowej czołówki. Teraz czekają ich kolejne wyzwania, a jednym z nich są przyszłoroczne mistrzostwa świata w Starych Jabłonkach. Grzegorz Fijałek i Mariusz Prudel nie będą oczywiście jedyną polską parą w turnieju. Z jak najlepszej strony postarają się zaprezentować także Michał Kądzioła i Jakub Szałankiewicz, czy Bartosz Łosiak i Piotr Kantor, aktualni mistrzowie świata do lat 21.
Cała reprezentacja myśli też powoli o igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro. Kilka lat temu występy w największych turniejach były dla polskich plażowiczów nierealną mrzonką. Program rozwoju dyscypliny i ciężka praca trenera Sławomira Roberta przyniosły jednak znakomite skutki. Choć przed Fijałkiem, Prudlem i ich młodszymi kolegami wciąż wiele pracy, powodów do optymizmu nie brakuje. Czas pokaże, czy w 2016 roku siatkarskich szans medalowych będziemy wypatrywać także poza halą...