- W drugiej odsłonie powoli wracaliśmy do swojej gry, a Rosjanie jakby stracili siły. W trzeciej partii dominowaliśmy już na boisku i chyba dość niespodziewanie wygraliśmy 3:0. Tym bardziej, że zazwyczaj pierwszy mecz turnieju nie jest dla nas zbyt szczęśliwy - dodał Bruno Rezende.
Pokonując Sborną Brazylijczycy praktycznie zapewnili sobie awans do półfinału, bo trudno się spodziewać, by w kolejnym meczu przegrali z Japonią. No chyba, że chcieliby... posłać do domu Rosjan.- Nie ma mowy o jakichkolwiek kalkulacjach. Zawsze gramy fair i na pewno nie "podłożymy się" Japończykom, by posłać Rosjan do domu - przekonuje Rezende. - To byłoby wbrew naszej mentalności i zasadom. Na pewno zagramy tak, żeby wygrać i przede wszystkim, by pokazać jeszcze lepszą siatkówkę, niż w spotkaniu z Rosjanami.
Zawodnik nie był zaskoczony, że to Japonia otrzymała "dziką kartę" i przyjechała na turniej do Rio. Jak twierdzi, siatkarze z Kraju Kwitnącej Wiśni z każdym rokiem grają lepiej i powoli stukają do bram światowej czołówki. - Mam nadzieję, że potwierdzą na boisku, iż zasłużyli na sporą dawkę zaufania Rubena Acosty w postaci "dzikiej karty". Oczekuję zaciętego i pięknego widowiska.
Jak twierdzi syn trenera Rezende, Canarinhos na pewno nie zawiodą oczekiwań kibiców i z każdym kolejnym meczem ich gra będzie nabierać rumieńców. Nie zamierzają również oszczędzać sił lub lub grać na przysłowiowe "pół gwizdka". - Kto próbuje w ten sposób kalkulować, ten zazwyczaj przegrywa w ostatecznym rozrachunku. Nie moglibyśmy oszukać naszej wspaniałej publiczności, to byłoby po prostu nieuczciwe - uzasadnia brazylijski rozgrywający.
Publiczność w Rio de Janeiro przybyła na pierwszy mecz niemal w komplecie, by wpierać swoich ulubieńców. Jak jednak zapewnił nas Bruno, to co obserwowaliśmy w środę na trybunach, to tylko namiastka prawdziwej atmosfery, jaką z pewnością stworzą fani w kolejnych dniach turnieju. - Mamy gorące serca i gorące dusze. Mam nadzieję, że polscy kibice, którzy słyną z doskonałego dopingu, będą zadowoleni z atmosfery, jaka panuje w "Małej Maracanie".
Brazylijczycy nie koncentrują się na razie na półfinałach i nie ma dla nich najmniejszego znaczenia z kim tam zagrają. - Grupa F jest niezwykle wyrównana i ktokolwiek awansuje do dalszych gier, będzie bardzo wymagającym rywalem - twierdził Rezende.
Bruno Rezende ma zaledwie 22 lata. Po odejściu Ricardo został częścią żelaznej dwunastki w kadrze swojego ojca. Mimo to jest świadom jak wiele jeszcze musi się nauczyć i zgromadzić doświadczenia, by stać się "rasowym" rozgrywającym. - Jestem młody i mam spore braki w technice. Muszę się naprawdę wiele nauczyć. Mam nadzieję, że doczekam chwili, kiedy ktoś powie: jesteś gotów, by pełnić rolę pierwszego rozgrywającego w reprezentacji narodowej. Byłoby niezwykle miło usłyszeć te słowa od taty.
Czy fakt, iż szkoleniowcem kadry jest jego ojciec pomógł mu, mimo tak młodego wieku przebić się na szczyt? - Praca z ojcem jest wielką przyjemnością, ale bywa też prawdziwą udręką. Ojciec wymaga ode mnie więcej, niż od innych, a jednocześnie ma mniej tolerancji do moich błędów - zdradza zawodnik, przyznając że czasami, gdy patrzy jakim furiatą jest na treningu lub podczas meczów, to zastanawia się, czy aby na pewno trener Rezende to ta sama osobą, którą jest jego tata. - W domu zazwyczaj jest spokojny i łagodny.
Siatkarz podkreśla też, że mimo najkrótszego stażu w reprezentacji, czuje się jej nierozerwalną częścią, a starsi koledzy przyjęli go niezwykle ciepło. - Jesteśmy przyjaciółmi, lubimy się i szanujemy również poza boiskiem. Nikt nigdy nie wypomniał, mi, że to Ricardo, a nie ja powinienem być teraz w kadrze.
Finał Ligi Światowej jest dla Bruno szansą na pokazanie się przed własną publicznością i zaskarbienie sobie jej sympatii. Jest to również ostatnia okazja, by zdobyć siatkarskie szlify przed najważniejszą imprezą 2008 roku. - Mam nadzieję, że dostanę jak najwięcej szans, bo pokazać się kibicom w Rio de Janeiro. Igrzyska Olimpijskie? Na razie myśl o nich przerasta moje najśmielsze marzenia!
*Z Rio de Janeiro dla portalu SportoweFakty.pl Ilona Kobus